Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

NIE MAM GWARANCJI, ŻE NARODZĘ SIĘ PO RAZ DRUGI

 

W ubiegłym miesiącu z okazji 200-lecia Stadniny Koni w Janowie Podlaskim odbyła się w Zamku Biskupim „Kolacja Mistrzów”. Uczestniczyli w niej w rolach głównych wybitni artyści: prof. Andrzej Strumiłło, Andrzej Grzybowski, Andrzej Novák-Zempliński. Wszyscy trzej są bohaterami przygotowywanej do druku książki „Malują, Rysują, Rzeźbią KONIE”. Poniżej fragment o Andrzeju Strumille, którego dziewięćdziesiąte urodziny stały się pretekstem do ogłoszenia bieżącego roku na Podlasiu Rokiem Profesora Andrzeja Strumiłły.

Foto: FAPA-PRESS

Prof. Andrzej Strumiłło: urodzony w Wilnie; artysta malarz, rzeźbiarz, grafik, rysownik, fotografik, poeta, autor i ilustrator książek, scenograf telewizyjny i teatralny, publicysta, hodowca koni arabskich. Organizator plenerów, także międzynarodowych. Autor ponad stu dwudziestu krajowych i zagranicznych wystaw. Dorobkiem artystycznym mógłby obdzielić wielu. W latach 1982-1984 kierował pracownią graficzną przy sekretariacie ONZ w Nowym Jorku. Podróżował po Europie, krajach Dalekiego Wschodu i Ameryce Północnej. Foto: FAPA-PRESS

Z Augustowa do Maćkowej Rudy nad Czarną Hańczą, gdzie artysta mieszka i tworzy, jest niewiele ponad czterdzieści kilometrów. Jeszcze tylko Gulbin, Sarnetki, Wysoki Most i Maćkowa. Na końcu wsi tabliczka-drogowskaz kierująca do Galerii Andrzeja Strumiłły. Skręt w lewo, padok z czterema pasącymi się arabskimi klaczami i dwójką źrebiąt. Po chwili widać już bramę obejścia. Profesora na razie nie ma. Pojechał wybierać kamienie na plener rzeźbiarski. Córka zaprasza do Galerii. Na ścianach w większości duże olejne płótna. Każde z nich zajmuje powierzchnię kilku metrów kwadratowych. Pośrodku sali wielki głaz narzutowy. Zwiedzający zachodzą w głowę, jak Profesor wniósł go przez wąskie drzwi. Odpowiedź banalna: najpierw był kamień. Galeria go wchłonęła. W jej wnętrzu za progiem leży na koziołku siodło z ogłowiem – przypomina o związkach gospodarza z jeździectwem. Konie znajdują się też na udostępnionych zwiedzającym reprodukcjach rysunków w tuszu autorstwa Profesora, które z jego autografem każdy może na miejscu kupić. Uwagę zwraca też przepiękna, niewielka, odlana w brązie rzeźba przedstawiająca uwieszoną na szyi konia dziewczynkę – dzieło białoruskiej artystki Anny Starowojtowej. Bo w sali ekspozycyjnej znajdują się nie tylko prace gospodarza. O, i o wilku mowa. Właśnie przyjechał. Wchodzi do Galerii, za nim drepce wolnym krokiem jego ukochana stareńka Atena. Kundelka, którą znalazł lata temu na drodze między Nowinką a Atenami – stąd imię.

– Wyciągnąłem z niej 75(!) kleszczy. Przez rok ciężko chorowała na nerki, ale udało się ją wyleczyć. To dobra, przyjazna psina. Żal będzie się rozstawać. Bardzo się do niej przywiązałem. Psy żyją krótko; konie znacznie dłużej.

kon_5.jpgmmm

Andrzej Strumiłło (3)

Najstarsza klacz Profesora, arabka Czarina jesienią skończy trzydzieści lat (rozmawiamy w sierpniu 2017 r.). Jest jedną z czterech hodowanych w Maćkowej Rudzie. Kiedyś stado liczyło piętnaście arabskich koni, dziś – jak mówi gospodarz – na taki tabun nie starczyłoby mu sił.

