Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

„NIE TAK ŻOŁNIERZY MI BRAK, JAK KONI”

Jacek Styrna: niegdyś taternik i narciarz, dziś podkuwacz znany nie tylko koniarzom, także tysiącom widzów oklaskujących go przy okazji jeździeckich pokazów historycznych….

 

JACEK STYRNA; foto: FAPA-PRESS

Jacek Styrna: niegdyś taternik i narciarz, dziś podkuwacz znany nie tylko koniarzom, także tysiącom widzów oklaskujących go przy okazji jeździeckich pokazów historycznych; miłośnik dziejów Polski, rycerz Bractwa Miłośników Konia i Żywota Staropolskiego, żołnierz Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej.

 

I znowu trafił; foto: FAPA-PRESS

To było jakieś dwie dekady temu. W sklepie jeździeckim natknął się na ogłoszenie: „Jazda konna za pomoc w stajni w Zabierzowie pod Krakowem”. Zadzwonił, zapytał o szczegóły. Jego też zapytano:

A ile pan ma lat?

– Przeszło trzydzieści!

Rozmawiająca z nim instruktorka odsunęła na moment telefon i myśląc, że ten nie będzie nic słyszał, szepnęła komuś:

Zgłasza się facet do roboty, ale stary! Ma ponad trzy dychy… Co robimy?

Na szczęście „podeszły” wiek kandydata nie okazał się przeszkodą. Przyjęty na próbę, został na stałe.

Przychodziłem tam m.in. w piątki w południe, brałem konie pod siodło, a hucuły na oklep i jeździłem na nich do późnego wieczora, by wybiegały się na tyle, ażeby w weekendy nie robiły klientom numerów. Cel celem, ale przejażdżki dawały mi znacznie więcej niż lekcje z jakimkolwiek instruktorem na czworoboku.

W garderobie; foto: FAPA-PRESS

W Zabierzowie nie tylko doskonalił umiejętności jeździeckie. Dzięki jednemu z kolegów zainteresował się kuciem koni. Tak mu się ten fach spodobał, że zaczął uczyć się go na poważnie. Szlify zdobywał pod okiem samego Józefa Antczaka. U niego zdawał też egzamin dający prawo wykonywania zawodu podkuwacza. Dziś można Jacka Styrnę spotkać i na południu, i na północy, na wschodzie, na zachodziePolski.  Jest wszędzie, gdzie go potrzebują. A że wozi ze sobą kuźnię, w której na gorąco dorobi każą podkowę, zamówienia mu niestraszne. Podróżniczy tryb życia sprawia jednak, że rzadko bywa w domu. Indagowany, gdzie mieszka? – prosi o sprecyzowanie pytania:

Jeśli chodzi o to, gdzie jestem zameldowany, to mówię: w Krakowie. Jeśli pytasz gdzie mieszkam, odpowiadam: w samochodzie.

W trakcie pokazu; foto: FAPA-PRESS

Od wiosny do jesieni prawie nie ma wolnego dnia. Jak nie kuje, to uczestniczy w wojskowych pokazach jeździeckich albo w rekonstrukcjach bitew. Pociąg do historii i strojów z epoki ma od dziecka. Już jako młody chłopak pokazywał się w kontuszu na uroczystościach organizowanych przez bractwo kurkowe. Oddawał się też lekturze Trylogii Henryka Sienkiewicza, którą notabene czyta na okrągło do tej pory. Nie ma pojęcia, ile razy do niej wracał, wie tylko, że wracać do niej będzie. Przygody Małego Rycerza i innych bohaterów sprawiły, iż zamarzył o własnym koniu. Z pierwszym, a właściwie pierwszą mu nie wyszło. Okazało się, że cudowna klacz Bazylia jest po poważnej kontuzji łopatki, o czym sprzedawca „zapomniał” wspomnieć. Nadawała się co najwyżej do lekkich spacerków, w żadnym razie forsownych galopów. Nim trafiła do nowej, kochającej ją ponad życie właścicielki, urodziła Styrnie źrebaka. Dziś Birma ma już siedem lat i jest nadzwyczaj opanowanym wierzchowcem. To w dużej mierze zasługa Krzysztofa Czarnoty, który ją zajeżdżał oraz jego arabów, z którymi miesiącami przebywała. Klacz stacjonuje w Starych Żukowicach u Aleksa Jarmuły. Jeżdżą na niej dzieci, jeżdżą dorośli. Sam właściciel oczywiście też, jako że bywa tam w miarę często. Pochodzi bowiem z pobliskich, tarnowskich okolic. Na co dzień jednak dosiada tarantowej Kolii. Koń urodziwy, „poręczny”. bo niezbyt wysoki – w kłębie mierzy tylko 158 centymetrów.

Z Birmą; foto: FAPA-PRESS

Ale to nie znaczy, że wierzchowcem jest niskim – śmieje się pan Jacek – Kto nie wierzy, niech posłucha: w źródłach napotkałem bowiem taką oto informację: kiedy po klęsce Napoleona gromadzono konie dla żołnierzy Księstwa Warszawskiego, szukano ich na Podolu i Ukrainie, bo tam właśnie najłatwiej było znaleźć duże i rosłe okazy mające w kłębie nawet 156 centymetrów.

