Prof. dr hab. EWA SZARSKA: jedna z dwóch Polek mających czterogwiazdkowe uprawnienia międzynarodowego sędziego rajdowego, autorka trzech książek , w tym jedynego krajowego podręcznika rajdowca, autorka licznych prac naukowych z zakresu fizjologii wysiłku koni; 12 lat piastowała stanowisko szefa komisji rajdów PZJ; pracowała w Zakładzie Fizjologii Czechosłowackiej Akademii Nauk, obecnie kieruje pracownią Fizjologii stosowanej w Wojskowym Instytucie Higieny i Epidemiologii.
Gdyby któryś z naszych zawodników startujących w konkursach skoków przez przeszkody zajmował w światowym rankingu miejsce w pierwszej setce, w światku jeździeckim byłoby zapewne o nim tak głośno, jak w kraju o trzeciej lokacie Agnieszki Radwańskiej. Gdyby któryś z naszych zawodników startujących w rajdach długodystansowych odnosił w tej konkurencji niebotyczne sukcesy, nie tylko nie byłoby o nim głośno, ale panowałaby cisza, jak makiem zasiał. Czcze gadanie? Niestety nie. Tak właśnie się dzieje. W top ten rankingu FEI mamy Kamilę Kart, która plasuje się na piątym miejscu w świecie, do niedawna była pierwsza. Któż jednak, poza wąską grupą szkoleniowców i entuzjastów dyscypliny rajdów, o niej słyszał?
– No właśnie, któż? – powtarza minorowym tonem Ewa Szarska. – Rajdy długodystansowe są w Polsce traktowane po macoszemu, Polski Zawiązek Jeździecki nie traktuje ich z taką powagą, jak inne dyscypliny, szczególnie te olimpijskie. Nie dokłada starań, by stały się popularne, jak w innych krajach. Na świecie, według Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej, rajdy zajmują drugą pozycję za skokami – tak jest już od roku 2000. U nas natomiast od jakiegoś czasu nie sposób rozegrać nawet Mistrzostw Polski na dystansie 160 kilometrów, bo brakuje zawodników. Owszem, w ubiegłym roku uzbierało się pięć osób, a więc minimum wymaganej liczby jeźdźców na starcie, ale żadna nie dojechała do mety. Organizowanych jest za to cała masa zawodów krajowych w niższych klasach, ale nie ma to znaczącego wpływu na liczebność juniorów, młodych jeźdźców i seniorów startujących na najdłuższych dystansach. Wygrana w Mistrzostwach Polski Juniorów rozgrywanych podczas zawodów krajowych, nie uprawnia do startów w Mistrzostwach Europy Juniorów i Młodych Jeźdźców.
– Każdego roku pojawiają się na zawodach kolejne pary, które coś już sobą reprezentują, ale chcielibyśmy, aby było ich znacznie więcej. Niestety PZJ nie wykazuje nimi odpowiedniego zainteresowania; Komisja Rajdów Długodystansowych nie podpowiada, jak trenować, gdzie i kiedy startować, które zawody odpuścić, by lepiej wypaść na innych, ważniejszych. Nie opracowuje mapy drogowej dla IXA, IGREKA, ZETA… Oczywiście mamy w kraju kilka niezłych ośrodków rajdowych z KJ Champion na czele, ale równocześnie wielu ludzi w Polsce, nawet tych jeżdżących konno, nigdy nie słyszało o dyscyplinie rajdów. Aby usłyszeli, potrzebna jest akcja popularyzatorsko-propagandowa i to przede wszystkim samych rajdowców, oraz PZJ-u wraz z Komisją Rajdów.
– Znakomitą pracę promocyjną wykonuje Ośrodek Jeździecki „Kraina Kuchailana” za Zamościem. Podczas organizowanych tam zawodów, rozgrywany jest Rajd Dżentelmenów, w którym świetnie się bawiąc, startują oficjalni przedstawiciele regionu. Informacja pojawia się więc w gazetach, lokalnym radiu, a przede wszystkim w telewizji. Rozgrywane do tej pory dwukrotnie, miały rangę krajowych, ale już w przyszłym roku planowane są jedno- i dwugwiazdkowe rangi CEI, w których oczekujemy jeźdźców zza wschodnich i południowych granic; w konsekwencji dalszej, szerokiej popularyzacji dyscypliny.