– Stadninę założyłem ćwierć wieku temu, po powrocie z USA (1984 r.– przyp. PD). Pojechałem wtedy do Janowa Podlaskiego, by kupić jakąś dobrą klacz na matkę dla mojej przyszłej hodowli, ale ówczesny dyrektor Andrzej Krzyształowicz wyjaśnił, że to niemożliwe. Stadnina miała zakaz handlu z krajowymi hodowcami. Podpowiedział jednak rozwiązanie. Akurat tak się zdarzyło, że pewna Angielka zostawiła w Polsce źróbkę po klaczy, którą kupiła na janowskiej aukcji. Źróbka była do sprzedania. Nie zastanawiałem się chwili. I tak Czarina po Etogramie trafiła w moje ręce. Dała mi piętnaście źrebaków. Po pastwisku chodzą jej trzy córki i dwa skarogniade wnuki po Albedzie. Maść co prawda nie ma wielkiego znaczenia, ale wie pan… nie dla malarza – uśmiecha się Profesor.

W rodowodzie Czariny i jej potomstwa jest Mlecha, klacz, którą Juliusz Dzieduszycki sprowadził do majątku w Jarczowcach, a którą w roku 1845 namalował Juliusz Kossak.

– Domyślam się do czego pan zmierza. To dla mnie niezwykle wzruszająca historia. Otóż zbierając materiały do książki „Al Jawad. Konie Janowa” skontaktowałem się z rodziną Kossaków, panią Joanną mieszkającą w Białowieży i poprosiłem o reprodukcję tegoż obrazu. Niestety jakość zdjęcia, które otrzymałem, nie nadawała się do publikacji. Odpisałem więc, że z przykrością, ale nie mogę z niego skorzystać. Minęło kilka miesięcy. W przededniu Bożego Narodzenia dostaję paczkę, a w niej Kossakowski oryginał. Przecierałem oczy ze zdumienia, nie mogłem uwierzyć, ale działo się to naprawdę. Obraz przekazałem do Stadniny w Janowie, uznałem, że tam jego miejsce.

Konie hodowli Profesora artysty dawały się poznawać z najlepszej strony. Ogier Czakamar zrobił karierę wyścigową. Wygrywał co drugą gonitwę służewiecką, zawsze był w czołówce.

Dzięki niemu zyskałem bardzo wysoką pozycję wśród hodowców koni wyścigowych. Plasowałem się zaraz za stadninami państwowymi.

kon_8mmmmmmmmmmmm

Andrzej Strumiłło (2)

Wiele arabów made in Maćkowa Ruda dawało i daje Andrzejowi Strumille powody do radości. Jeden jest czołowym ogierem na Litwie, arabka wygrywa tam gonitwy. Inny sprawdza się w Polsce jako westernowy koń pokazowy, na kolejnym Michał Sanczenko wygrywa krajowe i zagraniczne zawody łucznicze. Wymieniać można bez końca.

Konie w życiu artysty to także inspiracja twórczych działań.

Są w każdej dyscyplinie sztuki, którą się zajmuję, ale nie są i nigdy nie były dominujące. Wyznam ze skruchą. Czuję się trzeciorzędnym artystą konnym. Są w Polsce znakomici twórcy, którym nawet Anglicy zazdroszczą warsztatu. Myślę choćby o Andrzeju Nováku-Zemplińskim. Ja tak perfekcyjny w tej materii nie jestem, co nie znaczy, że na przykład moje akwarelowo-tuszowe rysunki z teki „Konie” mnie nie satysfakcjonują. Wiele radości dało mi odkrycie, że kilka z nich znalazło się w albumie wydanym z okazji 200-lecia Stadniny w Janowie (2017 r. – przyp. PD). Przemiła niespodzianka. Sam taką książkę chciałem zrobić – i zrobię – tyle że tematycznie szerszą. Nie tylko o koniach janowskich, ale orientalnych na ziemiach Polski. Nacisk położę na ich rolę w kulturze.

