Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

KONIE, KTÓRYCH MIAŁO JUŻ NIE BYĆ

Fundacja Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt VIVA! działa na terenie Polski dwanaście lat. Zabiega o dobro zwierzaków wszelakiej maści, w tym m.in. koni, których ocaliła ponad sto sześćdziesiąt. Z tej liczby trzydziestka zdążyła przenieść się już na niebieskie pastwiska.

 

Foto: FAPA-PRESS

Fundacja Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt VIVA! działa na terenie Polski dwanaście lat. Zabiega o dobro zwierzaków wszelakiej maści, w tym m.in. koni, których ocaliła ponad sto sześćdziesiąt. Z tej liczby trzydziestka zdążyła przenieść się już na niebieskie pastwiska. Osiemdziesiąt ma nowe domy, kilkadziesiąt na te domy czeka, reszta z racji przede wszystkim stanu zdrowia, nie doczeka się ich zapewne nigdy. Pozostaną na zawsze w schroniskach.

 

Do Pigży opodal Torunia trafić łatwo; ale już do mieszczącego się tam końskiego schroniska VIVY! odrobinę trudniej, bo nie prowadzi do niego drogowskaz, a na bramie wjazdowej nie wisi tablica informacyjna. Wystarczy jednak zagadać miejscowych, a ci nie tylko wskażą konkretną posesję, ale jeszcze podpowiedzą, by zwrócić uwagę na niewielki, ogrodzony padok po lewej stronie bramy. O tyle charakterystyczny, że użytkowany wyłącznie przez kilka kucyków i dwie stareńkie ośliczki.

DOMINIKA KALABIŃSKA ze stareńką, ponad trzydziestoletnią ośliczką; foto: FAPA-PRESS

Duże konie widoczne są dopiero po wejściu na teren schroniska. Zwierzaki właśnie zajadają się sianem i burakami pastewnymi. Tylko dwuletni Rudzielec oskubuje niewielką łączkę, na którą przedostał się nielegalnie pokonawszy elektrycznego pastucha. Tylko on to potrafi. Podchodzi do taśmy, unosi ją karkiem i raz dwa jest po drugiej stronie. Wtedy do akcji wkracza Sylwia Stopyra, opiekunka koni. Ledwie zawoła lub zagwiżdże, a Rudy jest już z powrotem. Na jej gwizd i głos reagują zresztą wszystkie konie. Gdy tylko ją usłyszą, meldują się „swojej” pani w jednej chwili. Bo PANI to niezwyczajna. Dba o zwierzęta, jak o własne, choć wszystkie należą do VIVY!. Kobieta wraz z mężem, Leszkiem, wydzierżawili Fundacji teren; karmią, sprzątają, wyprowadzają i sprowadzają konie z padoków.

Robota 24 godziny na dobę! Dosłownie. Nawet nocą pracujemy. Ustawiamy sobie z mężem budzenie, co trzy godziny. Raz on wstaje, raz ja i idziemy na obchód. Mamy tu kilka koni ze skłonnościami do kolek, a wiadomo, że tylko natychmiastowe rozpoznanie daje zwierzęciu szanse na przeżycie.

A Rudy znowu zwiał; foto: FAPA-PRESS

Sylwia Stopyra uwielbia konie, jej rodzice mieli kilka w gospodarstwie, a ona jako mała dziewczynka jeździła na oklep. Obcując z końmi całe życie, nabrała niemałego doświadczenia; potrafi nie tylko robić to, co leży w obowiązkach stajennego, ale też się z nimi zaprzyjaźnia i dogaduje bez słów.

Pan wie, jaka to radość, gdy np. głodzony i bity koń, już po miesięcznym pobycie u nas odzyskuje wiarę w ludzi, zaczyna mnie wypatrywać i rżeć na mój widok! Tak szybko adaptuje się tu zdecydowana większość koni, choć oczywiście nie wszystkie, bo traumatyczne przeżycia wciąż jeszcze je przerastają. Ale gdy okazują mi zaufanie, wzruszam się wtedy do łez, nie umiem nad tym zapanować. Zresztą w takim miejscu, jak schronisko, płakać można bez przerwy: albo ze szczęścia, albo z żalu. To, do czego jest zdolny człowiek w kontakcie ze zwierzęciem, jak potrafi być okrutny, nie mieści się w głowie. Ludzie nie wierzą, że historie, o których czytają w gazetach, słuchają w radiu, oglądają w telewizji są prawdziwe. My się z tymi historiami stykamy na co dzień.

