Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

W PASIKONIACH KONIA TRZEBA MIEĆ

Marta Sikorska: absolwentka amerykanistyki, mediatorka, miłośniczka koni, niekoniecznie zapalona amazonka; kocha araby, ma ich cztery. Certyfikowany trener Horse Assisted Education oraz metody „Konie Uczą Ludzi”, współtwórczyni projektu EquiEducation; prowadzi warsztaty rozwojowe z udziałem koni dla dzieci i dorosłych.

 

MARTA SIKORSKA; foto: FAPA-PRESS

Marta Sikorska: absolwentka amerykanistyki, mediatorka, miłośniczka koni, niekoniecznie zapalona amazonka; kocha araby, ma ich cztery. Certyfikowany trener Horse Assisted Education oraz metody „Konie Uczą Ludzi”, współtwórczyni projektu EquiEducation; prowadzi warsztaty rozwojowe z udziałem koni dla dzieci i dorosłych.

Koń pod siodłem, w zaprzęgu, w sporcie, rekreacji… ale koń jako nauczyciel i to nauczyciel ludzi? – w tej roli nie jest powszechnie znany.

– Bo mało się u nas o tym mówi – wyjaśnia Marta Sikorska. – W wielu krajach metody nauczania z udziałem koni stosowane są od kilku dziesięcioleci. U nas dopiero od mniej więcej dziesięciu lat, a przeniosła je na polski grunt Agata Wiatrowska. W trakcie warsztatów z udziałem koni możemy m.in. weryfikować nasze zdolności przywódcze, poprawiać mechanizmy komunikowania się między partnerami, rodzicami i dziećmi, przyjaciółmi, pracownikami a ich szefami… Koń wie o nas wszystko od pierwszego wejrzenia. Jest niczym lustro, odbiciem naszych zachowań i natychmiast przekazuje informację zwrotną. Nie ocenia, nie drwi, ale odpowiada reakcją na reakcję. Jeśli chcemy go zdominować, jeśli okażemy strach, zdenerwowanie, odejdzie. Istotnym więc w obcowaniu z końmi jest pozostawienie swojego ego poza obszarem, na którym się z nimi stykamy… tak jak dzieci, gdy wchodzą do stajni, choć one czynią to nieświadomie. Nawiązują z końmi znakomite relacje, bo najczęściej ani się ich nie obawiają, ani nie planują nimi rządzić; chcą pogłaskać albo przytulić się. Tyle i tylko tyle. Takie podejście sprawia, że koń niemal na dzień dobry potrafi podążyć za maluchem, podczas gdy za dorosłym niekoniecznie.

A na jakich płaszczyznach konie mogą nam pomagać? Oto przykładowe tematy warsztatów, jakie od roku 2008 Marta Sikorska prowadzi wraz ze swoją wspólniczką Martą Stasiełowicz:

Warsztaty dla dzieci i rodziców; foto MARTA SIKORSKA

KONIU-MIKA-CJA

Warsztaty dla rodziców z dziećmi uświadamiające mamom i tatom, że gros ich poleceń ma charakter przemocy psychicznej. Maluchy buntują się tak samo, jak konie, którym narzuca się wolę zbyt drastycznie.

sKOŃcz j

Zajęcia dla osób, które zamierzają coś zmienić w swoim życiu; w obecności koni weryfikują m.in. pewność siebie.

KOŃ COACH DOSKONAŁY

Niewielu jeźdźców, także tych z długim stażem, umie słuchać koni. Miast wnikliwie obserwować i analizować, kierować się intuicją, bezkrytycznie przyjmują rozwiązania – jakże często siłowe – które wpajają im instruktorzy. A konie przemocy nie lubią! Z pozycji siły nie nawiążemy z nimi „koleżeńskich” stosunków. Owszem, można zwierzę zniewolić, zastraszyć, ale wówczas nie ma co marzyć o układzie opartym na zaufaniu i szacunku.

Grace z MARTĄ SIKORSKĄ; foto: FAPA-PRESS

Tematy zajęć – mówi Marta Sikorska – czerpiemy z życia; z wyzwań przed jakimi stajemy także my same, ja i moja wspólniczka. Swojego czasu prowadziłyśmy warsztaty dla mam – nawet w takiej dziedzinie bycie z końmi okazało się kształcące. Konie w prosty sposób pomagały zrozumieć najpierw nam, a potem naszym słuchaczkom, że nawet noworodek ma własną wizję świata, potrzeby nie tylko fizjologiczne, że oczekuje czegoś więcej niż smoczka na dobranoc.

