1 lutego, w wieku 86 lat, odszedł Leonard Pietraszak, wybitny aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. Interesował się sztuką, kolekcjonował polskie malarstwo z przełomu wieków XIX i XX. Nieobojętny na los zwierząt. Kochał psy, ptaki, konie… O fascynacji tymi ostatnimi, opowiedział mi dwadzieścia jeden lat temu. Tekst, który wówczas napisałem, znalazł się w mojej książce „Koń to jest ktoś”. (Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 2003). Oto fragmenty:
MODA NA KONIE NIE PRZEMIJA
(…) Rola pułkownika Krzysztofa Dowgirda w serialu telewizyjnym Czarne chmury (1973) w reżyserii Andrzeja Konica sprawiła, że mogłem przeżywać największą w moim życiu hipiczną przygodę. Już sam etap kilkumiesięcznych przygotowań aktorów do jazdy konnej był niezwykle frapujący, atmosfera zaś jaką tworzył nasz nauczyciel, słynny major Ludwik Ferenstein, niezapomniana.
– Nie myślcie, że nauczycie się jeździć – powtarzał wielokrotnie. – To jest po prostu niemożliwe! Chodzi o to byście ładnie na koniu wyglądali.
(…) W efekcie nauczył nas znacznie więcej. Dawałem sobie radę w najtrudniejszych scenach. Tylko raz zastąpił mnie dubler, i to wcale nie dlatego, że sam bym nie podołał. W końcu byłem młody, wysportowany. Ale skok z mojego konia na galopującego perszerona w zaprzęgu istotnie wiązał się z ryzykiem. Reżyser obawiając się wypadku, kazał tę scenę wykonać kaskaderowi. Miał przeczucie. Dublujący mnie Jurek Celiński chwycił spiętą, najprawdopodobniej zbyt luźno, uprząż i zsunął się pod koła ciężkiej karocy, łamiąc nogę.
(…) Wierzchowce w galopie czy na pastwisku, to coś porywającego. Ileż takich widziałem w Galewicach przy okazji zdjęć do Rodziny Połanieckich (1978) Jana Rybkowskiego. Pędzące klacze ze źrebakami. Wrażenie niesamowite. Nic przeto dziwnego, że konie stanowią odwieczny temat w sztuce. Wzdychają do nich malarze, niestety nie tylko ci z talentem. Wierzchowca można bowiem tak namalować, że odechce się go lubić. Ale dobrego obrazu nikt w domu się nie powstydzi. I co ciekawe, wśród polskich antykwariuszy, kolekcjonerów malarstwa, jedynie moda na konie nie przemija.
Zachwycam się płótnami między innymi Kossaków, Józefa Brandta, Władysława Szernera i mało znanego w kraju Ludwika Gędłka, którego odkryłem przypadkiem w polskim muzeum w Chicago. Ale fascynacja fascynacją. Nasuwa mi się pewna refleksja. Z jednej strony twórcy wynoszą konie na piedestał, z drugiej, zwykli zjadacze chleba chcą dla tych zwierząt robić więcej, niż mogą, ale z trzeciej są ci, którzy odwdzięczają się swoim szkapom za wieloletnią harówę, sprzedając je na rzeź. Byle zarobić. Nawet mało, ale nie popuścić! I właśnie dlatego, kiedy Mariusz Krzemiński, aktor, mój młodszy kolega, zainicjował akcję wykupienia źrebaka z rzeźni, bez chwili wahania dołożyłem swój grosz.
Piotr Dzięciołowski