Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

TRANSFORMACJA CHOLERYKA

Dariusz Pojawa: absolwent studiów zawodowych o kierunku administracyjno-prawnym, specjalista w firmie betoniarskiej; historyk-hobbysta, kolekcjoner białej broni, członek Stowarzyszenia Ułanów „Hubalczycy”; koniarz, który jeździecką pasję zaczął realizować zaledwie sześć lat temu.

Dariusz Pojawa; foto: FAPA-PRESS

Dariusz Pojawa; foto: FAPA-PRESS

Dariusz Pojawa: absolwent studiów zawodowych o kierunku administracyjno-prawnym, specjalista w firmie betoniarskiej; historyk-hobbysta, kolekcjoner białej broni, członek Stowarzyszenia Ułanów „Hubalczycy”; koniarz, który jeździecką pasję zaczął realizować zaledwie sześć lat temu.
Nie zliczy, ile razy jako dziecko karmił i czyścił konie. W wieku dziesięciu lat powoził furmanką wożąc babcię na targ do Skierniewic. Na upartego można więc mówić, że zadaje się z końmi od najmłodszych lat, ale to bardzo naciągana teoria. Co prawda wszystkie wakacje i święta spędzał u dziadków albo wujostwa, którzy konie mieli od zawsze, ale nim zaczął bywać z tymi zwierzętami na co dzień, wiele wody upłynęło. Najpierw nauka, potem praca zawodowa uniemożliwiały mu systematyczne uprawianie jeździectwa. Po długiej przerwie, pod koniec lat osiemdziesiątych zaczął dosiadać koni, ale sporadycznie. Nieprawdziwym byłoby więc stwierdzenie, że już wtedy poczuł się jeźdźcem z krwi i kości. Na to przyszło mu poczekać wiele lat, aż znalazł czas i pieniądze na własnego konia. Ale co ciekawe, z racji historyczno-kolekcjonerskiej pasji, najpierw postanowił uszyć sobie ułański mundur. Uzbierał na ten cel parę złotówek, zamówił takowy – jak twierdzi – u krawca nad krawcami w Piastowie opodal stolicy. Równolegle kompletował ekwipunek kawalerzysty II RP. Kiedy zgromadził już prawie cały osprzęt z szabelką i mauzerem, zaadaptował na stajnię wiatę w gospodarstwie rolnym swojego stryjecznego brata i kupił konia. Czteroletnia skarogniada klacz Bandera (dziś dziesięciolatka) miała co prawda znanego tylko ojca, ale naszemu kawalerzyście pochodzenie zwierza było i jest absolutnie obojętne. Koń mu się podobał, a to wystarczyło, by go miał.

 – Był mundur, był koń, tylko siodła mi brakowało. Szukałem, szukałem aż znalazłem w znakomitym stanie, za niemałe pieniądze, za to oryginalne, wzór 36.

Anna Agrestowska-Wrzosek- klacz Nowelina.

Na klaczy Nowelina; foto” ANNA AGRESTOWSKA-WRZOSEK

Wyposażony od stóp do głów zaczął rozglądać się za grupą rekonstrukcyjną, z którą mógłby dzielić kawaleryjską pasję. Trafił do Stowarzyszenia Ułanów „Hubalczycy”. Po roku został jego pełnoprawnym członkiem. I tak, gdy tylko czas pozwala, uczestniczy w przeróżnych pokazach i imprezach o charakterze wojskowym. Marzy, by w końcu wziąć udział w najważniejszym, tradycyjnym już stowarzyszeniowym przedsięwzięciu: czterodniowym rajdzie ułańskim szlakiem „Hubala”. Rajd kończy się zawsze na szańcu w Anielinie 30 kwietnia, w dzień i w miejscu, w którym w roku 1940 poległ major Henryk Dobrzański, jeden z pierwszych dowódców partyzanckich II wojny światowej.

– Pewnie zaskoczę czytelników, ale choć mam już dwa konie – klacz dała potomstwo – to generalnie jeżdżę na obcych wierzchowcach. Bierze się to z tego, że nie dysponuję odpowiednim samochodem do koniowozu. Zdaję się więc na kolegów, którzy zawsze jakiegoś konia dla mnie organizują. Pamiętam, że za którymś razem przyszło mi dosiąść dopiero co zajeżdżonej młodej klaczy. Dałem radę, ale przyznam, że gdybym miał wsiąść na własnego, nie do końca ułożonego konia, to bym spasował. Może to efekt moich doświadczeń?