Z Kolią nasz rozmówca występuje w historycznych pokazach. Zadebiutował w roku 2008, w rekonstrukcji bitwy pod Wiedniem, którą wyreżyserowano w Krakowie w 325 rocznicę zwycięstwa. Zadzwonił do organizatorów i zgłosił swój akces. Niestety usłyszał, że jest późno, wszystko przygotowane, a w kasie nie ma już grosza na dodatkowe honoraria.

Zdziwili się, jak im powiedziałem, że nie chcę żadnych pieniędzy, że zależy mi tylko na udziale w wydarzeniu. Wtedy dostałem zgodę. Przy okazji poznałem rekonstruktorów z całej Polski. Członkowie Chorągwi Rycerstwa Ziemi Sandomierskiej zaproponowali, bym się do nich zaciągnął i tak już od kilku lat razem walczymy, razem prezentujemy się na pokazach. Najczęściej występuję w roli oficera husarii. Wiek siedemnasty to moja miłość, ale wcielam się także w postaci z innych epok.

W siedemnastowiecznym żupanie – kostium ten był używany w filmie Ogniem i mieczem. Foto: FAPA-PRESS

Z Kolią był Jacek Styrna m.in. w Niemczech na rekonstrukcji największej przegranej bitwy napoleońskiej pod Lipskiem roku 1813, w której poległ książę Józef Poniatowski, wódz naczelny wojsk polskich. W spektaklu wzięło udział sześć i pół tysiąca osób, w tym 250 jeźdźców z całej Europy. Byłoby nawet ponad dwa razy tyle, gdyby nie restrykcyjne przepisy weterynaryjne, na mocy których nie dopuszczono aż dwustu wierzchowców. Tysiące ludzi i koni w jednym miejscu i czasie wymagały nie lada umiejętności jeźdźców i zwierząt.

Nie tylko umiejętności. Im większe przedsięwzięcie, tym większe zaufanie musi mieć jeździec do konia, koń do jeźdźca. Na pokazach, jak na wojnie, dzieje się ogromnie dużo. Nieraz daję Kolii sygnał do galopu, ale że na polu bitwy sytuacja w ułamku sekundy diametralnie się zmienia, już każę jej się wspiąć. Polecenie musi wykonać bez słowa, umieć też zachować się, jak prawdziwy przyjaciel. To oczywiście kwestia relacji, a pochwalę się – mamy znakomite. Kiedy Kolia galopując na którymś z krajowych pokazów ugrzęzła w bagnie, a ja fiknąłem przez jej głowę i spadłem na plecy, stanęła nade mną w bezruchu i ani jej w głowie było się oddalać. Żeby nie pokaz, pewnie bym się rozkleił.

Pokaz w Starych Żukowicach, w WRTC FURIOSO; foto: FAPA-PRESS

Osiąganie porozumienia ze zwierzęciem to nie tylko wypadkowa wiedzy i intuicji, ale też wrażliwości, której akurat Jackowi Styrnie nie brakuje. Pewnie dlatego tak mu z końmi po drodze. Ciekawostką jest, że pojawiły się w jego życiu przypadkiem. Woził syna na lekcje do podkrakowskiej stajni. Którego razu, późną i zimną jesienią, czekali obaj na spóźniającego się instruktora kilkadziesiąt minut. Kiedy ten wreszcie  pojawił się, kłaniał w pas i przepraszał, wkurzony jak diabli Styrna, zareagował: – niech pan się nie kaja, tylko da mi konia, bo przemarzłem do kości. Instruktor polecenie wykonał nie mając zielonego pojęcia, że za monet w siodle znajdzie się człowiek, który w życiu na koniu nie siedział. Po kwadransie zagadnął:

Długo pan już jeździ?

– Będzie z piętnaście minut – odparł.

Ale tak w ogóle?

– Nawet w szczególe.

– Niech się pan nie nabija, siedzi pan na koniu, na którym nikt, kto zaczyna jeździć, nie jest w stanie ruszyć nawet stępem, a pod panem chodzi jak w zegarku. Nie dam się więc nabrać na takie gadki.

Z rozmowy nic nie wynikło, bo instruktor jak nie wierzył, tak nie uwierzył. Wiele za to wynikło z jazdy. Od tamtej pory Jacek Styrna zaczął bardziej lub mniej regularnie poznawać tajemnice dosiadu. Dziś koni dosiada nadzwyczaj często. Realizuje się łącząc jeździecką pasję z zamiłowaniem do historii. Wertuje książki, źródła, ogląda filmy i marzy, by w kraju, w którym żyje,  stanął POMINIK KONIA POLSKIEGO.

Chwila przed pokazem; foto: FAPA-PRESS

Ileż zginęło ich w bojach, ileż bitew dzięki nim wygraliśmy, ilu ułanów ocaliły. Kiedy o tym myślę, przypominam sobie fragment listu hetmana Stanisława Koniecpolskiego do Władysława IV po zwycięskiej bitwie pod Trzcianą w roku 1629, w czasie wojny ze Szwedami. Cytuję z pamięci: nie tak żołnierzy mi brak, jak koni, których półtora tysiąca w jednej bitwie poległo… Choćby tylko z tego powodu, a przecież podobnych było bez liku, koniom należy się pomnik. Jesteśmy im to winni.

Piotr Dzięciołowski

 

 

 

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.