Jan Lipczyński, jeden z naszych czołowych jeźdźców lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wspólnie z Mirosławem Szłapką i Krzysztofem Rafalakiem zdobył w Danii brązowy medal Mistrzostw Europy w WKKW. Kilka lat temu przesiadł się z siodła na siodełko bicykla. W czerwcu będzie go podziwiał świat w największym wyścigu rowerowym, ultramaratonie RAAM.
W wywiadzie, jaki ukazał się w książce „Mistrzowie Polski” (wyd. Akademia Jeździecka) powiedział: (…)Urodziłem się niemalże w stadninie, mój ojciec Andrzej Lipczyński, lekarz weterynarii pracował wówczas w Golejewku. Konie były jednymi z pierwszych istot, które widziałem na własne oczy. Może dlatego nigdy nie przyszło mi do głowy, że mógłbym w życiu robić coś innego niż się nimi zajmować(…). Rzeczywiście, przez długie lata startował w zawodach jeździeckich, trenował zawodników i uczył młodzież; piastował też stanowisko kierownika Stadniny Koni Półkrwi w Golejewku. Jego sukcesy sportowe trudno zliczyć. Wymieńmy choćby dwukrotne Mistrzostwo Juniorów Krajów Demokracji Ludowej w Skokach Przez Przeszkody, Medale Mistrzostw Polski Seniorów w WKKW – w tym dwa złote; zwycięstwa w zawodach CCI w Belgii, Holandii, Niemczech, starty w Mistrzostwach Europy ze wspomnianym już medalem brązowym i Mistrzostwach Świata. Lipczyński sprawdził się też w roli trenera. W 1994 roku jego podopieczni zdobyli na Mistrzostwach Europy WKKW Rolników złoto indywidualnie i zespołowo, w następnym roku brąz drużynowo. Laury na niwie szkoleniowej sprawiły, że został kierownikiem przygotowań Kadry Olimpijskiej w Atlancie (1996).
Do wyczynowego sportu jeździeckiego wracał kilka razy, ale odchodził z niego zawsze z tarczą. Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych rezygnował, zajmował pierwsze miejsce w krajowym rankingu WKKW. Wielu wierzyło, że będzie można go jeszcze podziwiać w walce o medale. Tym razem jednak zajął się na dobre szkoleniem młodzieży w swoim ośrodku agroturystycznym w Annopolu koło Rawicza, wiosce, w której poza jego rodziną, nie ma żywej duszy. Zresztą nikt nigdy tam nie mieszkał. Przez lata znajdowała się w Annopolu filia Stadniny Koni Golejewko, która z chwilą likwidacji, wystawiła zabudowania na sprzedaż. Lipczyńscy wygrali przetarg i stali się włodarzami. A jak się rządzi, to się ma… nawet własne nazwy ulic i miejsc: skwer Raptusa, plac Elektrona, aleję Bastiona. To oczywiście imiona koni zawodnika – najlepszych i bardzo znanych starszym kibicom.
Ciekawe, czy z czasem Jan Lipczyński nie zacznie nadawać ulicom nazw producentów rowerów? Od kilku lat uprawia kolarstwo. Zaczęło się od przejażdżek po wsi, po najbliższej okolicy wyłącznie dla rozrywki i zdrowia, z potrzeby innego ruchu, niż ten, który zapewniają konie. Początkowo, skromny rowerowy dystans 20 kilometrów dawał mu się mocno we znaki. Obolałe ręce, nogi, cztery litery… Wierzył jednak, że kiedyś boleć przestanie, jak przestaje po kolejnych jazdach w siodle. Przestawało. Wsiadał więc i jechał… coraz dalej. Po kilku miesiącach odległość pięćdziesięciu czy stu kilometrów pokonywał bez trudu. W roku 2009 wystartował z powodzeniem w Maratonie Dookoła Polski, liczącym 3150 kilometrów! Wygrał!
Nierzadko wyrusza na trasę ze swoim przyjacielem z Kęt, Bogusławem Kramarczykiem, dwukrotnym zwycięzcą Ultramaratonu Bałtyk-Bieszczady, związanym z kolarstwem od lat dziecięcych, choć nie uprawiającym tej dyscypliny zawodowo. Dziś tworzą team dwóch czołowych polskich maratończyków. Już wkrótce, 15 czerwca, staną na starcie nieoficjalnych Mistrzostw Świata, w szosowym RAAM: Race Across America. To jedyny w swoim rodzaju, najdłuższy, wytrzymałościowy wyścig kolarski. Taki Paryż-Dakar dla rowerzystów: 4800 kilometrów! Polacy nigdy wcześniej nie brali udziału w tej imprezie, a odbędzie się ona już po raz 32.
