Kiedy myślę o Gruzji czuję wolność. Widzę tabuny dzikich koni w wysokich górach Mestii, zlot przewodników konnych w Parku Narodowym Bordżomi, przeszkolonych w ramach projektu konnego polskiej pomocy rozwojowej MSZ. Przypominam sobie krótką wycieczkę konną przez Park Lagodehi, którego założycielem jest Polak Ludwik Młokosiewicz.
Gruzja: kraj na pograniczu Europy i Azji dwa razy większy od województwa mazowieckiego jest gotowy przyjąć jeźdźców z wielu zakątków świata. Polecam z własnego doświadczenia. Odwiedzałam konie na hipodromie w Tbilisi, ale te pochodziły z hodowli arabskiej niedaleko Marneuli i wykorzystywane były do jazdy w stylu europejskim. Konie kaukaskie na gruzińskiej wsi są zupełnie inne: wytrzymałe, służące człowiekowi nie tylko do rekreacji, ale przede wszystkim do pracy. Nieduże, drobne, bardzo mądre i nadzwyczaj sprawnie przemierzające góry. Często mają starte podkowy – właścicieli nie stać na kowala, nie stać także na kupno siodeł. Stąd też Gruzini jeżdżą przeważnie na oklep albo na tzw. samoróbkach. Sami również konstruują proste ogłowia. Nie zapomnę, jak w małej wiosce Arali pod Achalcyche, gdzie niedawno wyremontowano imponujący zamek z cerkwią, synagogą i meczetem, jechałam na koniu, którego chomąto i uprząż mogłabym w Polsce oglądać już tylko w muzeum.
JEDEN Z DWUNASTU
Kote, jeden z dwunastu przewodników konnych z polskiego projektu pomocy rozwojowej. Ma dwadzieścia dziewięć lat, od piętnastu zajmuje się końmi, a biznes przejął po dziadku, który woził turystów saniami. Pokazuje mi nowego konia. Kupił go od Azerów wypasających latem bydło w górach, w pobliżu jego rodzinnej miejscowości Bakuriani.
– Wspaniały wierzchowiec – zachwala Kote. – Zazwyczaj Azerowie nie pozbywają się dobrych koni, ale tego sprawdzałem przed zakupem przez kilka dni.
To jego trzeci koń, pozostałe to kaukaskie w stylu kabardyńskich. Kote marzy o stadninie z prawdziwego zdarzenia: z dziesiątką koni, a do tego z hostelem dla gości. Po tym, jak odwiedził Polskę i zobaczył jak funkcjonuje turystyka konna w Bieszczadzkim Parku Narodowym, liczy, że może na takim interesie zarobić. Bo z organizowania zimą przejażdżek saniami, a latem wypraw w siodle, co robił do tej pory, starczało mu tylko na podstawowe potrzeby.
W lutym 2014 r. z Kote odbywamy dwugodzinną zimową przejażdżkę wokół Bakuriani. W tym okresie kurort tętni życiem, przejeżdżają co chwila auta, trąbią kłady. Mam nieco obaw, czy konie nie spłoszą się.
– Spokojnie. Przywykły do tego zgiełku – uspokaja przewodnik.
Naszym celem jest mała cerkiew pod Bakuriani. W drodze Kote opowiada o przygotowaniach do wyścigów konnych w tej miejscowości. Liczy, że wygra, bo ma bardzo szybkiego konia. Zachęca, bym też wzięła udział w wyścigach. Hmmm, pewnie byłby to niecodzienny widok – kobiety na Kaukazie rzadko jeżdżą konno.
– Aby zajmować się końmi, trzeba je lubić i trenować jak sportowców – mówi. Do jeźdźców ma indywidualne podejście, na początku pomaga pokonać strach.
Pierwsze lekcje prowadzi na łąkach wokół Bakuriani – zupełnie inaczej niż w Polsce. W naszym kraju zaczyna się od stępowania po ujeżdżalni, w zamkniętej przestrzeni. Ja tymczasem mogę nie tylko jechać konno, ale jednocześnie obserwować wiosenne piękno budzącej się do życia przyrody: góry i pasące się luzem konie. Kote instruuje mnie po rosyjsku. To dla mnie dodatkowe utrudnienie, ale od czego mamy „język migowy”. Już po kilku lekcjach próbuję galopu, co u nas jest praktycznie nie do pomyślenia. Czyżby ze strony gruzińskiego przewodnika była to brawura albo brak ostrożności? Nie! Kote na tyle zna swoje konie, że wie, któremu może zaufać. Jego podejście dodaje mi pewności siebie, pozwala zbudować fajną atmosferę i relację trener-jeździec.
Tekst i zdjęcie:
Róża Gruzji
Autorka bloga http://www.rozagruzji.blogspot.com/
Więcej o projekcie konnym: http://www.kaukaz.net/cgi-bin/blosxom.cgi/polish/konie/bakuriani
Tak. Gruzja to wolność i przestrzeń. Świetny relaks i wakacyjny reset. A jak długo jeździliście?