Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

RŻAŁAM PO PRZEBUDZENIU

Julia Opawska: jedna z dwóch naszych rodaczek mających uprawnienia instruktorskie szkoły Pata Parelliego; obecnie jedyna mieszkająca w Polsce. Nauki pobierała m.in. u Lindy Parelli, Berniego Zambail, Alison Jones, Tiny Giordano… Poza końmi pasjonuje się nauką. Kończy wydział kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, studiowała filozofię i antropologię w Madrycie, literaturę porównawczą w Londynie; już wkrótce, w stolicy Anglii rozpocznie studia doktoranckie.

Niko i JULIA OPAWSKA; foto: FAPA-PRESS

Julia Opawska: jedna z dwóch naszych rodaczek mających uprawnienia instruktorskie szkoły Pata Parelliego; obecnie jedyna mieszkająca  w Polsce. Nauki pobierała m.in. u Lindy Parelli, Berniego Zambail, Alison Jones, Tiny Giordano…  Poza końmi pasjonuje się nauką. Kończy wydział kulturoznawstwa na Uniwersytecie Warszawskim, studiowała filozofię i antropologię w Madrycie, literaturę porównawczą w Londynie;  już wkrótce, w stolicy Anglii rozpocznie studia doktoranckie.

JULIA OPAWSKA; foto: FAPA-PRESS

Kilku zaawansowanych wiekiem koniarzy próbuje zagnać konia do przyczepy. Trzech macha miotłami; czwarty, co sił ciągnie zwierzaka na uwiązie. Koń ani myśli poddawać się. Im mocniej go ciągną, tym większy stawia opór. Po chwili ma już dość, i przy wyraźnym sprzeciwie „ciągnącego”, wraca do boksu. Sytuacja powtarza się kilka razy. Napięcie rośnie, koniarze irytują się. Z coraz większą złością, acz bezskutecznie, starają się uświadomić koniowi, kto tu jest panem. Zamieszaniu przygląda się czternastoletnia dziewczynka, Julia Opawska. W pewnej chwili wychyla się z grona gapiów i nieśmiało pyta: a może ja spróbuję? – A spróbuj! – dobiega ją prześmiewczy ton któregoś z mężczyzn.
Umiałam mało, ale jednego byłam pewna – w żadnym razie nie wolno konia ciągnąć, siłować się z nim, bo takim zachowaniem wprowadzi się go w stan dyskomfortu; spowoduje, że zamiast nam zaufać, będzie się nas bał. Wzięłam więc go delikatnie za uwiąz i wolnym krokiem skierowałam w stronę przyczepy. Kiedy poczułam minimalny opór, natychmiast zatrzymałam się; dobrą chwilę staliśmy, nim ruszyłam dalej. Koń poszedł za mną, jak gdyby nigdy nic. Weszliśmy do przyczepy, a ja dostałam ogromne brawa. Byłam dumna z siebie, choć dobrze wiem, że gdyby ten koń bał się koniowozu, to z moim ówczesnym, skromnym bagażem wiedzy, nic bym nie wskórała.

JULIA OPAWSKA demonstruje ćwiczenie, które widziała podczas pokazu SANDRY RAGAZZI-PYE w roku 2001 (poniżej); foto: FAPA-PRESS

SANDRA RAGAZZI-PYE; foto: FAPA-PRESS

Zainteresowanie małej Julii naturalnymi metodami szkolenia było, jak to często się zdarza, dziełem przypadku. Usłyszała, że w Warszawie (lipiec 2001) planowany jest pokaz Sandry Ragazzi-Pye, znanej instruktorki szkoły Pata Parelliego. Poszła tam nie tylko z ciekawości. Potrzebowała pomocy, złotego środka, który pozwoliłby dogadać się jej z kilkuletnim, jeszcze wtedy ogierem, małopolskim Nikiem.
Ze stajni wychodził na dwóch nogach, strzelał z zadu, robił baranki i ponosił. Dawałam mu radę tylko dzięki westowemu munsztukowi, ale wodze musiałam trzymać tak mocno, że po dłuższej przejażdżce trudno mi było rozprostować palce. Bez sensu. Ani frajda dla mnie, ani dla konia. Pokaz Sandry dał mi nadzieję, że nasze relacje mogą się zmienić. Do jakiego stopnia, przekonałam się już kilka miesięcy później, podczas pierwszego w Polsce kursu szkoły Pata Parelliego. Początki nie były łatwe, zwłaszcza że przez mniej więcej rok nie miałam odwagi Nika dosiadać. Pracowaliśmy wyłącznie z ziemi, jako że według szkoły Parelliego kiełzno i siodło możesz włożyć koniowi dopiero wtedy, gdy umiesz się z nim dogadać na kantarze. Na samą myśl, że miałabym wsiąść na „gołego” Nika, oblatywał mnie paraliżujący strach. Zmierzaliśmy więc ku porozumieniu bardzo drobnymi kroczkami, w końcu poczułam, że zaczynamy nadawać na podobnych falach. Dziś nie mam już najmniejszych obaw, gdy go dosiadam; wiem, że zatrzyma się nawet w pełnym galopie bez względu, czy założyłam mu tylko kantar czy ogłowie z kiełznem.