CO ZA DUŻO, TO NIE ZDROWO
– Rajdy długodystansowe – mówi Ewa Szarska – to dyscyplina wymagająca od pary koń-jeździec ogromnej wytrzymałości. Średnia prędkość na najdłuższym dystansie (160 kilometrów) pokonywanym jednego dnia, wynosi dziś, bagatela, 25 km na godzinę. Takie prędkości osiągane są na zawodach rangi MS czy ME, a przede wszystkim podczas rajdów rozgrywanych w krajach arabskich. W trudnym, górzystym terenie zawodnik, ażeby dać chwilę oddechu swojemu koniowi, część trasy pokonuje biegnąc obok. Kilka lat temu, jeden z naszych jeźdźców na 160-cio kilometrowej trasie, aż 70 kilometrów przemierzył na własnych nogach i, co najważniejsze, rajd ukończył. Ten więc, kto poważnie myśli o uprawianiu rajdów długodystansowych, nawet na trasach krótszych, liczących np. 80 kilometrów, powinien dbać o dobrą kondycję. Konie też muszą mieć ją znakomitą, zwłaszcza że ich trening jest wybitnie wytrzymałościowy i różni się od stosowanego w innych dyscyplinach jeździeckich.. W Polsce konie, które mają być szkolone pod kątem udziału w rajdach długodystansowych, zaczyna się trenować już w wieku 4 lat; na świecie później: pierwsze próby w wieku pięciu, właściwy trening w wieku sześciu lat. Młode konie męczą się bardziej psychicznie niż fizycznie. Powinny jak najwięcej czasu spędzać na padokach, pastwiskach najlepiej w towarzystwie innych, gdyż wówczas znacznie lepiej się relaksują i nabierają właśnie sił psychicznych do kolejnych ćwiczeń. Bardzo trudno dawać receptę treningową nie znając konia. Istnieje zasada – jestem jej zwolenniczką – według której koń powinien chodzić pod siodłem trzy, cztery razy w tygodniu, ale najdłuższe trasy, po 30-40 kilometrów, przemierzać w weekendy. Nie ma jednak, co się łudzić, że w ciągu jednego roku uda się przygotować zwierzę do startu na trasie 160 kilometrów – owszem był kiedyś taki przypadek, zawodnik na wiosnę wygrał rajd w klasie L, a jesienią ukończył 160 km na bardzo dobrym miejscu, ale w następnych sezonach, nie było go już widać na rajdowych trasach.
Droga na skróty nie jest metodą. Obciążenia trzeba zwiększać sukcesywnie. Na osiągnięcie sprawności pozwalającej pokonywać najdłuższe trasy trzeba przynajmniej kilku lat. Systematyczne kontrolowanie parametrów wydolnościowych wystarcza, by treningi planować racjonalnie i efektywnie. Niezastąpioną pomocą w określaniu fizycznych możliwości konia są monitory pracy serca – wyglądają jak zegarki, pełnią rolę odbiorników; nadajnikami są elektrody umieszczone pod popręgiem. Monitor zapina się na przegubie ręki zawodnika. Jeździec może cały czas kontrolować wartość tętna konia, obserwować, jak zmienia się ono w zależności od wysiłku.
– Rajdy długodystansowe to dyscyplina dla cierpliwych. Pamiętam, jak wiele lat temu śmiano się z naszej Beaty Dzikowskiej, która na ogierze Cyrylu, (dziś 17-letni wygląda na 8-letniego) startowała na okrągło na dystansach 80 kilometrów i choć inny jeździec dawno stanąłby na starcie trasy liczącej 120, a nawet 160 km, ona konsekwentnie „jechała swoje”. Dopiero po kilku latach, kiedy nabrała pewności, że Cyryl podoła najtrudniejszym wyzwaniom, zdecydowała się wydłużyć dystans. Koń osiągał na nich znakomite wyniki, Świetnie pokazał się w Emiratach Arabskich, ale też nigdy nie startował ponad swoje możliwości. Norma dla doświadczonego konia rajdowego wynosi najwyżej trzy starty w sezonie na trasie 160 km, podobnie zresztą, jak dla ludzi, liczba zaliczanych w roku maratonów. Co za dużo bowiem, to niezdrowo i to bez względu, jakich koni dosiadają zawodnicy. W rajdach teoretycznie mogą startować przedstawiciele wszystkich ras, ale najbardziej skuteczne są araby. W Europie najwyższą marką cieszą się hodowane specjalnie pod kątem rajdów francuskie. W żyłach wielu z nich płynie polska krew. Najlepsze rajdowe araby made in France osiągają ceny nie mniejsze niż najlepsze konie skokowe.
