Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

FIGA (NIE Z MAKIEM) ZMIENIŁA ICH ŻYCIE

Jolanta i Sławoj Skowrońscy do tej pory wspominają dzień, w którym ich pięcioletnia córeczka, Agnieszka, zaczęła przeraźliwie krzyczeć podczas jazdy maluchem. Wołała do ojca: STÓJ!, STÓJ!, STÓJ!

 

AGNIESZKA SKOWROŃSKA; FOTO: FAPA-PRESS

Jolanta i Sławoj Skowrońscy do tej pory wspominają dzień, w którym ich pięcioletnia córeczka, Agnieszka, zaczęła przeraźliwie krzyczeć podczas jazdy maluchem. Wołała do ojca: STÓJ!, STÓJ!, STÓJ!. Ten dał wtedy ostro po hamulcach, samochód zatańczył na drodze i w akompaniamencie obcych klaksonów zatrzymał się na skraju rowu. Dziewczynka, jak gdyby nic, z buzią przyklejoną do szyby i wskazując palcem pole, po którym chodziły konie, darła się wniebogłosy: koniki, koniki, koniki!!! Dziś ta sama Agnieszka, znacznie starsza, wraz z siostrą Justyną, rodzicami oraz mężem, prowadzi w Skuszewie stajnię PASJA.

Na czas budowy domu pod Wyszkowem, jakieś 13 lat temu, Agnieszka wstawiła swoją klacz, Figę, do pensjonatu Michała Żarnawskiego w Broku, właściciela Western Riding Center BRONCO. W któryś weekend, gdy tylko przyjechała tam z ojcem, Michał zwrócił się do niej: – chodź, coś ci pokażę!

Zaprowadził ją w głąb stajni i zaprezentował nowy nabytek: Bohuna z Niemiec, holsztyńskiego ogiera z tzw. wolnego wypasu.
Wspaniały! – rzekła oczarowana, choć nawet nie zdążyła dobrze zbliżyć się do boksu, bo koń, gdy tylko ją zobaczył, stanął dęba wymachując niebezpiecznie przednimi kopytami.
Ale jakie oko do mnie puścił! – żartuje Agnieszka. – Niestety zaraz potem mina mi zrzedła: Michał powiedział, że nazajutrz musi się z nim rozstać, bo takiego potwora nikt tu nie ma czasu resocjalizować. Ponoć to diabeł, nie koń. Żył na wolności, jest zupełnie dziki. Kantara nigdy mu nie zakładano, kopyt nie czyszczono, z człowiekiem nie miał kontaktu. Zamknięty w boksie dostał klaustrofobii; wyskoczył rozwalając kawał murowanej konstrukcji. Ledwie znalazł się wśród ludzi, dwóm osobom połamał żebra. Jak nic, trafi do rzeźni, bo kto da mu radę – z żalem prognozowałam. Zatroskana zajęłam się Figą. Cały czas jednak myślami byłam przy Bohunie. Po jeździe – zupełnie, jak nie ja –  wsiadłam do auta w milczeniu, tata też nic nie mówił, uruchomił tylko silnik i ruszył w stronę Warszawy. Nagle, już kawałek drogi od Broku, spojrzeliśmy na siebie i było jasne, że męczy nas to samo. Ależ Michał się zdziwił, gdy nas znowu zobaczył, a jeszcze bardziej, gdy usłyszał: – wyprowadź Bohuna, chcemy go kupić!

PILNOWANIE „PASJI” TO MOJA PASJA; FOTO FAPA-PRESS

 

