Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

WOJCIECH GINKO I JEGO DWIEŚCIE STRON O ZBROSŁAWICACH

„Jeździecka Dolina Zbrosławice, czyli o koniach, ludziach i PRL-u” – taki tytuł nosi książka Wojciecha Ginki, która lada moment pojawi się na rynku. – To co napisałem nie jest kroniką, a moimi wspomnieniami czasów, kiedy zbrosławickie jeździectwo zajmowało mnie bez reszty – pisze o książce autor.

„Jeździecka dolina…” powstawała kilka lat. Za każdym razem, kiedy autorowi wydawało się, że książkę już skończył, pojawiał się na horyzoncie ktoś, kto przypominał mu taki wątek, taką anegdotę, których nie wypadało pominąć.

– To rzecz o tym, jak bardzo jeździectwo, z którym w ubiegłym wieku uczestniczyło moje pokolenie, różni się od tego dzisiejszego – mówi Wojciech Ginko. – Po wojnie sport hipiczny był jeszcze długo traktowany, jak fanaberia bogatych ziemian, którzy jeżdżąc wierzchem, walili pejczem zgarbione plecy chłopów. Kiedy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych studenci zapałali miłością do koni i zapragnęli ich dosiadać, wywołali swoim pomysłem istną rewolucję…

„Jeździecka Dolina Zbrosławice, czyli o koniach, ludziach i PRL-u” – taki tytuł nosi książka Wojciecha Ginki, która lada moment pojawi się na rynku. – To co napisałem nie jest kroniką, a moimi wspomnieniami czasów, kiedy zbrosławickie jeździectwo zajmowało mnie bez reszty – pisze o książce autor.

„Jeździecka dolina…” powstawała kilka lat. Za każdym razem, kiedy autorowi wydawało się, że książkę już skończył, pojawiał się na horyzoncie ktoś, kto przypominał mu taki wątek, taką anegdotę, których nie wypadało pominąć.

– To rzecz o tym, jak bardzo jeździectwo, z którym w ubiegłym wieku uczestniczyło moje pokolenie, różni się od tego dzisiejszego – mówi Wojciech Ginko. – Po wojnie sport hipiczny był jeszcze długo traktowany, jak fanaberia bogatych ziemian, którzy jeżdżąc wierzchem, walili pejczem zgarbione plecy chłopów. Kiedy w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych studenci zapałali miłością do koni i zapragnęli ich dosiadać, wywołali swoim pomysłem istną rewolucję. Wywierali presję na towarzyszach z PZPR, bo tylko ci byli władni coś w tej materii uczynić. Po paru latach konsekwentnej studenckiej aktywności, jazda konna trafiła do wszystkich uczelni śląskich. Zamiast chodzić na zajęcia wf, można było jeździć konno. Jak na tamte czasy, to niewyobrażalny sukces.

Książka Wojciecha Ginki to dziesiątki historii z czasu, kiedy powstawał Ośrodek Jeździecki w Zbrosławicach. Na ponad dwustu bogato ilustrowanych stronicach wspomina tamte lata nie tylko autor, także wielu znanych i zasłużonych dla tamtejszego Ośrodka. Wszystkich wymienić nie sposób. Podajmy przynajmniej kilka nazwisk: wybitni dziś artyści malarze Bogusław Lustyk i Jacek Reczyński, lekarz weterynarii, behawiorysta, trener jeździectwa Krzysztof Skorupski, premier Jerzy Buzek z żoną Ludgardą. Mało kto wie, że Buzkowie swoją jeździecką przygodę rozpoczęli właśnie w Zbrosławicach. Co prawda nie przeczytaliśmy o tym w „Jeździeckiej dolinie…”, bo jeszcze się nie ukazała, ale w książce „Koń to jest ktoś” wydanej przez Oficynę RYTM w roku 2003. Opowiada Ludgarda Buzek:

(…) Było to po Olimpiadzie w Moskwie. Poznaliśmy wówczas świetnego zawodnika, Stefana Grodzickiego. Wiele opowiadał nam o koniach, zachęcał do nauki, zapraszał do siebie, do stadniny w Liskach pod Bartoszycami. (…) Nie chcieliśmy jednak pokazywać się tam bez jakiegokolwiek przygotowania, zwłaszcza że na dobrą sprawę ani ja, ani mąż nie widzieliśmy nigdy wcześniej konia z bliska. No, poza pociągowym. Pojechaliśmy więc do urządzanej właśnie studenckiej stajni w Zbrosławicach pod Gliwicami. Jakiś pokój w starym młynie, jakaś szopa, kilkanaście koni różnej urody i charakteru. Pierwsza lekcja odbyła się na oklep. Wszyscy spadali. Nawet najdzielniejsi lądowali na ziemi, kiedy trener machał marynarką i konie żwawiej ruszały. W Zbrosławicach zadomowiliśmy się wraz z kilkuosobową grupą przyjaciół na wiele lat, bo do roku 1987. (…).

A zaczynało tam wielu. Kto, kiedy, z sukcesami czy bez – o tym przeczytamy już wkrótce w „Dolinie”.

Jest też do książki suplement, a w nim przegląd wszystkich ośrodków jeździeckich gminy Zbrosławice, które założyli wychowankowie pokolenia Wojciecha Ginki, a z czasem wychowankowie wychowanków. Z tamtejszych ośrodków wywodzą się mistrzowie ujeżdżenia, wkkw, powożenia, westernu i rodeo na bykach.

W skokach – dopowiada Wojciech Ginko – też  jest nieźle…

(pd)

    Print       Email

2 odpowiedzi na “WOJCIECH GINKO I JEGO DWIEŚCIE STRON O ZBROSŁAWICACH”

  1. Kazimierz Rawicz-Szmurło pisze:

    Jako wiejski chłopak do 12-go roku życia, jeździłem „na oklep”, więc został mi sentyment do koni. Dziś chciałbym chociaż kupić i przeczytać tę książkę! Jak to zrobić i gdzie ją znaleźć? Ps.Ja Ciebie Wojtku pamiętam przede wszystkim z „Passatów”; rozmawialiśmy o tym krótko wczoraj 4-go stycznia w Zbrosławicach! Pozdrawiam, Kazimierz Szmurło.

Skomentuj Kazimierz Rawicz-Szmurło Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.