Niko ze swoją panią; foto: FAPA-PRESS

Polegać na koniu, jak na Zawiszy chciałby każdy. Koń jednak był, jest i będzie, niezależnie od stopnia wyszkolenia, zwierzęciem uciekającym, dzikim, kierującym się własnym instynktem.
Oczywiście, że tak, ale dzięki temu, że osiągasz z koniem wyższy stopień porozumienia, nie tylko ten oparty na dosiadzie i powodowaniu łydką, masz znacznie większe szanse dogadania się z nim w sytuacji ekstremalnej.  Doświadczyłam z Nikiem kilku takich zdarzeń. Ze dwa lata temu jechaliśmy wzdłuż kanału ogrodzonego z jednej strony drutem kolczastym. W pewnej chwili dobiegł nas głośny plusk, pewnie bóbr strzelił ogonem. Przerażony Niko skoczył w bok, prosto na druty, ja spadłam, a on pogalopował przed siebie. Kilkadziesiąt metrów dalej, poharatany, spanikowany zatrzymał się sam z siebie i zarżał. Wtedy go zawołałam. Po chwili był przy mnie i patrzył zakłopotany na moje rany. Gdyby nasze relacje kształtowały się inaczej, zwiałby do stajni, a mną nie zawracał sobie głowy.

Koń-partner; foto: FAPA-PRESS

Jak dobrze jest mieć konia partnera, Julia przekonała się też przy okazji nadmorskiego rajdu, w trakcie którego po wielu godzinach jazdy zabłądziła. Kiedy próbowała odnaleźć drogę, a już zmierzchało, konia spłoszył jakiś zwierz. Dzik? Sarna? Może zając?
Zmęczenie dało mi się na tyle we znaki, że gdy Niko poniósł, nie dałam rady wysiedzieć w siodle. Spadłam. Kiedy się ocknęłam, stał nade mną, a właściwie na mnie! Trudno w to uwierzyć, ale przednie nogi opierał na moich. Wyglądało strasznie, na szczęście nie bolało! Koń przerzucił bowiem cały ciężar swojego ogromnego cielska na zad, odciążając przód. Ledwie więc mnie dotykał; patrzył natomiast pytająco, co ma robić. Uniosłam się ostrożnie i musnęłam go palcem w klatkę piersiową. Natychmiast się cofnął. Przypadek? Nie! Na parelliowskich treningach wiele czasu poświęcaliśmy tzw. „ustępowaniu”, uczyłam Nika zachowywania dystansu. Jasne, konie wykorzystują często te nauki do testowania, kto w tym dwuosobowym stadzie jest szefem. Jeśli okażemy się słabsi, koń zignoruje nas. Polecam więc szkolenia metodami Parelliego, bo pomagają opanowywać zasady, na których opierają się b e z p i e c z n e  relacje. Program skierowany jest bowiem do jeźdźców, a nie do koni. Umiesz, masz wiedzę, poradzisz sobie.
Przeciwnicy Parreliego krytykują go za rozwiązania siłowe; pod niebiosa wychwalają za to Monty Robertsa, który owej siły ponoć nie używa.
– No właśnie „ponoć”.  A czymże jest stosowanie tzw. patentów, np. Buck Stopper, specjalnych zestawów sznurków, linek, które szarpią zwierzę i zadają mu ból, gdy nie chce się podporządkować? Parelli nie mówi: „nie używamy siły”; mówi „okazujmy koniowi szacunek”. Jeśli zachowuje się wobec nas agresywnie i nie pomagają kolejne ostrzeżenia, dajemy „kopniaka”, jak w stadzie! Tam dzieje się tak samo: silniejszy wywiera presje na słabszym używając do tego nierzadko kopyt i zębów. Sporo dowiedziałam się na ten temat uczestnicząc i zaliczając ponad dwadzieścia szkoleń i kursów.

Co masz dla mnie?; foto: FAPA-PRESS

Na razie Julia dochrapała się 1 Star Instructor Parelli Natural Horsemanship. Uprawnienia zdobyła w Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkała z Nikiem przez rok i gdzie pracowała w stajni o parreliowskim profilu. Glejt, którym się legitymuje, pozwala jej uczyć pracy z  ziemi, z siodła i prowadzić jednodniowe warsztaty dla czterech słuchaczy z końmi.  Chętnych na nauki ma nawet w Anglii. Raz w miesiącu prowadzi tam treningi. Wciąż też podnosi kwalifikacje, by zdobywać kolejne instruktorskie szczeble.


Skąd wzięła się u Julii jeździecka pasja, nie potrafi odpowiedzieć. Jej dziadek, Jerzy Skrobacki był co prawda ułanem, ale zbyt mało o nim wie, by mogła mówić, że to on zaraził ją końskim hobby. Doskonale natomiast pamięta, że od dziecka, gdy budziła się po nocy, rżała najgłośniej jak to możliwe.  Z kolei zaraz po wstaniu z łóżka, galopem pędziła na śniadanie. Jej ulubioną książką był w owym czasie album z rasami wierzchowców – dzień w dzień kazała swojej mamie odpytywać się. O koniach mówiła niemal bez przerwy. Kiedy skończyła sześć lat, rodzice zlitowali się i zapisali ją do szkółki. Ojciec, Krzysztof Opawski, specjalnie dla córki, nauczył się jeździć konno. Od tej pory galopowali wespół.  Któregoś dnia, a było to mniej więcej czternaście lat temu, gdy przemierzali nadwiślańskie tereny, tata zwrócił się do Julii w te oto słowa: koń, na którym siedzisz jest twój! To był Niko, który za kilka miesięcy, 1 maja, osiągnie pełnoletność. TWOJE ZDROWIE KONIU!

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.