Dobrych paręnaście minut ogier biegał po padoku zachwycając potencjalnych nabywców. Kiedy powiedzieli, że przyjadą następnego dnia rankiem z lekarzem weterynarii i… pieniędzmi, Michałowi wydawało się, że śni. A jednak, jak obiecali, tak uczynili zjawiając się o 6 rano wraz z Dorotą Zalewską, lekarką z ambicjami kaskaderskimi. Podobno doskoczyła do ogiera, gdy ten szalał na wybiegu, zawisła na końskiej grzywie i z takiej pozycji zaglądała mu w paszczę, analizując stan jego uzębienia. O użyciu stetoskopu nie było mowy, ale po tym, jak się zachowywał, jak ruszał we wszystkich chodach, stwierdziła, że koń… jest zdrowy jak koń, że warto go kupić, a ona pomoże przy zajeżdżaniu. Pozostało załatwić formalności. Ojciec małoletniej Agnieszki rozpoczął targowe dyskusje z właścicielem. Nie, nie o cenie panowie rozmawiali, ale o tym, by Michał w ogóle zgodził się sprzedać Bohuna. Podobno tłumaczył ojcu dziewczyny, że w żadnym wypadku nie jest to koń dla jego córki; jeśli coś się stanie, zdesperowany rodzic będzie miał pretensje do tego, kto sprzedał ogiera i jeszcze zrobi mu jakąś krzywdę. Tata musiał więc przyrzec na wszystkie świętości, że ręki na Żarnawskiego nie podniesie.
Niedługo później, gdy w Skuszewie dom Skowrońskich nadawał się już do zamieszkania przez ludzi i konie, Bohuna i Figę wyekspediowano do nowej stajni. O dziwo, z transportem ogiera nie było najmniejszych problemów, wszedł za klaczą do koniowozu, jakby robił to od zawsze.
Figa – mówi Agnieszka Skowrońska –  pomagała nam i Bohunowi w dogadywaniu się. Początkowo dawaliśmy mu wolną rękę (wolne kopyto), do niczego nie zmuszając. Stopniowo zmniejszał dystans i pokonywał barierę nieufności. W pewnym momencie sam, najwidoczniej naśladując swoją kumpelkę z boksu, zaczął podstawiać się pod szczotkę, ażeby go wyczyścić. Figa pomogła nam też przekonać go do owsa, marchewki i suchego chleba – przysmaków,  których nie znał. Jak poznał, to bez przerwy dopominał się o dokładki. Znacznie trudniej było namówić go do  przyjęcia siodła, ale po wielu próbach, „wizytach w kosmosie” i niebywałym poświęceniu doktor Doroty, udało się. Bohun stał się bardzo bezpiecznym koniem. Osiem lat temu trafił do Krystyny Dawid, zawodniczki. W naszej, rekreacyjno-sportowej stajni  nie mógłby  się wykazać. Dziś oboje z powodzeniem trenują ujeżdżenie w Aromerze, a ja wciąż mam przed oczami obrazek, na którym Krysia błaga rodziców, by zgodzili się na Bohuna. Warunkiem były dobre stopnie w szkole.

KONIE W „PASJI” SĄ UKŁADANE POD POCZĄTKUJĄCYCH i ZAAWANSOWANYCH JEŹDŹCÓW; FOTO ARCHIWUM DOMOWE AS

Jakże podobne ultimatum postawili państwo Skowrońscy Agnieszce i jej siostrze Justynie 18 lat temu, gdy podejmowali decyzję o przygarnięciu Figi. Ale po kolei… Agnieszka – niektórzy twierdzą, że od urodzenia – nie widziała świata poza końmi. Wszystkie soboty i niedziele spędzała u babci w okolicach Piaseczna, gdzie nie brakowało ośrodków jeździeckich. Rodziców co prawda nie było stać na płatne lekcje, fundowali je córce tylko okazjonalnie: na Dzień Dziecka, urodziny, imieniny, ale determinacja dziewczynki sprawiała, że każdą wolną chwilę od obowiązków szkolnych, spędzała z końmi. Wpraszała się do przeróżnych stajni i stajenek oferując pomoc. Miała nadzieję, że za wywalanie gnoju pozwolą jej przynajmniej posiedzieć na koniu. Na ogół jednak przeganiali, bo zdaje się, bardziej przeszkadzała niż pomagała. Aż nadszedł dzień, w którym trafiła do gospodarstwa Jerzego Machaja, właściciela niewielkiego schroniska dla niechcianych szkap: niewidomych, starych, kulawych. Miłośnik zwierząt przyjął Agnieszkę z otwartymi ramionami, bo potrzebował rąk do pracy. Harowała w stajni solidnie, w zamian mogła ćwiczyć dosiad na zdrowszych, choć na ogół jedynie stępujących wierzchowcach. Sprzątała, karmiła, czesała grzywy i ogony; była w siódmym niebie.
Nie mogę pojąć, jak dałam radę przekonać rodziców, by pozwalali mi całe dnie spędzać u nieznajomego pana w stajni, do tego kręcić się między końmi, co zawsze w jakimś stopniu jest ryzykowne. Nie tylko zresztą dla czternastolatki, jaką wtedy byłam. Chyba nie zdawali sobie z tego sprawy…

