Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

BĘDZIE RANCZO, STADO HUCUŁÓW I OWCE

Katarzyna i Wojciech Zyśkowie: fascynaci jeździectwa. Połączyła ich miłość do siebie i do zwierząt. Od przeszło roku są razem, mają dwumiesięcznego syna, trzy konie, dwa psy, jedną kozę i przebogate plany.

KATARZYNA I WOJCIECH ZYŚKOWIE; foto: FAPA-PRESS

Katarzyna i Wojciech Zyśkowie: fascynaci jeździectwa. Połączyła ich miłość do siebie i do zwierząt. Od przeszło roku są razem, mają dwumiesięcznego syna, trzy konie, dwa psy, jedną kozę i przebogate plany.

Tamten dzień, w przerwie zajęć kursu rolniczego, na którym się poznali, zapamiętają na zawsze. Kaśka dlatego, że była wściekła na Wojtka, bo ten nie chciał z nią rozmawiać. Wojtek, bo choć zagadała o koniach, odpychała go swoim wyglądem.
Bo co będę z taką gadał – wspomina. – Wytatuowana, z kolczykiem w brodzie. Nie moje klimaty. To ją zlekceważyłem, a właściwie próbowałem, ale że ona twarda sztuka, to się nie dawała. Nawijała dalej i w końcu mnie zaskoczyła, bo jak się wsłuchałem, okazało się, że mówi do rzeczy.
Po trzech dniach pojechali konno w teren. Po tygodniu byli już parą. Po kolejnych dwóch odbyły się zaręczyny, tyle że zamiast pierścionka Wojtek kupił Kasi siwego arabka, wałacha El Maneya. Do prezentu dołożyła się przyszła teściowa, bo sam nie dałby rady udźwignąć takiego wydatku. Po czterech miesiącach wzięli ślub (w prezencie dostali półtorarocznego araba), po dziewięciu urodził się Viktor – właśnie skończył czternasty tydzień. Ślub państwo młodzi wzięli nie byle jaki, bo kawaleryjski – do ołtarza pojechali dwukonną bryczką w asyście jeźdźców 5. Pułku Ułanów Zasławskich. Kaśka i Wojtek przez jakiś czas w nim służyli, ale – jak mówią – na dziewczyny w mundurach ułani patrzą krzywo. Ona więc się wycofała, próbuje swoich sił w stylu westernowym; on nadal kultywuje kawaleryjskie tradycje.
Nie rozumiem tego – komentuje Wojtek – kobiety służyły przecież w wielu konnych oddziałach, czemu więc dziś rzuca się im kłody pod nogi?
Wojciech Zyśk swoją przygodę z końmi zaczął wyjątkowo wcześnie, bo niemal z chwilą narodzin. Gdy tylko opanował sztukę chodzenia, każą chwilę spędzał w stajni albo na pastwisku, z czasem na końskim grzbiecie. A koni w domu nie brakowało. Handlował nimi ojciec, wcześniej dziadek Edwin, którego nie zdążył poznać.

