Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

7 PAŹDZIERNIKA 2019 r. W WIEKU 70 LAT ODSZEDŁ ZYGMUNT DRUŻBICKI

Nie żyje Zygmunt Drużbicki. Z wykształcenia plastyk, z zawodu fotografik…

ZYGMUNT DRUŻBICKI; foto FAPA-PRESS

Nie żyje Zygmunt Drużbicki.  Z wykształcenia plastyk, z zawodu fotografik, pasjonat muzyki – przez lata uwieczniał Festiwale Piosenki w Opolu; był też fotosistą na planach filmowych. Z zamiłowania koniarz. Kilkanaście lat pełnił funkcję głównego sędziego konnych rajdów długodystansowych. To on na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przywiózł z zagranicy regulaminy tejże konkurencji, w oparciu o które stworzono pierwsze polskie przepisy rajdowe.

 

Poniżej tekst o Zygmuncie Drużbickim pt.

„A skąd, a dokąd, a po co?”,

który przed kilkoma laty napisałem dla miesięcznika „Koń Polski”.

 

O koniach myślał i w dzień, i w nocy, marzył o galopie przez prerię, wyobrażał sobie siebie, a to w roli Indianina, a to kowboja – wszystko za sprawą „Winnetou” Karola Maya, książki, którą sprezentował mu ojciec, Stefan. Bywało, że chłopak identyfikował się też z postacią dziadka, pułkownika Henryka Gorgonia, dowódcy 11. Pułku Piechoty w Tarnowskich Górach, którego zdjęcie na siwym wierzchowcu znalazł wśród rodzinnych pamiątek. Winnetou przebijał jednak wszystko i wszystkich.

Przez pierwsze lata życia fascynacja końmi Zygmunta Drużbickiego miała wymiar wyłącznie teoretyczny. W realu – jak mawia młodzież – zetknął się z tymi zwierzętami dopiero pod koniec nauki w szkole podstawowej, gdy w Opolu, gdzie mieszkał, odbywały się zawody hipiczne. Zjawił się tam już świtem.

Ani mi było w głowie zajmować miejsce dla publiczności. Kręciłem się przy stajniach. Odważyłem się nawet zagadać jakiegoś pana od koni, czy mógłbym któregoś pogłaskać. ­– Możesz ­–  odpowiedział  – ­ ale najpierw weź to wiadro i przynieś mi wodę. Ile ja się tych wiader nanosiłem, ale co się nagłaskałem, to moje. Dowiedziałem się przy okazji , że ów pan przyjechał ze Stadniny w Mosznej. Zapytałem więc, czy jest jakaś szansa pobyć tam w wakacje. Odrzekł, że jest, ale powiedział to chyba na odczepnego, bo nie wyglądał na kogoś, kto w Stadninie ma prawo głosu. Rozmowę powtórzyłem ojcu –­  obiecał, że jak dostanę się do liceum plastycznego, to sam mnie do Mosznej zawiezie i zrobi wszystko, bym mógł spędzić tam lato.

Na rajdzie; foto ZYGMUNT DRUŻBICKI

Udało się! W Mosznej chłopak stawiał pierwsze kroki jeździeckie m.in. pod okiem słynnych trenerów: Krystyny i Mariana Babireckich. Mało tego, dostąpił nie byle jakiego zaszczytu, bo tamtejszy główny specjalista do spraw hodowlanych, Władysław Byszewski, pozwolił mu stępować jednego z jego najwspanialszych koni sportowych, Bessona. Dzięki pobytowi w Stadninie poznał znanych zawodników m.in. Marka Małeckiego i Norberta Wieję. Najważniejsze jednak były lekcje w siodle.–  Doskonale pamiętam tę pierwszą: jeździłem na polanie po okręgu na arabskiej klaczy o imieniu Afra. Opodal bawiły się jakieś dzieci. W pewnym momencie jedno z nich tak głośno wrzasnęło, że koń, którego dosiadałem poniósł i zatrzymał się dopiero w lesie. Cudem wysiedziałem ten mój debiutancki galop, ale nie to jest  w tej opowieści najważniejsze. Istotne, że dzieciakiem, który sprowokował Afrę, był Rudolf Mrugała, późniejszy czterokrotny medalista mistrzostw Polski w skokach przez przeszkody, obecnie trener. W tym samym czasie w Mosznej trenowali jacyś warszawiacy. Trzymali się na uboczu, bo to… warszawiacy. Po czterdziestu latach okazało się, że jednym z nich był mój dzisiejszy kolega, Jerzy Celiński, ”Cygan” koniarz, znakomity kaskader, autor wielu mrożących krew w żyłach scen filmowych.

