Jacek Kluszewski: miłośnik jeździectwa naturalnego; architekt, jeden z nielicznych w kraju projektantów ośrodków jeździeckich. Ma na koncie blisko dwadzieścia realizacji. Jest też autorem koncepcji ośrodka leczenia koni hydroterapią w Stanisławce oraz szpitala w Janowie Podlaskim.
„Stajnie, jako budynki służące do przechowywania i wychowywania zwierząt domowych, jak: koni, bydła rogatego, świń, owiec i drobiu, powinny dostarczać im lepszych warunków życiowych niż te, jakie zwierzę żyjąc w stadzie dzikim, znajduje w naturze.(…)” – ze wstępu do książki „Odbudowa polskiej wsi. Projekty chat i zagród włościańskich” wydanej w Krakowie 1915.
Aż dziw, że te słowa sprzed blisko stu lat nic nie straciły na aktualności. Można jednak domniemywać, że współcześni nam architekci biorą je sobie do serca w znacznie mniejszym stopniu, niż kiedy były pisane. Przede wszystkim dlatego, że nie obcują tak blisko z hodowlanymi zwierzętami, zwłaszcza końmi, jak zapewne musiał obcować autor powyższych słów, choćby podczas służbowych, wiejskich podróży. Przemieszczał się najprawdopodobniej wozami lub bryczkami zaprzęgniętymi, jeśli nie w kilka, to przynajmniej w jednego konia. Dziś projektant, któremu zlecamy opracowanie koncepcji większej czy mniejszej stajni, zna konie najczęściej z obrazków.
Trudno wymagać – komentuje Jacek Kluszewski – by wszyscy projektanci kończyli hipiczne kursy i byli specjalistami od koni. Są specjalistami w swojej dziedzinie i to wystarczy. Rzecz jasna, znajomość świata koni, ich potrzeb fizycznych i psychicznych, bardzo pomaga – wiem z doświadczenia – w tworzeniu tym zwierzętom funkcjonalnego, zarazem przyjaznego domu. Kiedy na przykład planuję rozmieszczenie boksów, zwracam uwagę nie tylko, by pozwalały koniowi na bezpieczne obrócenie się i połozenie. Staram się też, by boksy były tak usytuowane, ażeby ich lokatorzy mogli na siebie patrzeć, stale się obserwować. Tego typu „scenografia” działa bowiem na konie kojąco. Nie są same, ale w stadzie; w warunkach, jakich czują się najlepiej. Korespondującym z takim „stadnym” rozwiązaniem jest organizacja boksów w hali jednoprzestrzennej. Nie ma tam klasycznego korytarza, boksy są natomiast pogrupowane po kilka w formie wysepek. Hodowcy twierdzą, że tak mieszkające konie czują się znacznie bezpieczniej niż w tradycyjnych stajniach.
Zapewnienie zwierzętom spokoju to temat równie ważny, jak zapewnienie wygody. Jakże często zdarza się, że stajenni wchodząc do boksu i zadając paszę, prowokują dantejskie sceny. Wynika to zresztą najczęściej z lęku przed końmi. Zwierzęta cierpią, czują się zastraszone, odpowiadają agresją. A przecież wystarczy na etapie projektowania zaplanować dostęp do żłobu przez okienko otwierane od strony korytarza. W dużych ośrodkach jeździeckich karmienie coraz częściej jest zautomatyzowane. Przynajmniej na tym tle nie dochodzi do zatargów między ludźmi i końmi.
Dla równowagi psychicznej i wypoczynku, konie potrzebują ciszy. W ośrodkach, w których pokoje hotelowe lub mieszkania prywatne usytuowane są bezpośrednio nad boksami, o takiej ciszy mowy być nie może. Dobrze więc, ażeby inwestorzy zamawiający projekty u architektów nie-koniarzy zdawali sobie z tego sprawę.
Zwierzęta spędzają w stajniach – taka jest rzeczywistość – większość doby. Właściciele przychodzą do nich na godzinę lub dwie; po jeździe (najczęściej w hali) zamykają wierzchowca w boksie. Traktują go jak urządzenie, jak maszynę, którą po użyciu odstawia się do kąta.
