Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

ODSZEDŁ WIESŁAW HARTMAN (1950-2021)

W wieku 71 lat odszedł wybitny jeździec, olimpijczyk Wiesław Hartman, pseudonim „Eryś”. Publikujemy poświęcony mu fragment książki „Mistrzowie Polski” wydanej przez Akademię Jeździecką w roku 2010.

 

Wiesław Hartman; fot. FAPA-PRESS

W wieku 71 lat odszedł wybitny jeździec, olimpijczyk Wiesław Hartman, pseudonim „Eryś”. Publikujemy poświęcony mu fragment książki „Mistrzowie Polski” wydanej przez  „Akademię Jeździecką” w roku 2010.

    A MAMA GONIŁA GO Z KIJEM

Setki koni przewijały się przez jego ręce w Stadzie Ogierów w Kwidzynie. Trafiały do niego także i te, które co prawda nie sprawdzały się w tamtejszej sekcji WKKW, ale mogły okazać się znakomite na parkurach. Przebierał do woli… no prawie do woli, bo kiepskiego wukakawisty, folbluta imieniem Norton nikt mu nawet nie pokazał. I nie dlatego, że ktoś chciał zrobić Wiesławowi Hartmanowi na złość. Przeciwnie, nie chciał mu zawracać głowy, bo i po co: koń, który nie skacze, boi się przeszkód, jest trudny w obsłudze – w sporcie nie ma żadnych szans.

Hartman z Nortonem jednak się zetknęli, choć zupełnym przypadkiem: Jerzy Grabowski, dyrektor Stada, zlecił bowiem Hartmanowi sprzedaż tego konia na aukcji. Ale że pies z kulawą nogą  Nortonem się nie zainteresował, koń powrócił na łono Kwidzyna. Grabowski, jakby o nim zapomniał, ale Hartman  pamiętał. Postanowił dogadać się z koniem, namówić go do skakania, a na początek przynajmniej do przekładania nóg przez cavaletti. Miesiącami trenowali w tajemnicy. Po roku pokonywali już razem parkury z przeszkodami wysokości stu dwudziestu centymetrów, po dwóch latach uczestniczyli w mistrzostwach Polski. A potem były Igrzyska w Moskwie (1980) i drużynowe srebro!

– Igrzyska bez Amerykanów! – macha ręką Hartman. – Znacznie bardziej cenię sobie szóste miejsce w konkursie Grand Prix Akwizgranu (1981). W Aachen razem z Nortonem rywalizowaliśmy z najprawdziwszą czołówką, z najmocniejszymi na świecie. Spisywał się rzeczywiście rewelacyjnie. To był zresztą jedyny mój koń, który nigdy, przenigdy nie wyłamał, nie zatrzymał się przed przeszkodą.

W samych superlatywach wyrażała się też zapewne o Nortonie amazonka RFN, do której trafił po zakończeniu kariery w Polsce (1983 r.). Wygrała na nim mistrzostwo Europy juniorów.

– Drugiego tak pewnego, tak bezpiecznego i zarazem walecznego wierzchowca nie spotkałem do dziś – kontynuuje Wiesław Hartman. –  A że był niezgrabny i brzydki, do tego niski: mierzył zaledwie 163 centymetry – no to co? Był klasą dla siebie. Przyznam zresztą, że wszystkim koniom, na których zajmowałem punktowane miejsca matka natura poskąpiła urody. Doświadczenie podpowiada więc, że to jakaś prawidłowość: jak super to brzydkie!

Ale trafiają się przecież rzeczy i dobre, i efektowne…

– Rzeczy tak, na przykład chryslery… Rewelacyjne w prowadzeniu. Kocham te samochody, jak żadne, a mam porównanie, bo siadałem za kierownicą większości marek produkowanych na świecie. Motoryzacja to zresztą od dawien dawna mój konik.

Tu więc konik i tam konik… Dziś konikami w liczbie znacznej pod maską chryslera dojeżdża na konkursy w skokach przez przeszkody oldbojów. I co najważniejsze, prawie za każdym razem wygrywa, a starty wciąż dają mu nie lada satysfakcję.

Wiesław Hartman; fot. FAPA-PRESS

– Bo jeśli człowiek ma pasję, to cieszy się wszystkim, co z nią związane. A skąd się u mnie w ogóle taka wzięła, skąd zainteresowanie jeździectwem, nie mam pojęcia. W domu rodzinnym tradycji hipicznych nie było. Babcia miała stajnię, ale z końmi gospodarskimi. To co prawda wystarczyło, bym spędzał u niej każde wakacje, ale do klasycznego jeździectwa miało się nijak. Owszem dosiadałem babcinych klaczy na oklep; szło mi całkiem, całkiem. Niestety lipiec, sierpień mijały jak z bicza trzasł i musiałem wracać do szkoły. Na szczęście mieszkałem opodal SO w Kwidzynie, biegałem tam zaraz po lekcjach i siedziałem do późnego wieczora. Najpierw tylko przyglądałem się, z czasem pozwolono mi stępować spokojniejsze ogiery  – to dopiero była frajda. A dziś – że odbiegnę od tematu – gdy chcę komuś dać konia, by go „objeździł” to mnie pyta, ile mu zapłacę. Koniec świata!

Chłopięcej radości z jeździectwa nie podzielali rodzice. Bali się o jego zdrowie, woleli, by siedział w domu i się uczył. On jednak ponad wszystko wolał zapach stajni. Uciekał więc do Stada, a mama biegła po niego z kijem, bo przecież doskonale wiedziała, gdzie go szukać. Ileż to razy jednak dobrzy masztalerze mówili, że Wieśka nie ma, choć przed momentem sami ukryli go w skrzyni z owsem.

Bywało więc i strasno, i smiesno, ale swego dopiął. Już jako siedemnastolatek dostał stałą pracę w zakładzie treningowym Stada.

Drogę do sportu miał z górki, ale co ciekawe, nigdy nie startował jako junior, od razu jako senior. Początkowo, m.in. w „Legii”. Odbywając służbę wojskową uprawiał tam WKKW. Na załapanie się jednak w cywilu do kadry WKKW w macierzystym Kwidzynie nie miał szans – ekipa była już skompletowana. Zdecydował się więc trenować skoki i to pod kierunkiem samego dyrektora SO Grabowskiego. Świetny nauczyciel, utalentowany uczeń – o efekty nie było trudno.

Hartman poza startami w wielkich i mniejszych konkursach uczestniczył też w tradycyjnych wyścigach urządzanych przez konkurujące ze sobą dwa stada ogierów: Kwidzyn – Biały Bór. Zawody odbywały się na torze w Sopocie. Podczas którejś z gonitw zawodnik uległ poważnemu wypadkowi. Rozbijając się na przeszkodzie złamał miednicę, przez rok nie mógł jeździć. Ową przeszkodę ochrzczono imieniem „Erysia” – pseudonimem Wiesława Hartmana. Nasz rozmówca zapisał się więc w historii polskiego jeździectwa nie tylko jako bohater wielu prestiżowych, krajowych i zagranicznych imprez, ale także jako jeden z nielicznych, mających coś swojego imienia…

Piotr Dzięciołowski

(Prawa autorskie Wydawnictwo „Akademia Jeździecka”)

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.