Katarzyna Kiryło: warszawska licealistka. Gra na gitarze, śpiewa; trenuje bieganie na długich dystansach; jeździ konno na Darze, którego za aprobatą rodziców kupila sobie na prezent z okazji niedawnych osiemnastych urodzin. Ciągnie ją także do fotografii, ale na to hobby nie staje już doby…
Nie byłoby nic dziwnego, gdyby dla kogoś, kto ma osiemnaście lat, taki utwór sprzed pół wieku, jak While my guitar gently weeps George`a Harrison`a, jawił się niczym niemodny staroć. Tymczasem to ulubiona ballada Kasi. Często ją śpiewa przy akompaniamencie nie tylko gitary, ale całego zespołu muzycznego, którego członkiem została kilka miesięcy temu.
– Ten utwór ma piękną melodię, ale też porywający tekst. Niby taki prosty, wszystko kręci się wokół dwóch słów „gently weeps” (cicho łka), a jest w nim jakaś magiczna siła. Coś, co czuję, a czego nie umiem wyrazić słowem. Podobnie, jak nie potrafię sprecyzować tej mocy, która tkwi w… bieganiu i koniach. A przecież ona tam jest i przyciąga mnie jak magnes!
Muzyka, sport, jeździectwo – trzy pasje. Jakże czasochłonne! Jak je godzić, by wszystkie satysfakcjonowały w równym stopniu?
– Nie da się, choćbym stawała na głowie. Musiałam więc ustalić hierarchię moich hobby. Na pierwszym miejscu jest Dar – jemu nie może niczego brakować. Musi być najedzony, wyczesany, wybiegany, a w boksie ma mieć czysto. Na drugim miejscu znalazła się muzyka, choć przez nią narzekam na mniejszą dawkę ruchu na własnych nogach. W siodle to jednak coś zupełnie innego. Kiedy chodziłam do gimnazjum sportowego, trenowałam bardzo dużo. Były też wyniki: kilka medali Mistrzostw Warszawy i Warszawskiej Olimpiady Młodzieży. Sztafeta, którą wygrałam z koleżankami, śni mi się do tej pory.Teraz biegam już wyłącznie dla siebie, mam nawet na koncie start w półmaratonie. Stawiam sobie zresztą coraz większe wyzwania. Właściwie chciałabym je stawiać, bo doba jest dobą i na razie nic więcej z niej nie wycisnę.
Kasię można spotkać niemal codziennie w podwarszawskiej stajni Romana Osiaka w Michałowie. Jeździ u niego od trzech lat. Dowiedziała się o tym miejscu od przyjaciółki. O miejscu, a przy okazji o Darze – pełnej krwi karym ogierze właściciela.
– Dochodząc do bramy czułam przez skórę, że się z tym koniem dogadam, że to wymarzony wierzchowiec właśnie dla mnie. Powiedziałam więc panu Romanowi na dzień dobry, że chcę pojeździć właśnie na nim. Właściciel uśmiechnął się, odrzekł, że najpierw musi zobaczyć, co ja potrafię , a dopiero potem pozwoli mi ewentualnie dosiąść ogiera po torze. Egzamin szczęśliwie zdałam i już od następnego razu Dar został mi przypisany. Początki były obiecujące, ale w pewnym momencie koń zorientował się, że dosiad to może mam nawet niezły, ale wiele więcej nie umiem. Wtedy zaczął mnie sprawdzać i przestało być wesoło: ja chciałam na przykład kłusem, on galopem. Zatrzymać go nie potrafiłam. Do dziś zresztą niższe chody, zwłaszcza stęp, są dla niego katorgą. Musiałam więc znaleźć jakiś sposób, by akceptował moje decyzje, nawet jeśli nie do końca się z nimi zgadza. Szukałam porad w prasie, w internecie i tak natknęłam się na ogłoszenie o warsztatach Katarzyny Jasińskiej, wówczas chyba jedynej w Polsce instruktorki Szkoły Pata Parelliego.
Naturalne metody okazały się kluczem do sukcesu. Dar – koń pojętny, wiedzę chłonie szybko, więc i na efekty nie trzeba było długo czekać. Robi dla Kasi wiele nie tylko podczas treningów na placu, także w terenie, gdzie ma ukochaną górkę, po której wolno mu pędzić, co sił.
– Wolno, ale gdy go poproszę, by szedł stępem, to idzie – kiedyś nie do pomyślenia. Zerka tylko na mnie pytająco, czy aby nic mi się nie pomyliło i czy jednak nie mógłby ruszyć galopem. Od czasu, kiedy pracuję z nim metodami naturalnymi i stałam się jego przewodnikiem, ufa mi – może jeszcze nie bezgranicznie, ale w sytuacjach zagrożenia jest pewien, że go obronię. Tak było na przykład, gdy ruszyło za nami stado krów, które uciekły z pastwiska. Dar okazywał spokój, one natomiast sprawiały wrażenie szalonych. Swoją drogą, nie miałam pojęcia, że krowy mogą tak szybko biegać. W każdym razie udało nam się bezpiecznie oddalić.
W naturalnych metodach dogadywania się z Darem, instrukcji udziela Kasi druga nasza instruktorka z certyfikatem Parreliego, Julia Opawska.
– Gdyby nie ona, znacznie dłużej dochodziłabym do pewnych wniosków, do innych zapewne sama nie doszłabym w ogóle. Z książek nie da się wszystkiego odczytać, potrzebny jest ktoś, kto podpowie, a nawet pokaże na przykład w języku mowy ciała odpowiedni ruch ręką. Mam więc szczęście, że Julia trzyma swojego Nika w tej samej stajni i pomaga mi w budowaniu relacji z Darem. Trzeba je nieustannie podtrzymywać i rozwijać. Zrozumiałam też, że praca z koniem to także praca nad samą sobą. Dar jest moim lustrem. Zawsze wie, kiedy mi coś dolega, kiedy kłębią się we mnie złe emocje i na każdy z tych stanów reaguje. Nieraz obojętnością, nieraz napięciem. A gdy przychodzę do niego spokojna, w dobrym humorze, sprawia wrażenie, jakby chciał powiedzieć: fajnie że jesteś. Zdarza się też odwrotnie, że to on ma zły nastrój. Wtedy nie naciskam, jedziemy do lasu, a zajęcia „specjalistyczne” odkładamy na lepszy czas.
Jak nie dziś to jutro, bo Dar jest już z Kasią na dobre i złe. Po trzech latach Roman Osiak zgodził się go odsprzedać. Od kilku tygodni amazonka ma Dara na własność. Kupiła go sobie za swoje oszczędności. To pierwszy tak poważny wydatek w jej życiu.
/jp/