Konie zajmują ważne miejsce w wydanych już książkach Andrzeja Strumiłły. Nie sposób wymienić wszystkich pozycji. Z jednej strony „Araby. Dzieci wiatru” z drugiej „Dom” edytowany z okazji Roku Profesora Andrzeja Strumiłły. Zdjęcia koni, ale też i samego Profesora w siodle, z karabinem na plecach, znajdują się w albumie „Tajga”.

Koniom, tym własnym, tym cudzym zrobiłem wiele zdjęć. Zdjęć czarnobiałych. Z dystansem podchodzę do fotografii kolorowej. Ona jest chemiczna. Fałszuje obraz. Dla malarza nie do zniesienia. O ile toleruję czerwoną pustynię Michelangelo Antonioniego, o tyle, jak widzę te niebieskie nieba i zielone trawy, zgrzytam zębami.

Fotografią Profesor zajmuje się od lat, ale jak sam mówi, jego pierwszą miłością jest malarstwo.

Kiedy pytają, jak to się stało, że zostałem malarzem, odpowiadam, że to za sprawą mojej mamy. Gdy miałem pięć lat, czytała mi ”Don Kichota z La Manchy” Miguela de Cervantesa, a ja pod wpływem tej lektury oddawałem się z pasją rysowaniu głównego bohatera atakującego wiatraki. Oczywiście konie też występowały i w książce, i na rysunkach. Taki był początek moich artystycznych zainteresowań.

Przypieczętował je dyplomem krakowskiej ASP. Co prawda zaraz po wojnie zaczął studiować na Uniwersytecie w Łodzi historię kultury i historię sztuki, ale gdy tylko parę miesięcy później utworzono w mieście Państwową Wyższą Szkołę Sztuk Plastycznych, zaraz się tam przeniósł.

kon_10[1]mmmmmmmmmmmmmmm

Andrzej Strumiłło (1)

I było to znakomite posunięcie. Do tej pory poszukiwałem sztuki u Kossaka, Matejki, zwłaszcza u Grottgera, a na uczelni trafiłem pod skrzydła Władysława Strzemińskiego, człowieka o spojrzeniu diametralnie innym niż znani mi artyści. Świeć Panie nad jego duszą. Skołataną duszą… Kierował się kompletnie innym wartościami, miał inne spojrzenie na formę i warsztat. Dla mnie istna artystyczna rewolucja. A do tego był nadzwyczaj bliski memu sercu, bo pochodził, jak część mojej rodziny z Mińska i służył w carskim korpusie kadetów, jak mój stryj Karol.

Gdy łódzka uczelnia zaczęła zmieniać profil w kierunku sztuki użytkowej, przeniósł się na wydział malarstwa do krakowskiej ASP. Jest jednak nie tylko artystą malarzem. Uprawia tak wiele dziedzin sztuki, że powiadają o nim: człowiek renesansu.

Gdy słyszę podobne sformułowania, to śmieję się w głos. Przecież w renesansie, jak w każdej epoce, żyli rozmaici ludzie. I mądrzy, i głupi, i biedni, i bogaci. Pytam więc: w którym rzędzie mam stanąć? Ale fakt, że zajmuję się szeroko pojętą działalnością artystyczną. Staram się i starałem w życiu próbować tego, co było i jest mi dostępne, na co pozwala prawo i moje siły. Nie mam przecież żadnych gwarancji, że będę żył po raz drugi. Jeśli więc nie teraz, to kiedy.

Nigdy nie jest za późno. Profesor przymierza się właśnie do pierwszej w swoim życiu monotematycznej wystawy poświęconej koniom. Zaproszenie przyszło z Pałacu w Rogalinie, oddziału Muzeum Narodowego w Poznaniu. Ekspozycję zaplanowano w tamtejszej powozowni. Czekamy.

Naszą rozmowę przerywają goście zwiedzający Galerię. Pytają o ów wielki narzutowy głaz.

Jak pan go tu wniósł?

Piotr Dzięciołowski

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.