Zygmunt Drużbicki ma wiele wspólnego z filmem. Pracuje na planach najbardziej znanych seriali i obrazów kinowych w roli fotosisty, ale też autora fotografii, które są z jakichś powodów ważne dla fabuły. W filmie Popiełuszko. Wolność jest w nas Rafała Wieczyńskiego był asystentem scenografa. Miał też swoją przygodę z półprofesjonalnym teatrem, „Sceną Ujęć Naturalnych” w Opolu.

Na planie „Blondynki” Witold Dębicki; foto Zygmunt Drużbicki

Teatr, film, fotografia, grafika, do tego konie… aż tyle? „…życie jest zbyt krótkie, żeby robić byle co…  dlatego zawsze robiłem to, co było dla mnie ważne… jeżeli w pracy brakowało pasji… to z niej rezygnowałem… i szukałem nowych wyzwań…  może dzięki temu moja praca zawsze była ciekawa, ale też przez to, wciąż robiłem coś nowego…” – napisał na swojej stronie internetowej.

               – Szybko się nudzę, uprawiam trójpolówkę. Na przykład, kiedy zaczyna mnie nużyć fotografia,  przerzucam się na projektowanie. Jak mam dość projektowania, idę do stajni. Dziś niestety rzadziej, bo blokują mnie kłopoty zdrowotne, ale kiedyś bywałem wśród koni nadzwyczaj często.

Po wczesnomłodzieńczej przygodzie w  Stadninie w Mosznej, Drużbicki  kontynuował jeździecką pasję m.in. za granicą. Kilka miesięcy w roku spędzał w którymś z państw europejskich najmując się w stajniach w charakterze masztalerza.

 – W jednym z ośrodków był koń, który atakował ludzi, nikt nie dawał mu rady. Ktoś zdecydował, że trzeba go puścić tzw. ścieżką zdrowia… podobną do tej, jaką milicja urządzała działaczom Solidarności okładając ich ze wszystkich stron pałami. Okropnie to przeżyłem, nie rozumiałem, jak można zwierzę tak potraktować. Od następnego dnia zacząłem tego zestresowanego konia do siebie przekonywać. Nie było łatwo; krok po kroku udowadniałem mu, że nie wszyscy są okrutni. Po miesiącu przestał kopać, gryźć, dawał się czyścić i dosiadać. Miałem satysfakcję.

Także na planie serialu „Blondynka” Julia Pietrucha; foto Zygmunt Drużbicki

Na swojej drodze spotykał różne konie. W opolskim KJ „Ostroga”, gdzie spędził kawał jeździeckiego życia, także jako członek Zarządu Klubu, nie raz, nie dwa dosiadał Wizy, klaczy łagodnej, ale dosyć humorzastej.