UCZESTNICY OBOZU JEŹDZIECKIEGO W STAJNI „PASJA”; FOTO: ARCHIWUM DOMOWE AS

I tak weekend za weekendem Agnieszka spędzała w stajni. Zadowalała się tym, co miała. Nie podejrzewała, że wkrótce wydarzy się coś, co zmieni nie tylko życie jej, ale całej rodziny. Oto bowiem nadszedł 27 lutego 1995 roku. Pod schronisko Machaja podjechał żuk z pobliskiego, bardzo znanego także dziś, podwarszawskiego ośrodka jeździeckiego. Z samochodu wysiadło dwóch mężczyzn.
Powiedzieli – wspomina Agnieszka, która przy tym była – że wiozą do uśpienia dwudniowego źrebaka, skopanego przez matkę. Wiedząc, że Machaj zbierał wszystko, co jeszcze dycha, zapytali, czy nie przyjmie klaczki do siebie. Gdy usłyszeli: owszem, otworzyli klapę furgonetki, wyciągnęli zawinięte w koc, nieruszające się maleństwo i rzucili, jak worek kartofli. Jeszcze słyszę ten chrzęst kostek  zderzających się z ziemią. Rzucili i pojechali, a Machaj wezwał weterynarza. Ten zaaplikował jakieś wzmacniające zastrzyki, kroplówki, ale nie dawał konikowi żadnych szans. Pamiętam, jak powiedział, że źrebakowi brakuje tej iskierki w oku, znaku chęci do życia. My wierzyliśmy jednak, że da się go uratować. Wymagał permanentnych masaży, systematycznego przewracania z boku na bok, uzupełniania płynów – ktoś więc musiał przy nim stale być. I wtedy, jak na złość, okazało się, że pan Jerzy dostał polecenie z firmy, w której pracował, kilkudniowego wyjazdu  w delegację. Powstał problem: kto pod jego nieobecność zajmie się zwierzakiem? Jak to, kto? Oczywiście ja – wykrzyknęłam nie dając nikomu dojść do głosu! I znowu nie wiem, jak się udało przekonać mamę i tatę, by pozwolili mi zimą mieszkać samej w stajni, jak się udało przekonać też dyrektorkę szkoły, by zgodziła się, ażebym przez jakiś czas nie chodziła na lekcje, a zaległości zaliczyła eksternistycznie.
Stan zdrowia Figi, bo tak klaczka dostała na imię, niestety nie poprawiał się. Nie chciała jeść, tylko leżała wpatrując się tępo w sufit, sprawiając przy tym wrażenie nieobecnej. W siódmym dniu jej życia stał się cud: chwyciła smoczek. Mleko – od specjalnie na jej potrzeby kupionej kozy – okazało się tak pyszne, że kiedy zaczynało go w butelce brakować, ssała wszystko, jak leci: ręce Agnieszki, rękawy i sznurówki. W dalszym ciągu jednak Figa nie miała siły stanąć na własnych nogach. Nabrała ich dopiero po dwunastu dniach. Wtedy nikt już nie miał wątpliwości: będzie żyła. Wtedy też zainteresował się nią dawny właściciel z ośrodka jeździeckiego; chciał ją z powrotem. Na szczęście Jerzy Machaj spisał umowę przyjęcia darowizny; co prawda na serwetce, ale z punktu widzenia prawa, ważną…

KONIE W STAJNI, MOŻNA POSIEDZIEĆ PRZY OGNISKU; FOTO: ARCHIWUM DOMOWE AS

A moim rodzicom oświadczył, że Figa zawdzięcza życie wyłącznie mnie i jeśli zwrócą mu koszty leczenia, to klacz może być moją własnością. Nie wiem, jak mama z tatą zareagowaliby, gdybym nie słyszała tej oferty, ale że padła przy mnie, zostali niejako przyparci do muru. No, może nie do końca, bo postawili ostre warunki: nie tylko dobre stopnie w szkole, ale jedno z najwyższych miejsc w młodzieżowym konkursie piosenki. Zamierzałyśmy wystąpić w nim z siostrą – ona uczyła się w szkole muzycznej, ja w ognisku –  ale moje FIGOWE obowiązki, przesunęły plany artystyczne na dalszy plan. Przestałyśmy ćwiczyć. Kiedy jednak okazało się, że od naszego sukcesu, tak wiele zależy, natychmiast wzięłyśmy się do roboty: Justyna opanowywała do perfekcji grę na flecie poprzecznym i na fortepianie, ja na gitarze. Zdobyłyśmy II nagrodę. W ten sposób wygrałyśmy Figę. Tak naprawdę klacz stała się własnością całej rodziny, choć rodzice nie mieli pojęcia, w co się pakują. Przede wszystkim nie zdawali sobie sprawy, ile kosztuje utrzymanie konia, nawet jeśli za pensjonat płaci się po preferencyjnej cenie.
Po preferencyjnej do czasu. Skowrońscy zupełnie nie spodziewali się, że nadejdzie dzień, w którym wobec znakomitej formy Figi, Machaj poprosi, by znaleźli dla niej nową stajnię. On natomiast wolne miejsce przeznaczy dla kolejnego potrzebującego konia. Rozumowanie jak najbardziej logiczne… tylko, czy właściciele klaczy będą w stanie łożyć na pensjonat znacznie większe pieniądze?