WOJCIECH ZYŚK, z prawej El Maney, z lewej Amber; foto: FAPA-PRESS

Dziadek miał hodowlę, jak się patrzy, do tego świetnie radził sobie wierzchem. Podobno dosiadając jednego konia, potrafił prowadzić z targu na powrozach trzy a nawet cztery zimnokrwiste kobyły. Po jego śmierci, tata bardzo ograniczył liczbę koni. Doszło do tego, że przez pewien okres mieliśmy tylko jedną klacz do prac w gospodarstwie. Ta niestety również została sprzedana. Nie mogłem sobie wtedy znaleźć miejsca. Zaglądałem do pustej stajni – nie pomagało. Był to dla mnie w ogóle niedobry czas. Miałem szesnaście lat, mama już nie żyła, tata nie zarabiał, brałem nadgodziny w piekarni, by utrzymać dom. Konie były więc moim jedynym szczęściem; gdy ich zabrakło, poczułem się samotny, jak nigdy wcześniej.
Bez konia Wojtek wytrzymał dwa tygodnie. Za zaoszczędzone pieniądze kupił sobie roczną zimnokrwistą klacz. Po pół roku udało mu się ją zamienić na dwa małopolaki. Wreszcie miał prawdziwe konie pod siodło, nieraz wybierał się na kilkudniowy rajd w nieznane. Niejedną noc spędził pod gołym niebem. Czuł się jeźdźcem pełną gębą, galopował jednak, jak mu w duszy grało, a nie jak się powinno. Nikt nigdy nie wprowadzał go w arkana hipicznej wiedzy. Jak mało umiał, uświadomiła mu dopiero Kasia. To ona pokazała, jak się wierzchowcem powoduje, o co chodzi z tą piętą w dół, łydką, którą raz tak trzeba przykładać, raz inaczej. Wiedziała to wszystko doskonale, ale też i nauczyciela miała wybitnego: Piotra Skwirę, mistrza Polski WKKW 1975. Jeździła u niego w Legii, w Starej Miłosnej, gdzie Ośrodkiem Sportów Konnych zawiadywał jej dziadek, Janusz Trzaskoma.

KATARZYNA ZYŚK; foto: FAPA-PRESS

To tam, jako ośmioletnia dziewczynka doznałam traumy – ciągnie się ona za mną po dziś dzień. Omen, którego dosiadałam, nabawił się kontuzji i właściciel postanowił sprzedać go do rzeźni. Kiedy się żegnaliśmy, widziałam w oczach konia łzy. Ten obraz wraca do mnie niczym bumerang. Nie potrafię zapomnieć.
Kontakt Kasi z Legią urwał się, gdy dziadek przestał tam pracować. Z końmi nie zamierzała jednak się rozstawać, jeździła nadal, tyle że za ciężką pracę w stajni na południu Polski, gdzie mieszkała z rodziną. Mając jedenaście lat, cały tydzień sprzątała boksy, by zarobić na jedną godzinę w siodle. Jakiś czas temu przeniosła się na Mazowsze, gdzie rodzice sprawili jej nie lada niespodziankę: dali pieniądze na kupno konia. Dziś, Kasia z Wojtkiem, mają w sumie trzy wierzchowce: arabskiego wałacha i ogierka oraz wielkopolską klacz. Stado planują powiększyć, wcześniej jednak muszą wyprowadzić się z ojcowizny Wojtka i znaleźć takie gospodarstwo, w którym zapewnią zwierzakom należyte warunki. Już upatrzyli sobie ranczo o powierzchni sześciu hektarów i domem do remontu. Załatwiają formalności.
Marzy mi się hodowla hucułów – mówi Katarzyna. – Jak tylko zdamy w czerwcu egzaminy kończące szkolenie rolnicze, zaraz wystąpimy o unijne dotacje. Poza końmi będziemy trzymać owce i kozy. Jedną kozę już zresztą mamy, na dobry początek!
/jp/

    Print       Email

4 odpowiedzi na “BĘDZIE RANCZO, STADO HUCUŁÓW I OWCE”

  1. Tamara pisze:

    Bravo !!! Na pewno się uda !!!

  2. K pisze:

    Małe sprostowanie na temat konia o imieniu Omen, zakończył on żywot w Szwadronie ok 3 lat temu w wieku prawie 30 lat.

  3. katarzyna pisze:

    bardzo sie ciesze ze jednak nie trafił na rzez gdyż informacja o oddaniu konia na mięso była dla mnie szokiem mam do dzis włosie z jego ogona..w krótce po otrzymaniu tej informacji zakończyłam jazde na Omenie. mam ogromna nadzieje ze chodzi o tego samego konia.pozdrawiam i serdecznie dzieekuje za informacje

  4. K pisze:

    Tak to na 100% ten sam Omen 🙂 Cieszę się że pozbawiłam Ciebie traumy bo wiem doskonale jak to jest usłyszeć taką informację.

Skomentuj K Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.