Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

DWADZIEŚCIA LAT KRĘCENIA BOMBĄ

Wojciech Kowerski: emerytowany jeździec związany od kilkudziesięciu lat z Sopockim Hipodromem, ekspert wyścigowy.

WOJCIECH KOWERSKI; foto: FAPA-PRESS

WOJCIECH KOWERSKI; foto: FAPA-PRESS

 Wojciech Kowerski: emerytowany jeździec związany od kilkudziesięciu lat z Sopockim Hipodromem, ekspert wyścigowy. Koniuszy, podkoniuszy, instruktor, gospodarz toru. Uprawiał niemal wszystkie dyscypliny hipiczne. Absolwent technikum rolniczego.

            Mówi, że zapadł na ADHD nim medycy tę przypadłość zdefiniowali. Miał spore trudności ze skupieniem uwagi, chyba, że coś szczególnie go zajmowało… np. pirotechniczne zabawy na lekcjach chemii. Nauczyciele nie dawali sobie z nim rady, czego skutkiem było relegowanie go ze wszystkich sopockich szkół. Gdy na horyzoncie nie było już żadnej, wziął go ojciec na rozmowę i kazał zdecydować: idziesz do szewca czy do koni? Nastolatek nie zastanawiał się ani chwili. Wybrał konie, bo raz, że sporo jego krewnych i znajomych w stajniach i stadninach pracowało, dwa – miał przekonanie, że gdzie jak gdzie, ale przy koniach się nie narobi. Rozczarowanie przyszło szybciej niż myślał. W Zakładzie Treningowym w Kwidzynie między starymi masztalerzami-kawalerzystami, do tego pod „rozkazami” samego majora Leona Kona lekko nie było. Major co prawda patrzył na młodych łaskawym okiem, ale karać też potrafił. Zdarzało się, że Wojtek biegał po czworoboku z siodłem na plecach w obecności starszych kolegów. Byli wśród nich: Wanda Wąsowska i Marian Babirecki. Najważniejsze jednak, że o ile na początku chłopak próbował się migać, to dość szybko zapałał do koni miłością bezgraniczną. Został ujeżdżaczem, ale nie tylko…

;publikacja za zgodą Muzeum Sopotu

Trening skokowy, rok 1981;publikacja za zgodą Muzeum Sopotu

            Do moich obowiązków należało też m.in. czyszczenie sprzętu. Kiepskiej jakości rdzewiał i trzeba go było systematycznie doprowadzać do stanu używalności. Syzyfowa praca. Kiedy z czasem zacząłem jeździć z końmi za granicę, m.in. do Francji i Niemiec, jakież było moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, że zgnili kapitaliści zużyty sprzęt wyrzucają i ani myślą go naprawić. Penetrowałem więc przystajenne śmietniki w poszukiwaniu wszystkiego, co może mi się przydać. Wypruwałem chromowane i mosiężne sprzączki zastanawiając się, jak to jest, że za granicą można nawet drobne detale produkować z dobrego surowca, a u nas taka bylejakość. Po powrocie do kraju spróbowałem sił w rymarstwie. Zainstalowałem mini warsztat. Kłopot miałem jednak z kupnem skór. Dziś to żaden problem, ale kilkadziesiąt lat temu – szkoda mówić. I nagle – Eureka! – przyszło mi do głowy rozwiązanie. Oto bowiem w Centralnej Składnicy Harcerskiej sprzedawano paski dla zuchów i druhów. Znakomity, gruby surowiec – na ogłowia i wodze w sam raz.

Wojciech Kowerski najpierw szył dla siebie, potem dla innych, w tym m.in. dla Niemców, na których w latach siedemdziesiątych znakomicie zarabiał. Gdy z czasem został luzakiem kadry olimpijskiej wukakawistów prowadzonej przez Andrzeja Orłosia, naprawiał sprzęt zawodnikom. Umiejętności rymarza-amatora przydały mu się również na planie  Ogniem i mieczem. Husaria i Tatarzy mieli nieustanne potrzeby renowacyjne. Kowerski chwytał więc igłę w dłoń, gdy tylko nie musiał galopować przed kamerą albo zajmować się swoimi podkomendnymi koniarzami. Notabene jeźdźcami, których sam na potrzeby filmu weryfikował. Nie prosił ich jednak, by pokazywali, co w siodle potrafią, kazał im za to…  zdejmować spodnie.

– Jeśli kandydat do roli miał „wyślizgane” łydki i uda, wiedziałem, że jeździ bardzo dużo, jeśli trafiał mi się delikwent z gęstym włosiem, dziękowałem.

Film dla Kowerskiego był od zawsze swoistą odskocznią od codziennej pracy. Zawsze ciągnęło go do X Muzy, choć nie raz, nie dwa żalił się, że to taka robota, w której się czeka, czeka, czeka, a samych ujęć jest tyle, co kot napłakał. Summa summarum trochę jednak się ich uzbierało: od Krzyżaków po Starą Baśń.

Na planie Ogniem i mieczem. Na pierwszym planie Wojciech Kowerski; publikacja za zgodą Muzeum Sopotu

Ogniem i mieczem. Na pierwszym planie Jerzy Hoffman. Wojciech Kowerski na koniu piąty z lewej; publikacja za zgodą Muzeum Sopotu

Film filmem. W życiu nasz bohater też miał przygód bez liku. W zimę stulecia (1979 r.) dostarczał konno paczki i telegramy, także mleko i pieczywo do szpitali. Woził też zaprzęgami – niczym pogotowie ratunkowe – lekarzy do chorych.

W latach osiemdziesiątych coraz bardziej zadzierał z komunistyczną władzą. Przy okazji pochodu pierwszomajowego zawiesił na bryczce transparent Solidarności. Za wrogiem ludu ruszyła pogoń. Zdezorientowany dyrektor toru, Bogusław Misztal, który był pasażerem owej bryczki, pytał: Wojtek, czemu tak pędzisz?

Zaangażowanego w podziemną działalność inwigilowano. W stanie wojennym zrobiło się na tyle gorąco, że dyrektor Hipodromu na wszelki wypadek załatwił mu pracę na cmentarzu w charakterze woźnicy karawanu.

Ma też na koncie powożenie ślubną karetą i to z jakimi szaleństwami! Konie w Gdańsku-Wrzeszczu tak bały się tramwajowych dzwonków, że na sam ich dźwięk ponosiły. Do Pałacu Ślubów ani myślały zwalniać. Gnały galopem, co sił. W efekcie niejedna panna młoda wypowiadała sakramentalne „tak” blada ze strachu. Przynajmniej pod kolor sukni.

Dziś Wojciech Kowerski jest już na emeryturze, ale nie omija żadnej sopockiej gonitwy. Mało tego, od dwudziestu lat kręci bombą. Wciąga ją ręcznie na zabytkowy maszt, którego pilnuje, jak oka w głowie. To ostatni w kraju taki relikt wyścigowej przeszłości – warto zachować go dla następnych pokoleń.

Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.