Prowadzone warsztaty „EquiEducation”, niezależnie od tego, do kogo są adresowane, opierają się na przesłance: PRZEMOCY NIE! Marta Sikorska od zawsze była jej przeciwna i w odniesieniu do ludzi, i do zwierząt. Na początku swojego „koniarstwa” próbowała co prawda pracować z końmi metodami tradycyjnymi, ale szybko przestała wierzyć, że służą czemuś więcej poza tresurą.

Tam, gdzie jest przemoc, tam nie ma przyjaźni, miłości, partnerstwa! – komentuje.

Podświadomie czuła, że można dogadywać się w taki sposób, dzięki któremu zadowolone będą obie strony. Tylko jaki to sposób? Zagubiona spotkała na swojej drodze dziewczynę trenującą konie metodami Pata Parelli`ego. Pomyślała: może to jest to?

Nie jest, o czym szybko się przekonałam! Nie kupiłam argumentacji sprzecznej z moją filozofią. Dziewczyna mówiła, że ta metoda polega na dominacji opartej na szacunku. Pytam więc: kto tu kogo szanuje? Chcę, żeby koń mnie szanował, ale co zrobiłam, by tak było? Sam fakt, że macham mu przed nosem carrot stick`iem, ma sprawić, że mnie pokocha? Na tak postawione pytanie usłyszałam: – ma wybór, może nie respektować poleceń. Super wybór – pomyślałam. Jak nie respektuje, to dźgam go carrot stick`iem mocniej. A to jest według mnie ewidentny przymus i nic ponadto. Skończyłam współpracę z panią od Parelli`ego, gdy pokaleczyła kantarem konia, który nie chciał jej ulec. Buntowałam się przeciw takiemu podejściu jeszcze bardziej, gdy znajomi koniarze doradzali: musisz zwierzę zeszmacić, wtedy będzie twoje. Odpowiadałam NIGDY! I martwiłam się, czy kiedykolwiek znajdę drogę porozumienia. Wiedziałam jedno: na pewno nie muszę dominować, by być szanowaną.

Spróbowała tzw. metody klikerowej polegającej wyłącznie na wzmocnieniach pozytywnych. Nie karała, tylko nagradzała, nagradzała i nagradzała.

– Też bez sensu! To jest drugi koniec tego samego kija. Metoda, choć niebolesna fizycznie, to wciąż jednak opierająca się na „coś za coś”. Konie czekały na nagrody, bez nagród nie robiły nic. A mnie zależało byśmy koegzystowali na zasadach równoprawnych, partnerskich, przyjacielskich. I zaczęłam z nimi po prostu być tak często , jak tylko to możliwe. Mówiłam do nich, głaskałam, chodziłam na spacery. W lesie pozwalałam sobie na odpinanie uwiązów. Szły za mną, czasem odbiegały, jak to konie, ale na moje wołanie albo i bez, natychmiast wracały, bo nie miały inie mają powodów do ucieczki. Relacje budowaliśmy przebywając dużo obok siebie i ze sobą; najmniej w siodle. Ja nie potrzebuję ich dosiadać, by być szczęśliwą. Wystarczy mi, że mam stadko, którego sama jestem członkiem.

Gniady Dande (Komendant), za nim Greko; foto: FAPA-PRESS

A skąd się stadko wzięło? W rodzinie Marty Sikorskiej nikt się z końmi nie zadawał. Pierwszy raz zetknęła się z tymi zwierzakami w wieku dorosłym, gdy przytulała arabskiego źrebaka na działce znajomych w miejscowości nomen omen Pasikonie. W tej samej wsi jej rodzice kupili jakiś czas później gospodarstwo. W to jednak, co wydarzyło się zaraz potem, trudno uwierzyć.