ZASADY ROZGRYWANIA RAJDÓW DŁUGODYSTANSOWYCH
Rajd długodystansowy wygrywa ta para, która przejdzie pozytywnie kontrole weterynaryjne na wszystkich bramkach, usytuowanych na końcu poszczególnych odcinków, na jakie trasa została podzielona (maksymalnie co 40 km, nie mniej niż co 20 km). Na badanie jeździec nie musi prowadzić konia natychmiast, może dać mu odsapnąć od 20 do 30 minut (zależnie od kategorii zawodów i długości dystansu). Im bardziej jednak opóźnia kontrolę, tym bardziej spada jego średnia prędkość na trasie, gdyż czas pokonywania odcinka jest zamykany dopiero w momencie zgłoszenia się na badanie weterynaryjne. Najlepsze konie gotowe są do kontroli po minucie! Komisja weterynaryjna mierzy każdemu tętno, ocenia ruch, bada odwodnienie, stan błon śluzowych, mięśni i perystaltykę. Najczęstszymi przyczynami eliminacji są kulawizny albo zaburzenia metaboliczne.
Po dwóch godzinach od momentu przekroczenia linii mety przez zwycięzcę, do kolejnej oceny stają wszystkie te konie, które skończyły rajd najpóźniej w godzinę po nim. I jak niektórzy twierdzą, dopiero wówczas zaczynają się prawdziwe emocje: komisja wybiera konia, który prezentuje się najefektowniej, sprawia wrażenie najbardziej wypoczętego, ma najlepsze wyniki badań; sędziowie biorą też pod uwagę, jak spisywał się na trasie. Ten naj, naj! otrzymuje nagrodę Best Condition; najbardziej prestiżowy laur dla konia rajdowego potwierdzający zarazem umiejętności jeźdźca oraz wiedzę trenera.
***
W zależności od długości trasy zawodnicy startują w różnych klasach:
LL 10 -20 km 8-14 km/h
L od 30 do 39 km, 10-14 km/h
P od 40 do 70 km, 10-16 km/h
N od 80 do 90 km. 10-16 km/h
Klasy LL , L, P i N rozgrywane są na normę czasu, czyli obowiązuje limit prędkości. Klasa LL ma charakter towarzyski i może w niej wystartować każdy chętny.
Klasy oznaczone odpowiednią liczbą gwiazdek, zatwierdzone przez Międzynarodową Federację Jeździecką FEI:
Rajdy jednodniowe:
CEI*80-119 km,
CEI **120-139 km,
CEI ***140-160 km
Rajdy dwudniowe:
CEI ** 70-89 km,
CEI *** 90-100 km
Regulamin dyscypliny dostępny jest zarówno na stronie PZJ, jak i na www.endurance.pl. Na tej ostatniej można śledzić wszystkie aktualności dotyczące rajdów w kraju i na świecie.
CIEKAWOSTKI
Każda para koń-jeździec, niczym kierowcy formuły 1, ma na trasie swój serwis. Serwisanci mogą pomagać zawodnikom w punktach serwisowych rozstawionych na trasie rajdu średnio co 10 kilometrów. Dostarczają wówczas koniowi i zawodnikowi wszystkiego, co niezbędne, opiekują się na bramkach weterynaryjnych: karmią, poją, masują, chłodzą polewając wodą, analizują taktykę jazdy. Odpowiednie chłodzenie istotne jest zwłaszcza podczas upalnych dni. Wbrew utartym zwyczajom, konie poi się, choć są zgrzane, mało tego, poi się je nawet, gdy mają podciągnięty popręg, co nijak ma się do zasad wpajanych w szkółkach jeździeckich.
– Ale to są inne konie – mówi Ewa Szarska. – Zostały do tego przyzwyczajone i wielu rzeczy dodatkowo nauczone, choćby picia niesmacznej wody z elektrolitami albo udawania wypoczętych, gdy padają z nóg. A im lepiej udają, tym lepiej oceniany jest ich ruch na kolejnych bramkach weterynaryjnych.
Zdjęcia: Barbara Zalewska