Proszę spojrzeć, choćby na Kubusia – mówi Ilona Dąbrowska z VIVY!. – Kiedy okazało się, że kuleje, właściciele ośrodka jeździeckiego postanowili się go pozbyć, a dzieciom, które u nich jeździły, powiedzieli, że mają dla konia nowe, bezpieczne miejsce. Coś jednak tknęło rodziców, że informacja jest pokrętna. Zaczęli szukać i niemal w ostatniej chwili znaleźli Kubusia u handlarza. Zebrali pieniądze, wykupili go i przekazali nam.

Kubuś jestem; foto: FAPA-PRESS

W schronisku w Pigży jest też Meskapla przywieziona tu z Cholew pod Warszawą, ze stadniny koni arabskich. Jedyna klacz, która choć ma dziś wszystko, czego zwierzę tej miary potrzebuje, wciąż boi się ludzi..

Odebraliśmy wtedy właścicielowi szesnaście arabów, cztery przejęła Straż dla zwierząt w Polsce opowiada Dominika Kalabińska z VIVY!. – To był istny horror. Część koni dogorywała, jedną klacz znaleźliśmy martwą, druga właśnie rodziła. Nie przeżyła ani ona, ani źrebak. Resztę uratowaliśmy i dla większości, poza Meskalpą, udało nam się znaleźć nowy i bezpieczny dom.

O losie Lolka zawiadomiła Fundację „dobra dusza”. Koń pracując ponad siły w górach przy zrywce drzew, nabawił się poważnych kontuzji nóg. Dla właścicieli miał już tylko wartość mięsa. Na szczęście zamiast do rzeźni, trafił w ręce VIVY!. Był jednak w tak tragicznym stanie, że najpierw zakwaterowano go na kilka tygodni u miejscowego lekarza weterynarii; dopiero gdy się wzmocnił, pojechał do Pigży.

Zapewne w rzeźni skończyłby także Dakar, jeden z pierwszych koni uratowanych przez VIVĘ!. Niby zdrowy jak koń, ale prawdopodobnie podczas porodu doznał urazu kręgosłupa. Co prawda utrzymuje równowagę, ale kiwa się na wszystkie strony sprawiając wrażenie, jakby tańczył albo pływał. Ma pięć lat i prawie żadnych szans na adopcję. Bardzo trudno jest bowiem znaleźć dom dla wierzchowca, który nie może nawet w ograniczonym zakresie chodzić pod siodłem. Dakar zostanie więc przeniesiony do drugiego schroniska VIVY! w Korabiewicach, kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Spędzi tam resztę życia, a warunki będzie miał lepsze od obecnych, bo tam żaden koń nie narzeka na niedostatek świeżej trawy.

Brak w Pigży pastwisk z prawdziwego zdarzenia to nasza największa bolączka – wyjaśnia Dominika Kalabińska. – Siłą rzeczy traktujemy więc to schronisko jako przystanek w drodze do adopcji. Wśród oczekujących są niestety konie, które nie mają unormowanej sytuacji prawnej, zostały odebrane właścicielom w ramach interwencji, a sąd nie podjął dotąd decyzji, co się z nimi stanie. Niektóre sprawy ciągną się trzeci rok! A przecież im szybciej zostaną sfinalizowane, im szybciej uda się znaleźć dom adopcyjny, tym szybciej zwolnią się miejsca dla kolejnych potrzebujących zwierząt.