– Mogliśmy przeskakiwać dziesięć razy tę samą stacjonatę, a za jedenastym Wiza w ostatnim momencie omijała ją bokiem, co powodowało, że  przeszkodę pokonywałem sam. Nie dała się nauczyć, że jak skaczemy, to od początku do końca razem. Była natomiast znakomitym lekarstwem dla początkujących, pewnych siebie i zarozumiałych jeźdźców, którym wydawało się, że już potrafią wszystko. Delikwent dostawał Wizę ”za karę” i jechał w zastępie nad strumyk, na którego drugi brzeg trzeba było się przeprawić. Niezależnie, kto klaczy dosiadał, zatrzymywała się zawsze na środku rzeczki, a po chwili kładła wraz z jeźdźcem w wodzie. Adept szybko nabierał pokory, przestawał być alfą i omegą.

W „Ostrodze” Drużbicki zaprzyjaźnił się z Januszem Zapędowskim, który jak on uwielbiał wypady w teren, początkowo kilkugodzinne, z czasem kilkudniowe w większej grupie jeźdźców. Kiedy do ich Klubu dotarła w 1986 roku wieść, że LZS w Suwałkach organizuje tygodniowy rajd sportowo-turystyczny, nie mogli nie wziąć w nim udziału, choć, ażeby znaleźć się na starcie, musieli przebyć aż sześćset kilometrów. W połowie rajdu zdarzył się wypadek: gazik inspekcji robotniczo-chłopskiej do zwalczania niegospodarności, nie zważając na jeźdźców podążających przysiółkiem, tak niebezpiecznie zbliżył się do koni, że zderzakiem rozciął pęcinę klaczy dosiadanej przez Drużbickiego. Rana wymagała interwencji chirurgicznej. O kontynuowaniu rajdu w siodle nie było mowy. Zawodnik dotarł na metę prowadząc konia w ręku po czterdzieści kilometrów dziennie. Sędzia główny, Zbigniew Prus-Niewiadomski uhonorował go pucharem fair play.

ZYGMUNT DRUŻBICKI; foto FAPA-PRESS

– To moje najważniejsze wyróżnienie! Tym ważniejsze, że nigdy nie miałem ambicji sportowych, obcy jest mi duch walki. Fascynuje mnie stopień porozumienia z koniem. Rajdy są zresztą znakomitą formą współpracy, szkołą dla jeźdźca, ale i zwierzęcia. Pewnie dlatego zainteresowałem się tą konkurencją. Kiedy jednak stawialiśmy w tej dyscyplinie pierwsze kroki, nikt z nas nie miał o niej pojęcia i nie do końca wiedział, jak wiele dobrego da się z niej wyciągnąć. Byliśmy kompletnie zieloni. Uczyliśmy się na błędach. Dziś wiedza medyczna, nowoczesne wyposażenie techniczne i ogromne doświadczenie ograniczają do minimum wypadki. Tacy lekarze, jak Rafał Przedpełski czy Piotr Szpotański, wystarczy, że spojrzą na konia, a już wszystko o nim wiedzą. Sama też organizacja rajdów za sprawą m.in.  Ewy Szarskiej, Sławka Wiśniowskiego i Małgorzaty Kram, nabrała profesjonalnego wymiaru. Wiem, co mówię, kilkanaście lat piastowałem stanowisko głównego sędziego rajdów w Polsce. Wycofałem się, bo z chwilą rozpoczęcia pracy w filmie nie miałem wyjścia – tam trzeba być dyspozycyjnym, nie można powiedzieć, dziś nie mogę, poczekajcie do jutra.

Za atmosferą rajdów Drużbicki jednak tęskni i nie ma się czemu dziwić. W końcu tyle lat im  poświęcił. Lubi wspominać, przytaczać anegdoty, choćby tę z pierwszych suwalskich zawodów. W drodze kilku jeźdźców, wśród nich on, dotarło do wiejskiego sklepu, przed którym chłopi chłodzili się piwem. Jeden zapytał:

– A co wy tak na tych koniach jeździcie?

­ – A zawody mamy.

– A skąd jedziecie?

– A z Suwałk.

– A dokąd?

– A do Suwałk.

– A to po co?

Pewnie po to, by dziś było co wspominać.

 

Piotr Dzięciołowski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.