– Któregoś dnia ojciec przyjechał z działki i oznajmił: kupiłem konia, bo sąsiad powiedział, że jak się mieszka w Pasikoniach, to konia trzeba mieć. Myślałam w pierwszej chwili, że się przesłyszałam, ale nie, więc mówię: masz go natychmiast oddać, kto się nim będzie zajmował. Rozumiałabym, jakbyś kupił świnkę morską albo psa; ale konia! Z czystej ciekawości pojechałam jednak zobaczyć zwierzątko, które okazało się być najprawdziwszym ogierem arabskim po torze, wycofanym z wyścigów z powodu kontuzji. Mało tego, okazał się też być tym samym koniem, którego głaskałam, gdy był źrebakiem. Nie poznał mnie jednak, nie zwracał na mnie uwagi, oglądał się za klaczą, głośno rżał. Tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie. Drugie, już nazajutrz, było znacznie bliższe, by nie rzec wyjątkowo bliskie: wzięłam go na spacer na uwiązie, chciałam przeprowadzić ze stajni, w której mieszkał, na naszą działkę. A on niewdzięcznik, nie dość, że mnie podeptał, to jeszcze ileś razy przeciągnął po padoku. Wyglądałam, jak zbity pies, ale żalu nie miałam. Co więcej: patrzyłam na tego strasznego ogiera i czułam, że coś między nami zaczyna iskrzyć. Wróciłam do Warszawy i powiedziałam ojcu, żeby go jednak nie sprzedawał, że będę się nim zajmować. Od tej pory jeździłam do Pasikoni codziennie – miałam wolny zawód, prywatnie uczyłam angielskiego, godziny mogłam więc dowolnie ustalać. W końcu przeniosłam się tam na stałe rozpoczynając w wieku 25 lat przygodę z końmi.

Ku zaskoczeniu znajomych, rodziny i sąsiadów z dnia na dzień kwitła przyjaźń Marty z Dandem – tak ma ogier na imię, zwany przez jej synka Komendantem. Zaczęła nawet na nim jeździć. Wytyczyła stałą trasę spacerową… i hej na koń! Mądry arab doskonale wiedział, że dziewczyna nic nie umie, więc każdą przejażdżkę kończył tak samo: pod lasem wykonywał specyficzne ewolucje ciałem, amazonka spadała, on odbiegał, zatrzymywał się na chwilę, by upewnić się, że wszystko w porządku i gnał galopem do stajni.

Foto: FAPA-PRESS

Nie zrażałam się, uważałam, że najpierw muszę zdobyć jego zaufanie i akceptację. Próbowałam ogarnąć moje jeździectwo intuicyjnie. Czytałam też moc książek, poszłam na kurs trenerów wyścigowych, zajeździłam nawet kilka młodych wierzchowców i to bez żadnej szarpaniny. Wiele dała mi obserwacja koni w pobliskiej hodowli arabów Petroniusza Frejlicha. Podglądałam, jak się końmi zajmują fachowcy. Byłam tam też świadkiem narodzin klaczki, z którą połączyła mnie niezwykła więź. Od matki brała mleko, ode mnie miłość. Kładła się przy mnie nakocu, przytulała, chodziła za mną jak pies. Oczywiste więc, że prędzej czy późnij musiała być moja i jest. Miałam jednak kłopot: kiedy podrosła, musiałam ją odizolować od Dandego. Ona sama, on sam i jeszcze dobre rady znajomych, bym przypadkiem go nie kastrowała, bo mu zrobię krzywdę. Kupiłam więc drugą arabkę, która okazała się źrebna. Klacze były szczęśliwe, bo razem; Komendant smutny, bo solo. Zdecydowałam się więc na kastrację i wiem, że była to jedna z najlepszych moich decyzji.

Odtąd konie chodzą we czwórkę, a właściwie w siódemkę, jako że dołączyły do nich trzy wierzchowce znajomych Marty. Mieszkają w otwartej stajni; w boksach dostają tylko strawę, chronią się przed wiatrem i deszczem, ale jak mają ochotę moknąć, to mokną. Powie ktoś: „bezstresowe wychowanie” i rzeczywiście coś w tym jest. Konie, choć nietresowane, dobrze wiedzą, co im wolno, a czego nie. Są ufne i czują się bezpieczne. To ważne, zwłaszcza jeśli pełnią rolę nauczycieli i stykają się z zupełnie obcymi uczniami, którzy na ogół nie mają pojęcia, jak z nimi zagadać, by wilk był syty a owca cała.

Dziesięcioletnie doświadczenia w obserwacji zachowań koni względem siebie i ludzi sprawiło, że Marta Sikorska przymierza się do napisania pracy naukowej na temat relacji człowieka ze zwierzętami. Wkrótce będzie zdawać na studia doktoranckie. Trzymamy kciuki!

Piotr Dzięciołowski

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.