Start zaplanowano w Californi, metę w Maryland. Kolarze – mężczyźni i kobiety, w różnym wieku, od 13 do 72 lat – przemierzą 12 stanów, 88 hrabstw i 350 gmin. Wyścig różni się od tradycyjnych tym, że nie ma w nim podziału na etapy. Sześćdziesiąt drużyn: dwu-, cztero- lub ośmioosobowych z kilkudziesięciu państw, pokonuje trasę bez przerwy (dzień i noc), choć na rowerze w danym momencie znajduje się tylko jeden zawodnik z zespołu. Im zawodników w drużynie mniej, tym jeden musi pedałować więcej. Zmiana na trasie następuje w czasie jazdy.
– Będziemy zmieniać się z Bogusławem co 3-4 godziny. On jedzie, ja odpoczywam, ja jadę, on odpoczywa. Zamierzamy dziennie pokonywać 720 kilometrów, po 360 na osobę, co pozwoli nam po sześciu i pół dniach zameldować się na mecie. Limit czasu dla drużyn wynosi 9 dni, ale większość ekip kończy po siedmiu. Spróbujemy być szybsi i pobić rekord.
Niewyobrażalny dla przeciętnego zjadacza chleba wysiłek podczas przygotowań do udziału w RAAM, wymagał wielomiesięcznych przygotowań kondycyjnych; 25-35 godzin treningów tygodniowo niezależnie od pory roku i warunków atmosferycznych: deszcz, mróz, upał, błoto, ślizgawica. I nawet, gdy było chwilami bardzo ciężko, to nigdy ulgowo. Duet Lipczyński-Kramarczyk w ramach ostatniego sprawdzianu przed wyjazdem do Stanów, wystartował w I Wyszehradzkim Rajdzie Kolarskim z Budapesztu do Krakowa, jednoetapowym wyścigu długości 533 kilometrów! Takich odcinków nie pokonywał na rowerze nawet Czesław Lang. Jan Lipczyński zajął w nim 8 miejsce pokonując dystans w 14 godzin i 18 minut. Bogusław Kramarczyk był 21 Obydwaj wykazali się świetną formą, co dobrze wróży w kontekście startu w RAAM.
Ogromny wysiłek w ramach treningów do RAAM musieli wykrzesać z siebie nie tylko kolarze startujący drużynowo, jak nasi rodacy, ale także kilkudziesięciu zawodników ścigających się w systemie indywidualnym, tzw. solo. Ci mają na pokonanie trasy dwanaście dni, najlepsi jednak zaliczą ją w osiem, przemierzając 400 – 550 kilometrów w ciągu doby. To więcej niż długość najdłuższego etapu np. Tour de France.
– RAAM to nie tylko emocje sportowe – kontynuuje Jan Lipczyński – także wielkie przedsięwzięcie logistyczne. Aby zapewnić kolarzom komfort i możliwość koncentrowania się wyłącznie na jeździe, każdej drużynie towarzyszą kilkuosobowe grupy „wsparcia” wyposażone m.in. w dwa samochody pełne niezbędnych akcesoriów oraz miejsca do spania. Wszystko rzecz jasna kosztuje… sporo pieniędzy, niemniej nerwów. Nasza ekipa do ostatniej chwili borykała się z małymi i wielkimi kłopotami. Ktoś obiecał samochód typu camper, ale się wycofał, trzeba było szukać innego, ktoś obiecał inną pomoc, na obietnicy się skończyło. Na dobrą sprawę to cud, że udało się w końcu zapiąć wszystko na ostatni guzik i możemy ruszyć na start tego najbardziej profesjonalnego z profesjonalnych wyścigów, choć adresowanego nie tylko do zawodowych kolarzy, także do amatorów.
Dotarcie na metę, pokonawszy po drodze długie podjazdy o gigantycznym zróżnicowaniu wysokości – przewyższenia sięgające pięćdziesięciu kilometrów, zmiany ciśnienia – będzie nie lada wyczynem. Wierzymy, iż Jan Lipczyński i Bogusław Kramarczyk sprawdzając siebie, swoją odporność psychiczną i fizyczną, potwierdzą, że Orły mogą! Trzymamy za nich kciuki, a o wrażenia z RAAM poprosimy po powrocie do kraju.
Piotr Dzięciołowski