Klacz Bandera, którą kupił, okazała się płochliwa. sprawiała wrażenie, iż sporo w życiu przeszła. Na Pojawę spadło więc przekonywanie jej, że nie wszyscy ludzie są źli.

12695795_1123487197686272_1771515898_n

Na Banderze; foto AGATA STANIAK

– Ponosiła mnie, zrzucała niejednokrotnie. Niepokoiłem się, że nie podołam wyzwaniu, choć daleki byłem od decyzji wymiany jej na innego konia. Najwyżej nie będę jeździł, ale zostanie ze mną – myślałem – to przecież nie jest rzecz. Chciałem jednak zrozumieć, dlaczego tak się dzieje i czy jest jakiś sposób, by do niej dotrzeć, sprawić, by w końcu mi zaufała. Dowiedziałem się o kursach JNBT. Zajęcia, nawet gdy uczestniczyłem w nich bez konia, dawały mi nieprawdopodobnie wiele. To czego się dowiadywałem i dowiaduję, bo zaliczam wszystkie szkolenia, nawet dla stajennych, weryfikowałem w pracy z Banderą i jej synem Bieniem. Dziś mogę śmiało powiedzieć, że odniosłem mały sukces, bo nasze relacje są takie, jak być powinny: bezbolesne dla obu stron. Ale podkreślę: to właśnie efekt m.in. tego, że w ciągu zaledwie trzyletnich szkoleń posiadłem taką wiedzą, jaką wielu koniarzy gromadzi całe życie.

Wyprawa do dzikiego stada. Dariusz Pojawa trzeci od prawej; foto: FAPA-PRESS

Dariusz Pojawa w ramach JNBT uczestniczył też w spędach dzikich koni i zajeżdżaniu dzikich ogierów. Dopinał swego trzykrotnie, wychodził zwycięsko ze wszystkich prób. Każdy kilkugodzinny kontakt ze zwierzęciem sprawiał, że koń stawał się potulnym barankiem.

– Niektórzy mówili mi, że wybierałem sobie łatwiejsze osobniki. A niby skąd miałem wiedzieć, który jaki jest, skoro wydzieloną do pracy grupę ogierów widziałem, jak pozostali „zajeżdżacze”, po raz pierwszy? Przy okazji następnej wyprawy na dzikie konie, poproszę, by współtowarzysze sami wybrali mi ogiera.

Potulny baranek vel dziki ogier; foto: FAPA-PRESS

Potulny baranek vel dziki ogier; foto: FAPA-PRESS

Trzymamy kciuki i wierzymy, że tym razem powiedzenie: do trzech razy sztuka nie sprawdzi się, bo Dariusz Pojawa po prostu umie z końmi rozmawiać. Zapewne wiele daje mu bycie na co dzień z własnym stadkiem. Jest z nim przed pracą i po pracy. Wstaje świtem, by nakarmić i oporządzić. Zaraz potem jedzie do Warszawy albo na jakąś budowę zlokalizowaną gdzieś w Polsce, a po powrocie do domu pierwsze kroki znowu kieruje do stajni. I znowu jest w swoim żywiole. Karmi, sprząta, jak trzeba, to werkuje – bo i tego się nauczył. Jest z końmi, i co podkreśla, nie musi na nich jeździć, musi z nimi być. Dziś nie wyobraża sobie innego życia.
Nie wyobrażają sobie także jego znajomi i podwładni. I nic dziwnego. To człowiek, który rzucał mięsem z byle powodu. Błahy pretekst potrafił go zirytować . Wrzeszczał na wszystkich i na wszystko. Emanował napięciem na każdym kroku. I nagle zmienił się nie do poznania. Przyjaciele i znajomi pytają: Darek, ty chodzisz na terapię? Bierzesz leki? A on się wtedy śmieje w głos i odpowiada: chodzę do stajni, przebywanie z końmi to najlepsze lekarstwo! Poleca je wszystkim niezależnie od wieku, płci i poglądów politycznych.

Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.