Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

INSTRUKTORZY JAZDY KONNEJ (2)

Karolina Tokarz: absolwentka technikum ekonomicznego i wydziału Zootechniki krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego. Koni dosiada od najmłodszych lat, umie też powozić… maszynami rolniczymi. Była luzaczką w podwarszawskiej stajni sportowej, obecnie pracuje jako instruktor jeździectwa w Zagrodzie Edukacyjnej Zaczarowane Wzgórze.

 

Karolina Tokarz; foto: FAPA-PRESS

Karolina Tokarz; foto: FAPA-PRESS

Karolina Tokarz: absolwentka technikum ekonomicznego i wydziału Zootechniki  krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego. Koni dosiada od najmłodszych lat, umie też powozić… maszynami rolniczymi. Była luzaczką w podwarszawskiej stajni sportowej, obecnie pracuje jako instruktor jeździectwa w Zagrodzie Edukacyjnej Zaczarowane Wzgórze.

Zamieszanie. Konie w drodze na pastwisko zboczyły z wyznaczonej im ścieżki i rozpierzchły się po rozległym terenie Zaczarowanego Wzgórza. Kucykom najbardziej odpowiadał plac zabaw. Biegały między zjeżdżalnią a piaskownicą, sprawiając wrażenie bardzo zadowolonych ze swojego wybryku. Karolina Tokarz wraz z innymi pracownikami ruszyli na łowy. Kilkadziesiąt minut trwało, nim udało się zagonić wszystkie konie na padok. Konie i towarzyszącą im oślicę Basię, która ostrymi slalomami długo wychodziła zwycięsko z zabawy w kotka i myszkę. W końcu się poddała, a Karolina mogła wrócić do swoich obowiązków.

foto: FAPA-PRESS

Trzymaj, bo zwieje! Foto: FAPA-PRESS

Na Zaczarowanym pracuje już rok. Kilkanaście miesięcy temu natknęła się na ogłoszenie mówiące o tym, że ośrodek zatrudni instruktora jazdy konnej. Data publikacji anonsu wskazywała co prawda, iż mało prawdopodobne, by był aktualny, ale na wszelki wypadek zadzwoniła. Okazało się, że na Wzgórzu nadal mają wakat. Na dzień dobry musiała nie tylko pokazać, co potrafi w siodle, ale też wyspowiadać się ze swoich jeździeckich doświadczeń.

– Pochodzę z Jelnej koło Nowego Sącza, gdzie 35 lat temu mój dziadek z moim tatą kupili gospodarstwo. Mieli ciągnik, ale nie mieli do niego maszyn. Te do traktora były na owy czas bardzo drogie i w Małopolsce niemal niedostępne. Znacznie taniej można było zaopatrzeć się w sprzęt konny. Dziadek wpadł więc na pomysł, żeby kupić kobyłę. Ale ani on, ani mój ojciec nie mieli o koniach pojęcia. Nie wiedząc, co czynią, zainwestowali w temperamentną klacz z domieszką krwi angielskiej. Jak łatwo się domyślić, nie dali jej rady. Sprzedali i kupili następną. Tę drugą tata znalazł w okolicach Brzeska i pieszo przespacerował z nią do Jelnej trzydzieści kilometrów. Od koloru maści, nazwał klacz Kara. To był pierwszy koń, którego pamiętam. A pierwszy, na którego wsiadałam to córka Karusi, Gwiazda – dziś ma prawie ćwierć wieku. Najpierw jeździłam na oklep, kiedy skończyłam dziesięć lat, tata kupił mi kulbakę. Mama nie była zachwycona. Najczęściej więc w niedzielę, kiedy rodzice ucinali sobie poobiednią drzemkę, po kryjomu wyprowadzałam konia ze stajni i ruszałam galopem do lasu. Przeważnie udawało mi się wracać, nim się rodzice zbudzili, choć kilka razy nie zdążałam. Mama prosiła wtedy, bym więcej tak nie robiła. Trzymałam się tego…  do następnej niedzieli.      

Konie służyły w gospodarstwie przede wszystkim do pracy. Zaprzęgano je do siewnika, brony, przetrząsarki do siana… Kilkunastoletnia Karolina też powoziła.

– To znacznie trudniejsze niż bryczką, bo trzeba trafiać dokładnie w tor jazdy, ale sztukę opanowałam.

Przez stajnię państwa Tokarzy przewinęło się wiele koni. Jednorazowo było nawet osiem. Hodowali m.in. klacze małopolskie, które rok w rok dawały źrebaki. Z czasem oczywiście były sprzedawane.

  – Z niektórymi właścicielami wciąż mam kontakt. Kilka miesięcy temu odwiedziłam dwie klacze: Keli i Peję, które tata sprzedał trzynaście lat temu. Pamiętam te koniki, kiedy miały po dwa lata. Niesamowite zobaczyć je znowu. Dla mnie to przeżycie wzruszające.

foto: FAPA-PRESS

I nie dali kucykowi pobawić się na placu; foto: FAPA-PRESS

            Karolina nie ma własnego konia.

– Kiedyś zostałam właścicielką pięcioletniej klaczy, którą tata mi sprezentował. Niestety, gdy wyjechałam na studia, musiałam ją sprzedać. Nie mogłam zabrać konia do Krakowa i płacić tam za pensjonat horrendalnych pieniędzy. A na regularne odwiedziny w rodzinnym domu brakowało mi czasu. Koniem trzeba się zajmować, musi chodzić, być aktywnym najlepiej dzień w dzień – ja mu tego zapewnić nie mogłam.

Ale z jeździectwa nie rezygnowała. Uprawiała je m.in. na uczelni w ramach wychowania fizycznego. Szło jej całkiem całkiem, choć nigdy wcześniej nie brała lekcji z instruktorem. Jest samoukiem i jako samouk została zakwalifikowana na kurs instruktorski.

foto: FAPA-PRESS

Podczas zajęć; foto: FAPA-PRESS

– Uczę dzieci i dorosłych, początkujących i zawansowanych. Pracuję też z końmi, co według mnie jest znacznie trudniejsze od pracy z ludźmi. Przekonywałam się o tym szkoląc młode konie już w Jelnej. Wtedy jednak kierowałam się wyłącznie intuicją. Dziś intuicją się podpieram, ale przede wszystkim wykorzystuję wiedzę zdobytą w drodze kursów i współpracy z dobrymi trenerami. (j.popr)

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.