Foto: FAPA-PRESS

Konie kwalifikujące się do adopcji pozostają dożywotnio własnością VIVY! – komentuje Dominika Kalabińska – A to m.in. oznacza, że osoba, która przejmuje opiekę nad zwierzęciem, nie może go sprzedać, zmienić mu bez naszej wiedzy miejsca zakwaterowania oraz w przypadku klaczy, wykorzystywać je, jako hodowlane matki. Jeśli klacz zostanie zaźrebiona, wraca do nas wraz z potomstwem w trybie natychmiastowym. Chętny do adaptowania musi dysponować stajnią lub samodzielnym boksem, w którym zwierzę będzie mogło swobodnie się poruszać. Nie godzimy się na wiązanie konia w tzw. stanowisku. Musi mieć wybieg, najlepiej pastwisko. Dobrze też, by jako zwierzę stadne, chował się z drugim koniem, ewentualnie krową lub kozą. Na adoptującym spoczywa obowiązek utrzymywania konia w odpowiedniej kondycji, regularnych szczepień i zabiegów kowalskich. My natomiast gwarantujemy, że w sytuacjach poważnych schorzeń, koniecznych operacji, nie zostawiamy adoptującego z problemem sam na sam!

VIVA! jest jedną z nielicznych fundacji, która nie tylko, jak inne tego typu organizacje, interesuje się swoimi końmi na co dzień, kontroluje ich nowe domy, ale w sytuacjach ekstremalnych niesie opiekunom pomoc finansową. Myliłby się jednak ten, kto wyciąganie z tego wniosek, że Fundacja śpi na pieniądzach. Wręcz przeciwnie: wydatki stale przekraczają budżet. VIVA! żyje na krechę. A to dostawca paszy zgodzi się poczekać na zapłatę kilka tygodni, a to weterynarz policzy sobie tylko za lekarstwa i środki opatrunkowe. Jak trudno wiązać koniec z końcem, niech świadczy fakt, że dopiero teraz, po niemal pół roku, udało się w Pigży naprawić dach zerwany ze stajni przez orkan „Ksawery”.

Foto: FAPA_PRESS

Jesteśmy organizacją non profit mówi Dominika Kalabińska – żyjemy z tzw. jednego procenta oraz wszelkich datków i darowizn przede wszystkim osób prywatnych. Zainteresować działalnością pro-zwierzęcą większą liczbę firm, jest niezwykle trudno. A wydatki na utrzymanie samych koni to kwoty horrendalne. Ogromne m.in. dlatego, że nasi podopieczni nie tylko potrzebują pełnej michy, ale często także lekarstw, ratunku w szpitalu, drogich pasz regeneracyjnych. Koszty ponosimy bez względu na to, czy uda nam się ocalić życie konia. Mieliśmy np. szesnastoletniego wałacha, który zapadł na sepsę. Nie mógł ustać na własnych nogach. Wywracając się, doznawał takich ran na ciele, że na początku, gdy go przejmowaliśmy od poprzedniego właściciela, byliśmy pewni, że ktoś go okrutnie bił. Kiedy udało nam się go postawić i zabezpieczyć przed upadkiem, lekarz zaaplikował kroplówki. Butelki z lekarstwem powiesiliśmy na widłach – działać trzeba było natychmiast, przewóz do szpitala nie wchodził w rachubę. Boże, jak to konisko chciało żyć, wydawało się nawet, że leki zaczynają działać, że wyjdzie z choroby. Niestety. Sił starczyło mu na pięć dni.

Pacjenci VIVY! bywają w tragicznym stanie, nieraz tylko cud może wybawić je od śmierci. Szczęście w nieszczęściu, że znajdują się ludzie, którzy w te cuda wierzą i walkę o to wybawianie podejmują. Po wielokroć podejmują z powodzeniem. W schronisku w Pigży, ale też w Korabiewicach, mieszkają przecież konie, których – gdyby nie Fundacja – już by nie było. I to nie tylko z przyczyn zdrowotnych, także z racji ich wagi, którą poprzedni właściciele jakże często zamierzali zamienić na kasę.

Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

2 odpowiedzi na “KONIE, KTÓRYCH MIAŁO JUŻ NIE BYĆ”

  1. Julia pisze:

    Matko ja kocham konie schencią bym wzieła ale moi rodzice mi nie kupią ani nie pozwolą 🙁

    • Ania pisze:

      Możesz konia adoptować wirtualnie, fundacja daje taką możliwość. Pomyśl o tym, fajna sprawa mieć świadomość, że dzięki tobie jakiemuś konikowi niczego nie brakuje i jest szczęśliwy 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.