Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

ONA, JA I KOŃ

Anna Pycak: absolwentka zootechniki, miłośniczka koni, instruktorka jeździectwa, hipoterapeutka związana z Fundacją Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym HIPOTERAPIA. Amazonka z trzydziestoletnim stażem…

ANNA PYCAK; fot. FAPA-PRESS

Anna Pycak: absolwentka zootechniki, miłośniczka koni, instruktorka jeździectwa, hipoterapeutka związana z Fundacją Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym HIPOTERAPIA. Amazonka z trzydziestoletnim stażem.

Miała wtedy jakieś dziesięć lat. Trenowała pływanie. W wakacje pojechała na obóz sportowy. Uczestniczyli w nim nie tylko pływacy, także m.in. lekkoatleci, siatkarze i… jeźdźcy. I to właśnie ci ostatni, a właściwie ich konie, wywróciły świat małej Ani do góry nogami. Zamiast iluś godzin dziennie w wodzie, czas spędzała na pastwisku. Nic dziwnego, że po powrocie do domu oświadczyła rodzicom, iż z pływaniem kończy, zaczyna z końmi.

Wyścigi, rok 1999, na Chimerze; fot. EDYTA TWARÓG.

Mieszkała na warszawskim Ursynowie, a że stamtąd miała niemalże dwa kroki na Wyścigi, spróbowała sił w jednej ze służewieckich stajni. Uczyła się koni, zdobywała jeździeckie szlify, wzięła nawet udział w gonitwie. Z czasem zaczęła trenować skoki, ujeżdżenie, jeździła na rajdy, władała też szablą i lancą. Śmieje się, że co prawda na poziomie amatorskim, ale uprawiała wszystkie dyscypliny jeździeckie poza WKKW. Lato spędzała na uwielbianych przez siebie Mazurach.

– Był tam cudowny ogier, który z racji swej „ogierowatości”, nie mógł chodzić na spacery w zastępie. Brałam go więc na samotne przejażdżki. Tylko ja, koń i las. Poczucie wolności, jakiego nigdy nie zapomnę.

A potem były studia na SGGW i pobliska stajnia przy Nowoursynowskiej na Wolicy, gdzie jeździła rekreacyjnie. To tam całe lata, do momentu rozpoczęcia budowy Południowej Obwodnicy Warszawy, mieścił się ośrodek Fundacji Pomocy Dzieciom Niepełnosprawnym HIPOTERAPIA.

– Nie od razu nawiązałam z nim kontakt, choć od razu zajęcia z pacjentami, które dane mi było obserwować nawet z daleka, ściągały moją uwagę. Wkrótce dopisało mi szczęście, bo poznałam szefową Fundacji Annę Strumińską. Zaproponowała, bym zaczęła z nimi współpracę w charakterze wolontariuszki.

Fot. FAPA-PRESS

Od siedmiu lat Anna Pycak ma w Fundacji etat; jest wykwalifikowaną hipoterapeutką. „Wykwalifikowaną” to wbrew pozorom bardzo ważna informacja.

  –  Odbyłam kurs organizowany przez Polskie Towarzystwo Hipoterapeutyczne. Kurs, do którego mnie dopuszczono po egzaminie z jeździectwa – musiałam go zdać na dzień dobry. Dlaczego o tym mówię? Ano dlatego, że dziś można zaliczyć weekendowe, organizowane przez firmę KRZAK szkolenie uprawniające do prowadzenia zajęć hipoterapeutycznych nie mając na kursie żadnego kontaktu z koniem. Wystarczy oświadczenie, że się jeździ. To są zasady skandaliczne. Zajęcia z wykorzystaniem tak dużych i silnych zwierząt muszą być bezpieczne, muszą też czemuś służyć. Nawet najzdolniejszy słuchacz nie opanuje w weekend wiadomości z zakresu medycyny, rehabilitacji, psychologii, nie przyswoi bogatego zestawu ćwiczeń dobieranych w zależności od schorzenia pacjenta. Dlatego, jeśli ktoś chce zdobyć uprawnienia hipoterapeuty, to polecam wyłącznie kursy Polskiego Towarzystwa Hipoterapeutycznego. To prawda, że trwają dłużej niż dwa dni, w sumie kilka miesięcy, w programie jest też obowiązkowa dwutygodniowa praktyka. Dopiero po zaliczeniu wszystkich przedmiotów objętych programem, uczestnik otrzymuje stosowny certyfikat. A to gwarantuje, że pacjentom będzie pomagał a nie szkodził.

Fot. FAPA-PRESS

            Wiedza w tej materii jest niezbędna na najwyższym poziomie. Ważne są też predyspozycje. Trzeba lubić konie, ciężką pracę i oczywiście ludzi – pacjenci są w bardzo różnym wieku. To nie tylko dzieci, także dorośli.

– Praca niełatwa, powiem nawet, że wyczerpująca i żmudna. Wypalenie zawodowe wśród hipoterapeutów nie jest wcale czymś wyjątkowym. Mnie na szczęście nie dotyka, ale dla psychicznego i fizycznego komfortu staram się nie prowadzić dziennie zajęć z więcej niż sześcioma pacjentami.

            Podobno cechą charakteru hipoterapeuty musi być cierpliwość.

–  Efekty naszej pracy przychodzą po kilku miesiącach, czasem po wielu latach. ALE PRZYCHODZĄ. Widzimy, jak zmieniają się pacjenci, jakie robią postępy. Ich każdy krok do przodu dodaje nam skrzydeł, mobilizuje, potwierdza sens tych działań. I to działań prowadzonych przecież nie tylko z udziałem koni. Hipoterapia jest metodą komplementarną. Wielu specjalistów pracuje nad sprawnością jednego pacjenta.

Autoportret z koniem.

A efekty bywają zaskakujące.

– O tak. W czasach, kiedy prowadziliśmy zajęcia przy Nowoursynowskiej, rokrocznie odbywał się tam Piknik z Płajem. Jedną z jego atrakcji były zawody jeździeckie, taki sprawnościowy konkurs. Polegał na przejechaniu trasy w asyście towarzyszącego mu pieszo hipoterapeuty, a po drodze wykonywaniu rozmaitych zadań np. rzucaniu do celu gumowym kółkiem (ringo) czy zawieszaniu go na słupku. Oczywiście wszystko z pozycji siodła. I w tych zawodach wzięła udział moja pacjentka z dziecięcym porażeniem mózgowym. Postawiłam sobie za cel, że po roku ćwiczeń jeździecko-hipoterapeutyczncyh, dziewczynka wystartuje. Ale po pierwszych zajęciach mina mi zrzedła. Odniosłam wrażenie, że stawiam jednak poprzeczkę zbyt wysoko. Ale próbowaliśmy: ona, ja i koń. I proszę sobie wyobrazić, że dała radę, przejechała całą konkursową trasę. A to tylko dowód, że nigdy nie wolno się poddawać, że trzeba wierzyć w sukces nawet mając do czynienia z przypadkami najtrudniejszymi. Ja wierzę!

Piotr Dzięciołowski

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.