 

AGNIESZKA SKOWROŃSKA i FIGA; FOTO: FAPA-PRESS

 

Oczywiście, że nie! Ale że rozstanie z Figą nie wchodziło w grę – nawet rodzice poszliby za nią w ogień – musieliśmy coś wymyślić. Pomagałam przy sprzedaży butów na Stadione X-lecia, roznosiłam ulotki, z suszonych kwiatów „produkowałam” obrazy pod szkłem , razem z Justyną śpiewałyśmy na zabawach sylwestrowych i weselach. Było rzeczywiście ciężko, chwilami brakowało sił, ale czego dla Figi się nie robi! Imałyśmy się wszystkiego, co dawało choć minimalny zarobek,  jednocześnie studiując pedagogikę specjalną. Ja do tego jeździłam jeszcze w stajni PA-TA-TAJ i w SZARŻY –  podnosiłam umiejętności hipiczne, zrobiłam kurs instruktorski i hipoterapeutyczny. Bogate doświadczenie pozwoliło mi myśleć o własnym ośrodku jeździeckim.

STAJNIA „PASJA”; FOTO: ARCHIWUM DOMOWE AS

Założyła go z siostrą w Skuszewie pod Wyszkowem dziesięć lat temu. W budowę i prowadzenie stajni „PASJA” włączyła się dosłownie cała rodzina. Nieprawdopodobnym wprost entuzjazmem emanuje ojciec sióstr, Sławoj Skowroński.
– Tata spełnia swoje dziecięce pragnienia. Od zawsze chciał mieć własnego konia, choćby kucyka, którego dałoby się trzymać na balkonie. Dzięki Fidze realizuje pasję, mało tego, w bardzo dojrzałym wieku zaczął jeździć i nie wyobraża sobie już innego życia. Justyna też szybko połknęła końskiego bakcyla, choć od czasu do czasu wypomina mi, że wszystkie pieniądze szły na Figę, a ona nawet maku z tego nie miała. Z kolei mama wszystkim nam kibicuje, choć końmi zachwyca się na odległość. Czuje przed nimi respekt mawiając: to piękne, ale duże zwierzęta!
Jak duże, wystarczy zerknąć na Figę: prawie 170 centymetrów w kłębie!
Ale choć taka wielka, ileż ma w sobie empatii dla naszych pacjentów hipoterapii! Jaka jest opanowana pod pełnosprawnymi jeźdźcami, tymi codziennymi i tymi spędzającymi u nas wakacje – organizujemy obozy. Zresztą wszystkie nasze konie – w sumie dziewięć – są, bo być muszą, wyjątkowo spokojne i doskonale ułożone. Odpowiadamy przecież za bezpieczeństwo gości, w tym przedszkolaków i uczniów odwiedzających nas w ramach wycieczek.
Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

3 odpowiedzi na “FIGA (NIE Z MAKIEM) ZMIENIŁA ICH ŻYCIE”

  1. Michał pisze:

    poczytali, poczytali i żadnego komentarza nie zostawili – nie ładnie 🙂

  2. Dorota pisze:

    Hej, ja dopiero teraz przeczytałam, to i skomentować mogę 🙂
    Wszystko to prawda jest i tyle, a dzięki Fidze los pozwolił mi Was poznać i choć fragmentarycznie stać się częścią Waszego świata. Bardzo jej za to dziękuję.

  3. Andrzej pisze:

    przeczytałem dopiero teraz ten artykuł całkiem przypadkowo, w którym rozpoznałem tam mojego dawnego kolegę z czasów studenckich tj. ojca Pani Agnieszki -Sławoja, wspaniała pasja rodzinna Pani Agnieszko, uwielbiam konie, piękne zdjęcie z Figą

Skomentuj Andrzej Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.