Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

KOŃ BYŁ DLA NIEGO ŚWIĘTOŚCIĄ

7 sierpnia mija piętnasta rocznica śmierci LUDWIKA MACIĄGA (1920-2007), wybitnego malarza, ułana, żołnierza akowskiego oddziału „Zenona”. Przypominamy dziś jego postać fragmentami wypowiedzi kilku związanych z nim artystów plastyków.

Prof. LUDWIK MACIĄG ze swoim arabem Eosem; fot. FAPA-PRESS

7 sierpnia mija piętnasta rocznica śmierci LUDWIKA MACIĄGA (1920-2007), wybitnego malarza, ułana, żołnierza akowskiego oddziału „Zenona”. Przypominamy dziś jego postać fragmentami wypowiedzi kilku związanych z nim artystów plastyków. Pełne teksty czytelnik znajdzie w książce Nie był malarzem koni.

 Katarzyna BALA, twórczyni gobelinów:

(…) Dzielił się nie tylko dobrami materialnymi, także wiedzą i doświadczeniem, czego zazwyczaj artyści unikają. Ludwik doradzał mi przy byle okazji. Kiedyś zastał mnie w trakcie pracy na projektem gobelinu, popatrzył i rzekł najserdeczniej jak potrafił:

– Jakbyś niebo namalowała ciemniejsze, to woda błyszczałaby mocniej. Byłoby lepiej.

Spróbowałam. Rzeczywiście! Takich lekcji dał mi mnóstwo.

Ludwik Maciąg, obraz olejny.

Andrzej NOVÁK-ZEMPLIŃSKI, artysta malarz:

Kochał zwierzęta. Wielu twierdzi, że przesadnie. Moim zdaniem był wobec nich mało stanowczy. Pół biedy, jeśli chodziło o psa czy kota, ale rozpieszczał również konie. Był czasami na takie stanowcze zachowania zbyt miękki. Ostro i zdecydowanie oceniał za to koniarzy, którzy traktowali swoje wierzchowce jak narzędzia do zaspokajania własnych fanaberii. Odwracał się od takich ludzi. Pamiętam, jak zakończył znajomość z pewnym księdzem, który zmusił swojego wierzchowca do nadkońskiego wysiłku. Zwierzę nie przeżyło. Koń był dla Ludwika świętością i często to podkreślał. Szczególny tego wyraz dawał malując obrazy.

Włodzimierz DAWIDOWICZ, artysta malarz:

Maciąg był szalenie wymagającym pedagogiem. Znakomicie prowadził zajęcia, m.in. z rysunku. Po dziś dzień pamiętam, że trwały od godziny 16 do 20. Co dziesięć minut Profesor zmieniał ustawienie modela. Pracy więc było sporo, ale dzięki żmudnym ćwiczeniom nabieraliśmy wprawy. Wytykał błędy, zwracając się do studenta najczęściej w ten sam sposób:

– Czemu zamiast rąk i palców rysujesz takie kikuty? – Wyrażenie „takie kikuty” było jego ulubionym.

Ludwik marzył, ażeby sprowadzić do pracowni konia – nigdy mu się to niestety nie udało, nie bardzo były po temu warunki. Zazdrościł akademii leningradzkiej – tam konia mieli. Ale że nie wyobrażał sobie nauczania rysunku bez kobyły, zorganizował nam plener w Stadzie Ogierów w Łącku. Każdemu przydzielił wierzchowca i kazał malować. Ja dostałem siwka, jednak zupełnie nie było mi z nim po drodze. Maciąg to spostrzegł i powiedział:

– Zrozumiesz w czym rzecz, jak sam zaczniesz jeździć konno.

Nie zacząłem. Niewiele za to brakowało, a zostałbym jego asystentem w pracowni malarstwa. Ale że był akurat marzec 1968 roku podpadłem władzom uczelni, wyrzucając ostentacyjnie legitymację Związku Studentów Polskich. Dobrze, że w ogóle pozwolono mi zostać

na uczelni. To był bardzo trudny czas, zwłaszcza dla takich ludzi, jak Ludwik. Z jednej strony nie zgadzali się z władzą, z drugiej ta władza trzymała ich w szachu…

Ludwik Maciąg, linoryt.

Janusz LEWANDOWSKI (1937-2022), artysta malarz:

Miał kompletnie odmienną postawę wobec świata niż profesorowie, których znałem, choćby z warszawskiej ASP. Robił, co myślał i co uważał za słuszne tak w życiu prywatnym, jak i artystycznym. Jego malarstwo nijak miało się do obowiązujących trendów, było autentyczne, żywiołowe. Takie „od siebie”, a nie „pod publiczkę”. Patrzył i malował. Twórców o podobnym podejściu było oczywiście w historii sztuki wielu, ale w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych XX wieku należeli już do rzadkości. Dziś właściwie w ogóle takich nie ma. Liczy się kasa i to na czym ją można zarobić. Maciąg doskonale zdawał sobie sprawę, że nastaje era konsumpcji i destrukcji – zjawiska groźne, bo degradujące sztukę. Zdawał sobie sprawę i głośno o tym mówił. Inni profesorowie albo nie wiedzieli, albo udawali, że nie wiedzą. Był więc postacią wyróżniającą się, ale płacił za to brakiem popularności. Jego malarstwo nigdy nie było na fali. On, ułan z krwi i kości, żołnierz zwiadu konnego w akowskim oddziale „Zenona” walczącym na Podlasiu – nie bez powodu nazywany „ułanem” grubo po wojnie – kierował się zawsze i wszędzie tym, co było mu najbliższe i najcenniejsze: p r a w d ą. Poszukiwał jej w życiu, ukazywał na płótnach. Na co dzień – wiem, że zabrzmi to patetycznie – emanował patriotyzmem w całym tego słowa znaczeniu. To również różniło go od innych profesorów, z którymi miałem styczność. (oprac. pd).

PS Więcej o książce: https://konisci.pl/?nie-byl-malarzem-koni-2015

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.