Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

A ONA U KONI

Dorota Peresada: od jedenastu lat jeździ konno, ma swojego konia; w przyszłości chciałaby prowadzić własną stajnię. Jest miłośniczką zwierząt w ogóle, ale koni i kotów w szczególności.

Dorota Peresada; foto: FAPA-PRESS

Dorota Peresada; foto: FAPA-PRESS

Dorota Peresada: od jedenastu lat jeździ konno, ma swojego konia; w przyszłości chciałaby prowadzić własną stajnię. Jest miłośniczką zwierząt w ogóle, ale koni i kotów w szczególności. To one są najczęstszym obiektem jej fotograficznych zainteresowań.
Do Doroty nie sposób się dodzwonić. Jej telefon rozdeptała Rita, ukochana klacz. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że uczyniła to celowo. Komórka spadła w stajennym korytarzu. Klacz z satysfakcją dokonała na niej egzekucji, po czym z dumą spojrzała w oczy swojej pani. Konisko ma ponoć wyjątkowy charakterek. Obcy to nawet boją się do Rity zbliżać, nie mówiąc już o jej dosiadaniu, bo zawsze stawia na swoim (choć komórka nie była jej). Również w relacjach z właścicielką próbuje pokazać, że jest górą, ale to akurat nie zawsze jej wychodzi. Dorota też podobno potrafi być uparta, jak mało kto.

Dorota z Ritą; foto: Paulina Zielińska

Dorota z Ritą; foto: PAULINA ZIELIŃSKA

­ – Wygrywa ta, która danego dnia ma większą siłę przebicia, ale jakoś specjalnie nie złościmy się na siebie. Nasz świat bowiem to my: ona i ja, ja i ona. Dogadujemy się, a że czasem coś między nami zgrzyta – jak w dobrym małżeństwie. Rita wie, że ją akceptuję i że jest dla mnie najważniejsza. Ja wiem, że jestem dla niej ważna i że mnie szanuje, nawet wtedy, gdy próbuje się ze mną psychicznie siłować. W jakimś sensie jesteśmy na siebie skazane. Ludzie nie lubią, gdy ktoś staje okoniem, a my względem siebie stajemy i jest nam z tym dobrze.
Dorota jest z Ritą od sześciu lat, od czterech ma ją na własność. Sama z nią pracuje, sama ją zajeździła. Są razem tak często, jak to możliwe, nawet kilka razy w tygodniu. Przez ostatnie kilkanaście miesięcy były ze sobą dzień w dzień. Dorota przez ponad rok pracowała w stajni, której właściciel dał dach nad głową również Ricie.

Dorota wśród koni; foto; FAPA-PRESS

Dorota wśród koni; foto; FAPA-PRESS

­ – Super facet. Sam nie jeździ, ale że uwielbia konie, kupił sobie kilka i cieszy nimi oko. A że ma fryzy, nawet chwili się nie zastanawiałam, czy tam pracować. To fantastyczne zwierzaki, uczą się tak łatwo, jak psy. Dogadywałam się z nimi w mig. Jakbym miała pieniędzy a pieniędzy to bym sobie kilka takich kupiła. Dziś tęsknię za całą tamtejszą menażerią, ale nie podołałam fizycznie. Kiedy zaczęłam, miałam pod opiekę cztery konie, wkrótce zrobiło się ich pięć, sześć, w końcu osiem. Do tego kury, cztery psy i osiem kotów. Sporo mnie kosztuje ta rozłąka, bo i zwierzaki i ludzie tam fajni, a warunki znakomite. Żałuję też odejścia dlatego, że nigdzie dotąd tyle się nie nauczyłam, co właśnie tam. Mało, że dziś umiem już prowadzić traktor, ale pierwszy raz byłam przy porodzie. Ogromne przeżycie! Zdiagnozowałam też jednego konia, który przeszedł przez ręce kilku weterynarzy i każdy wmawiał właścicielowi, że przyczyną kiepskiej motoryki są pozrywane więzadła. Od razu mówiłam, że to na pewno coś innego. Moje wątpliwości potwierdził doktor Paweł Golonka. Okazało się, że koń miał pogruchotaną i źle zrośniętą miednicę. Cierpiał, i to tak długo, że – ku mojemu kompletnemu zaskoczeniu – zdążył przyzwyczaić się do bólu i go zaakceptować. Golonka ulżył mu rozmaitymi zabiegami, ale było już zbyt późno, by koń doszedł do pełnej sprawności.

Fotografia to także pasja Doroty; foto: FAPA-PRESS

Fotografia to także pasja Doroty; foto: FAPA-PRESS

Codzienna praca w stajni, możliwość obserwacji różnych koni i dosiadania nie tylko swojej Rity, stała się przełomowym etapem w jeździectwie Doroty. Tam bowiem podjęła definitywną decyzję, by związać się z końmi zawodowo. Właśnie zapisała się na kurs instruktorski. Nie pierwsza, nie ostatnia. Nawet to, że związała się z końmi przypadkiem, też nie jest niczym wyjątkowym. Czemu więc o tym wspominamy? Bo, ażeby być z końmi, musiała przełamać – jak mówi – paniczny strach. Kiedy trafiła do szkółki jeździeckiej, bała się nawet stanąć obok konia. W tym miejscu zapyta ktoś: czyżby trafiła tam za karę? Absolutnie nie! Trafiła… by dojść do siebie po załamaniu nerwowym – oto zresztą kolejny dowód na terapeutyczne zdolności koni. A było tak:
Po przeprowadzce z Warszawy do Grodziska Mazowieckiego jedenaście lat temu, nie mogła odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Została z dnia na dzień wyrwana ze swojego środowiska, z grona kolegów i przyjaciół. Znalazła się w obcym miejscu, w obcej szkole, na obcym podwórku. Nie potrafiła się zaadaptować. Na samą myśl, że ma iść na lekcje, dostawała klasycznej szkolnej fobii. Bóle brzucha, głowy, mdłości…
­ – I właśnie wtedy moja mama, notabene jeżdżąca konno, wymyśliła, że zapisze mnie do szkółki jeździeckiej. I tak się stało. Trafiłam do „Kuclandii” Ewy Łoboś, gdzie uczyła mnie Agnieszka Laskowska, obecnie właścicielka ośrodka, w którym trzymam Ritę. Ponoć szło mi nieźle – tak mówią. Ze strasznymi, przerażającymi zwierzami oswajałam się stopniowo. Ale kiedy już przestałam się ich bać, przepadałam w stajni na długie godziny. Jak mnie ktoś szukał, wiedział, że muszę być u koni.

SONY DSC

Fotografia kota autorstwa Doroty Peresady

I dziś jest tak samo. Dorota każdą chwilę spędza w stajni, a ludziska (rodzina i znajomi) wciąż pytają: gdzie się znowu ta dziewczyna podziała? A ona u koni.
– Bo one dają mi szczęście i poczucie, że jestem dla nich ważna. To bezcenne, gdy człowiek zdaje sobie sprawę, że jest komuś potrzebny. (j.popr.)

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.