Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

ELEKT DODAŁ MI SKRZYDEŁ

Dominika Ponichtera: studentka ostatniego roku Politechniki Warszawskiej, uczy się na Wydziale Instalacji Budowlanych Hydrotechniki i Inżynierii Środowiska. Trenowała siatkówkę, od kilku lat jeździ konno, jest instruktorką szkolenia podstawowego, uprawia skoki na poziomie tzw. małego sportu, nierzadko pełni rolę luzaka.

DOMINIKA PONICHTERA; foto FAPA-PRESS

 Dominika Ponichtera: studentka ostatniego roku Politechniki Warszawskiej, uczy się  na Wydziale Instalacji Budowlanych Hydrotechniki i Inżynierii Środowiska. Trenowała siatkówkę, od kilku lat jeździ konno, jest instruktorką szkolenia podstawowego, uprawia skoki na poziomie tzw. małego sportu, nierzadko pełni rolę luzaka. 

           

Foto ALBERT GAIK

Pojechali w teren. Ona na Cesarzowej, jej przyjaciel ze stajni „Pasja” – Bartek Rózga – na Elekcie. On doświadczony koniarz, zawodnik, instruktor, ona dziewczę stawiające wówczas w jeździectwie pierwsze kroki. Coś oczywiście umiała, nawet miała na koncie galopy, ale raczej spokojne i bez wielkich przygód. Tamtego dnia, gdy rozpędzili konie na prostej drodze, skonstatowała z przerażeniem, że wierzchowiec jej kompana wymyka się spod kontroli. Zaczyna pędzić na łeb na szyję. Cesarzowa oczywiście za nim. Dominika w ułamku sekundy wpadła na pomysł, by skręcić w boczną dróżkę, a wtedy jej klacz na pewno zatęskni za Elektem i wyhamuje. Cud, że udaje się ten manewr wykonać. Klacz rzeczywiście zwalnia, amazonka oddycha z ulgą. Ale po chwili zza pleców dobiega tętent kopyt. To Bartek na Elekcie z zawrotną prędkością mijają Cesarzową i jej pasażerkę. Klacz ani myśli stać w bezruchu. Wyścig rozpoczyna się od początku. Na szczęście zmęczone konie wkrótce pasują. Wszystko kończy się dobrze. Ale o tym jednak, by Dominika podzieliła się swoim przeżyciem w domu, nie ma mowy. Rodzice, choć dziś córce kibicują i wspierają, wówczas nie byli zbyt zadowoleni z jej pasji w „Pasji”. Powiadali – nie bez racji – że sport to niebezpieczny.

– Jak spadałam, musiałam to ukrywać. Najgorzej było jesienią i zimą, bo „glebę” zdradzało moje ubłocone ubranie. Wtedy kurtkę zdejmowałam przed domem, zwijałam w kłębek, a nazajutrz, gdy mama była w pracy, prałam. Raz jednak nie dość, że spadłam to jeszcze rozcięłam brodę. Nie miałam jak tego zamaskować i się wydało. Dostałam burę, ale z czasem rozeszło się po kościach.

Foto FAPA-PRESS

Rodzice nie znają zapewne sekretnego notesu córki, w którym odnotowuje wszystkie upadki. Ma ich na koncie dwadzieścia siedem. Jak na cztery lata uprawiania jeździectwa to niewiele. Do pierwszej setki, kiedy spotkania z ziemią przestaje się już na ogół odhaczać, brakuje sporo i oby tak zostało. Najważniejsze, że jakiekolwiek niepowodzenia nie odciągają Dominiki od koni.

SKJ Poczernin: III miejsce na zawodach skokowych, klasa LL; foto Bartłomiej Rózga

Jeździć, jak wielu z nas, zaczęła przez przypadek. Namówili ją znajomi na wypad do „Pasji”, stajni w okolicach Wyszkowa, z którego pochodzi. Pierwsze pół godziny w siodle wystarczyło, by Dominika zrozumiała, że bez koni nie ma życia. Znajomi zrezygnowali, ona wytrwale poznawała kolejne szczeble hipicznej drabiny. Umiejętności przychodziły bez trudu. Szybko zdobyła brązową odznakę jeździecką, potem srebrną. Ukończyła także kurs instruktorski.

– Jestem bardziej jeźdźcem niż instruktorem i nie chciałabym, żeby stało się odwrotnie. Nie zamierzam wyłącznie stać na placu i rezygnować z jazd. Kiepski to według mnie nauczyciel, któremu zaczyna brakować praktyki.

 Dominika jeździ sporo, do tego nie boi się wyzwań. Zaliczyła na przykład bardzo trudny obóz wkkw. Czy jednak zacznie tę dyscyplinę uprawiać, jeszcze nie wie. Na razie trenuje skoki zajmując nawet niezłe lokaty, ale podkreśla, że to wciąż tylko treningi. Na prawdziwe zmagania przyjdzie czas. A zaczęła skakać za sprawą Bartka, który od jej debiutu w roli amazonki, jest jej przewodnikiem, szkoleniowcem, doradcą, dobrą duszą. Dłuższy czas jeździła na zawody w roli jego luzaka, aż mu pozazdrościła. Teraz on bywa luzakiem, gdy ona startuje. Zawsze na Elekcie. To taki wspólny koń – jej i Bartka, choć na papierze jego. Wydaje się niewiarygodne do jakiego stopnia dogadała się z wierzchowcem, który tak bardzo ją kiedyś ignorował.

            – To było niesamowite. On nawet nie zauważał, że na nim siedzę. Nie mogłam ruszyć, bezradnie rozkładałam ręce, miałam wrażenie, że się ze mnie śmieje i mną bawi. Ale Elekt już taki jest. Daleko mu do konia rekreacyjnego w pełnym tego słowa znaczeniu. Jeśli nic nie umiesz, to na nim nie pojedziesz. Ale jak już potrafisz, zrobi dla ciebie wszystko. Docenił, ile pracy włożyłam, by się nauczyć i dziś jest nam ze sobą tak dobrze, że trudno to nawet opisać. To koń-marzenie, a jeździłam na wielu w różnych stajniach, więc mam porównanie. Dzięki niemu nabrałam pewności siebie, dodał mi skrzydeł i pozwolił systematycznie zawieszać poprzeczkę wyżej. Nie tylko na parkurze. (pd)

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.