Aleksandra Owerko związana z końmi od lat dziecięcych. Amazonka i zawodniczka Stadniny Janów Podlaski. W tym roku zdała maturę i dostała się na Wydział Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Powinna się cieszyć! Powinna…
Ile laurów zdobyła w Polsce przy okazji sportowych mistrzostw koni arabskich, nie próbuje nawet policzyć – było tego sporo. W czerwcu bieżącego roku dorzuciłaby zapewne do kolekcji kolejny medal, niestety ogier Prado, na którym ponad miesiąc intensywnie trenowała, w przeddzień zawodów okulał. Takie życie, taki sport.
Ola ma też na koncie starty zagraniczne. W Stadl Paura koło Linzu (Austria) debiutowała w wieku zaledwie 13 lat. Była wówczas najmłodszą uczestniczką Sportowych Mistrzostw Europy Koni Arabskich. Po dwóch dniach zajmowała drugie miejsce; trzeciego spadła na szóste, bo Salar, którego dosiadała, wyczuł grzejącą się klacz, a wtedy było już po zawodach. Nadzwyczaj niechętnie wspomina start w Szwecji. Mogła powalczyć o dobre miejsce, ale jej ogiera Metropolisa coś pogryzło i w trakcie kilku konkursów zamiast rywalizować, pauzował. Na tym wierzchowcu jeździła cztery lata, teraz dosiada Salara; po drodze był jeszcze Jukatan – pierwszy, który ją poniósł i pierwszy, z którego spadła. Był też Album, także znany arab – koń profesor. Same ogiery. Nim jednak znalazła się na grzbiecie któregoś z nich, trenowała kilka lat na klaczy angloarabskiej, Hierarchii.
– Mój nauczyciel i trener, obecny koniuszy Stadniny, Artur Bieńkowski, którego byłam pierwszą uczennicą, długi czas bał się wsadzić mnie na ogiera. Prawdę mówiąc, gdyby nie Józef Zagor, opiekun i trener naszej ekipy na Mistrzostwa Europy w Austrii, pewnie jeszcze długo czekałabym na taki awans. I w sumie się panu Arturowi nie dziwię. Na arabach w ogóle, na ogierach arabskich w szczególności, trzeba umieć jeździć. To inny gatunek koni. Koni subtelnych, wymagających, bardzo zdolnych, błyskawicznie reagujących na pomoce, tyle że łatwo się dekoncentrujących. Wystarczy przelatujący ptaszek, inny koń na horyzoncie, niespodziewany odgłos, a już całą pracę jeździec musi zaczynać od początku, chyba że jest jeźdźcem tak dobrym, że na tę dekoncentrację nie pozwoli. Mnie jeszcze do takiego poziomu trochę brakuje, choć pan Artur wiele z siebie dał, bym opanowała tę sztukę na przyzwoitym poziomie. Kiedy uczyłam się w liceum i nie mogłam być w stajni tak często, jak za czasów podstawówki czy gimnazjum, poświęcał mi swoje wolne soboty i niedziele. Ma w sobie coś z prawdziwego pedagoga. Można mu się zwierzyć, poprosić o radę, wyżalić. Pamiętam, jak mu płakałam w słuchawkę, gdy np. rodzice mieli do mnie o coś pretensję. Niekiedy dziwiłam się, że jeszcze mnie toleruje, zwłaszcza że potrafiłam wydzwaniać do niego nawet z byle czym i to kilka razy dziennie.
Ola zaczęła jeździć konno mając zaledwie dziewięć lat. Od początku chciała jeździć dobrze czy nawet bardzo dobrze. Nigdy jednak nie zależało jej na zdobyciu papierów instruktorskich i odznak jeździeckich. Nie ma nawet brązowej. Liczą się konie i praca z nimi, dogadywanie i relacje. Kiedyś jeździectwo uprawiała jej starsza siostra Joanna, ale stosunkowo krótko i bez specjalnego zaangażowania. Wyjątkowym miłośnikiem koni był za to ojciec dziewcząt, Jan Owerko. Swojego czasu hodował dwadzieścia wierzchowców i to wyłącznie dla własnej przyjemności. Kiedy jednak Ola przyszła na świat, stado żyło już tylko we wspomnieniach – ważniejsze od koni stały się kwestie bytowe rodziny. Ale gdy okazało się, że córka przejęła w genach tatusiowe hobby, miał sporą satysfakcję. Wspierał ją jak mógł, by tylko nie odwróciła się od koni. W tajemnicy przed mamą-żoną, namawiał do treningów także wtedy, gdy leżała z katarem w łóżku. Dziś Ola nie wyobraża sobie świata bez koni.
– Do tego stopnia, że nawet nie każdemu mówię, jak są dla mnie ważne. Bywa, że kiedy jestem zapraszana na imprezę, wykręcam się sianem, ale nie zdradzam, dlaczego nie przyjmuję zaproszenia. Rówieśnicy mają bowiem do takiego hobby, jak moje, dziwny stosunek; nie tyle niechętny, co prześmiewczy. Po co więc mam komukolwiek dawać powody do drwin.
Kiedy jej koleżanki i koledzy po kolejnych egzaminach maturalnych szli na lody albo zmęczeni pędzili do domu, by się wyspać po zarwanej nauką nocy, ona biegła do stajni, ażeby pobyć z końmi. W ten sposób wypoczywała i odreagowywała stres. A kiedy już było po maturze odetchnęła z ulgą i na całe wakacje zaszyła się w Stadninie. Jest tam dzień w dzień. Ma zresztą dwa kroki, bo mieszka w Janowie Podlaskim. Niestety wakacje wkrótce się skończą; w październiku rozpocznie rok akademicki. Aleksandra odbierze indeks studentki Wydziału Prawa. Ktoś inny byłby z tego powodu i szczęśliwy, i dumny. Dumna może jest, czy jednak szczęśliwa? Nawet nie chce na ten temat rozmawiać. Jej życie zmieni się diametralnie. Studiując na tak ciężkim kierunku, gdzie doby nie starcza na przyswajanie setek paragrafów, rozłąka z końmi jest nieunikniona.
(jp)