W tym kącie jest często fatalna wentylacja – komentuje architekt. – Niegdyś prawidłową cyrkulację powietrza zapewniały odpowiednio wysokie stropy i otwory grawitacyjne. Dziś z racji, iż gros koni trenuje najczęściej na krytej ujeżdżalni i w związku tym są krótko strzyżone, stajnie w okresie jesienno-zimowym szczelnie się zamyka i tym sposobem zapewnia dodatnią temperaturę. Poidła nie zamarzają – to prawda, ale we wnętrzach są: duchota, kurz oraz wilgoć sprzyjająca rozwojowi grzybów i pleśni. Zwierzęta zapadają na dolegliwości płucne, kaszlą, mają kłopoty z oddychaniem, przeziębiają się. I winy za ten stan rzeczy wcale nie ponoszą projektanci. Ci na pewno zaplanowali odpowiednią wentylację tzw. mechaniczną, bo zobowiązują ich do tego przepisy. Niestety jest ona droga w eksploatacji i inwestorzy rezygnują z niej już na etapie realizacyjnym. Gdyby przedstawiciele nadzoru budowlanego i weterynaryjnego dokładniej sprawdzali, czy wszystko, co związane z projektem wentylacji, znalazło się w obiekcie, to konie miałyby czym oddychać.
Dolegliwości pensjonariuszy stajni pogłębiają się też z tej racji, że nawet w sprzyjających warunkach atmosferycznych, spędzają na dworze niewielką część doby, choć dla zdrowia i kondycji powinny być na powietrzu codziennie i to jak najdłużej. Do tego jednak potrzebne są nie tylko dobra wola pracowników stajni – wyprowadzą, nie wyprowadzą; wypuszczą, nie wypuszczą – ale i odpowiedni teren wokół ośrodka. Bywa, że taki w ogóle nie istnieje.
Pewien właściciel hotelu zapragnął mieć stajnię na dwanaście koni. Nie tylko nie dysponował odpowiednim terenem, ale nawet nie pomyślał, że konie wydalają i z tym czymś też trzeba coś zrobić. Z kolei posiadacz działki budowlanej zamierzał trzymać wielkopolaka na wybiegu o powierzchni stu metrów kwadratowych. Nigdy nie miał konia, nie wiedział, że każdy, zwłaszcza młody wierzchowiec musi się wybiegać. Niewykluczone, że projektant nie obcujący na co dzień z końmi, nie znający ich zwyczajów, mimo wszystko podjąłby się podobnego zlecenia i to w dobrej wierze. Mało tego, może zaplanowałby nawet stajnię czy stajenkę o wyjątkowo atrakcyjnej wizji plastycznej.
Im obiekt jest ładniejszy, tym oczywiście lepiej. Pamiętajmy jednak – podpowiada Jacek Kluszewski – że architektura stajni podporządkowana jest od początku do końca mieszkającym w niej lokatorom. Oni są najważniejsi. Najpierw więc użytkowość, dopiero później artyzm. W ramach tejże użytkowości polecam stawianie obok stajni, dodatkowych obiektów, niezbędnych w pracy z końmi. Myślę między innymi o lonżowniku, (zwanym przez westowców round pen) najlepiej zadaszonym i z placem o średnicy 12-20 metrów. Niezastąpiony nie tylko do trenowania koni, ale nawiązywania z nimi specyficznej więzi, wzajemnego poznawania się i budowania relacji stadnych – mówię o tym z pozycji entuzjasty jeździectwa naturalnego i układacza koni.
Architekt namawia również do wykorzystywania w obrębie terenu ośrodka, wszelkich stawów i oczek wodnych do pławienia koni. Raz, że to lubią, dwa, że znakomicie wypoczywają po zawodach i ciężkich treningach, uspokajają i rozluźniają.
– Jeśli nie mamy takich możliwości, proponuję zbudować niewielki basen. To oczywiście podraża koszty inwestycji, ale zwraca się z nawiązką, gdy nasz koń nabawi się kontuzji. Kąpiele przepisywane w ramach kuracji to nie nowość. Przyspieszają powrót do zdrowia.
A kiedy już architekt naniesie na papier i ten basen, i ten round pen, i tę stajnię… może się okazać, że gmina, w której inwestor zamierza postawić ośrodek jeździecki, nie ma uchwalonego miejscowego planu zagospodarowania (takie plany nie istnieją dla 80% terenów w Polsce). Wówczas trzeba wystąpić do urzędu gminy o tzw. warunki zabudowy. Ta procedura trwa od trzech miesięcy do dwóch lat, a jeśli decyzja zostanie zaskarżona, nawet do trzech. Z reguły więc projekt konkretnej inwestycji zleca się architektowi dopiero wtedy, gdy już wiadomo dokładnie, co wolno na danym terenie zbudować. Zdarza się jednak, i to wcale nie tak rzadko, że inwestor ma dośc czekania i wycofuje się ze swoich planów. Tracą jeźdźcy, traci też gmina, która dzięki inwestycji mogłaby zyskiwać profity, zarabiać na turystach, promować się w województwie czy nawet kraju. A tak… Sytuacja wypisz wymaluj, jak z parkiem Michaela Jacksona w Warszawie: ofertę złożył i na ofercie się skończyło.
Piotr Dzięciołowski
U nas było dokładnie tak- 1,5 roku czekania na warunki- ale daliśmy radę:)na cały ośrodek:)