Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

JEŹDZIĆ NIE MUSZĘ

WIOLETTA BIAŁEK; foto FAPA-PRESS

 Wioletta Białek: ekonomistka, informatyk, niedoszła fizyk molekularny. Pracowała w drukarni, w restauracji, trzeci rok jest masztalerzem w stajni Pasja w Skuszewie. Jeszcze cztery lata temu nie miała z końmi nic wspólnego, dziś, jak mówi, im trudniejszy okaz, tym szybciej się z nim dogaduje.

Ze  zwierzętami zawsze było jej po drodze, zwłaszcza z psami i kotami. A z końmi? Widywała je na łąkach i chętnie się im przyglądała. Ale żeby specjalnie ją do nich ciągnęło, to nie. I kto wie, jakby to wyglądało dziś, gdyby nie przypadek: wynajęła pokój u człowieka, który pod Wyszkowem, przy swoim domu, trzymał kilka koni. Na jego pytanie, czy mogłaby pomóc w opiece, odrzekła twierdząco, choć prawdę mówiąc nie miała pojęcia, na czym owa pomoc ma polegać. I tak cztery lata temu, mając już 41 wiosen, co tylko dowodzi, że nigdy nie jest za późno na hipiczna przygodę, pierwszy raz w życiu zaczęła bratać się z kompletnie nieznanymi sobie zwierzakami. Na dzień dobry została ostrzeżona, że młoda arabka gryzie nawet doświadczonych koniarzy. Dlaczego więc nie miałaby gryźć kogoś, kto o koniach nie ma pojęcia? Wiedza jednak wiedzą, a życie życiem. Tak jak konie wyczuwają zagrożenie ze strony człowieka, tak samo wyczuwają jego przychylność. Nic więc dziwnego, że nową opiekunkę od razu zaakceptowały. Z wzajemnością.

– Nie tylko sprzątałam im boksy, karmiłam, ale zaczęłam też uczyć się jeździć. Wymagający właściciel dawał mi dziesięć minut na osiodłanie i czyszczenie. Jak się nie wyrobiłam albo zrobiłam coś nie tak, jazda przepadała. Czy się martwiłam? Nie! Nigdy nie myślałam, że samo przebywanie z końmi daje tak wielką radość.

Foto archiwum domowe WB

Tak wielką, że zdecydowała się z nimi związać zawodowo. Dowiedziawszy się, że w stajni Pasja w Skuszewie poszukują masztalerza, złożyła ofertę. Ponad miesiąc czekała na odpowiedź, a kiedy telefon zadzwonił, w pierwszej chwili nie bardzo wiedziała, kto dzwoni i po co. Nazajutrz była już w robocie. Oko w oko z dwunastką koni. Nie zdradziła, że z takim tabunem jeszcze nie pracowała. Dotychczas nawet nie musiała wyprowadzać koni na pastwisko, wystarczyło, że otworzyła boksy, a te szły same. W Skuszewie jednego musiała chwycić prawą ręką, drugiego lewą, wtedy trzeci podążał za tamtymi. Potem kolejne.

– Od pierwszego dnia bacznie przyglądałam się stadu, by zorientować się, który koń jest tym dominującym, który mnie akceptuje, który nie do końca. Obawiać się nie obawiałam żadnego, bo tego już się nauczyłam wcześniej. Podchodziłam do wszystkich „na pewniaka”, żaden nawet nie próbował mnie skubnąć, choć po swojemu mnie sprawdzały. Np. zamiast ja prowadzić je na uwiązie stępem, one prowadziły mnie kłusem. Trochę trwało nim poznałam ich charaktery i charakterki, a one poznały mój. Kiedy zobaczyły, że konsekwentnie egzekwuję to wszystko, czego w danym momencie wymaga sytuacja, dogadaliśmy się. Nawet pod siodłem daję im radę, a przecież wiedzą, że daleko mi do poziomu grand prix. Pilnują się, by nie zrobić mi krzywdy i to jest bezcenne. Jasne, wiele musiałam nauczyć się w tym nowym dla mnie świecie. Dziś już wiem, że konia nie oszukam. Kiedyś myślałam: dam mu marchewkę, będzie mój. Nic podobnego. Marchewka będzie jego, a on będzie mój dopiero, gdy sobie na to zasłużę.  

Foto FAPA-PRESS

            I chyba zasłużyła, bo konie traktują ją, jak swego.

– Wypoczywam przy nich, odprężam się, uspokajam. Poprawiają mi humor, nie czuję, że jestem w pracy. Zresztą czy to praca, jeśli można o niej mówić bez końca po pracy? To zresztą w dużej mierze zasługa szefowej Agnieszki Skowrońskiej i instruktora Bartka Rózgi, którzy stworzyli tu tak rodzinną atmosferę, jakiej w żadnej innej robocie nie miałam.

Satysfakcja z tego, czym się zajmuje, fascynacja końmi, sprawiają, że Wioletta Białek zaczęła marzyć o własnym.

– Nie musi być piękny, musi mieć silny charakter. Nie lubię uległych. Co jednak się taki trafi, który mi odpowiada, cena zwala z nóg. Pewnie więc skończy się na kucyku. Dogadać się z takim maluchem to przecież też wyzwanie, często większe niż z wielkim koniskiem. A jeździć nie muszę. Wystarczy, że z końmi jestem.  (jpopr)

             

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.