Agnieszka Dobosz: właścicielka czterech koni, instruktorka jeździectwa, współprowadząca stajnię pod Myszkowem na Śląsku; jest technikiem ochrony środowiska, studiuje weterynarię.
Zimą jak to zimą, chętnych na jazdy brakuje. Nawet w weekendy nie ma ich zbyt wielu, a to znaczy, że do stajennej kasy trafia znacznie mniej pieniędzy. Bez dodatkowego zajęcia Agnieszka nie dałaby rady utrzymać swoich koni. Siedem godzin spędza więc w pracy niezwiązanej z jeździectwem, późnym popołudniem przenosi się na drugie tyle do stajni. Wieczorami ślęczy nad akademickimi podręcznikami. Czasu dla siebie nie ma, zwłaszcza że poza swoimi końmi, musi jeszcze przejechać się na dwóch należących do właściciela stajni.
– Nieprawda! Mam czas dla siebie. To ten, gdy jestem z końmi. Zawsze chciałam, żeby tak było.
Ganiała na odpusty, na jarmarki byle tylko móc zobaczyć konia z bliska. A jak udało się go jej dotknąć, była w siódmym niebie. Jeździć zaczęła mając siedem lat, ale twierdzi, że gdyby w Myszkowie lub okolicy funkcjonowała jakaś stajnia przed rokiem 2000, to zaczęłaby swoją hipiczną przygodę jeszcze wcześniej. Ta pierwsza powstała w Poraju. Rodzice zawozili ją tam każdej wolnej chwili. Gdyby próbowali oponować, najpewniej córeczka zatrułaby im życie.
Była najszczęśliwsza, gdy mogła przebywać w stajni całe dnie. Nic więc dziwnego, że tak dobrze wspomina ferie zimowe i wakacje, podczas których od świtu do zmierzchu zajmowała się końmi. Pracą w stajni zarabiała na jazdy. Była w swoim żywiole. Jako szesnastolatka po raz pierwszy otrzymała ofertę pracy za pieniądze. Kiedy przyszło do rozliczania, właścicielka stajni zapytała:
– Wolisz pieniądze czy konia?
Agnieszka zaniemówiła.
– Pieniądze czy konia? Decyduj! – powtórzyła głośniej.
– K o n i a! – wydukała nie wierząc w to, co słyszy i co mówi.
I tak dziewczyna stała się właścicielką Wiatraka, pięciomiesięcznego hucuła.
Sama go zajeździła i chyba nieźle. Świadczy o tym, choćby ubiegłoroczne wicemistrzostwo Śląska w TREC PTTK. Z czasem nastał drugi koń… Pewien pan kupił sobie kucyka Tik Taka, ale że nie miał dla niego czasu, zapytał Agnieszkę:
– Chcesz go?
– No pewnie! – i Wiatrak zyskał towarzysza.
Dwa lata temu pewna pani, właścicielka trzynastoletniego Pioruna zapytała Agnieszkę:
– Chcesz go?
– No pewnie! – i tak Wiatrak oraz Tik Tak zyskali przystojnego kumpla.
Agnieszce trzy koniska było mało, a że nikt już nie oferował jej zwierza w prezencie, kupiła sobie sama. Siwa Małopolanka Cyranka, dziś prawie czteroletnia, jest jej kolejną miłością, ale że wszystkie swoje konie obdarza takim samym uczuciem, żaden nie pozostaje niedopieszczony. Z każdym wiąże się też wiele przeróżnych przygód. Najwięcej oczywiście miała ich z Wiatrakiem, bo są ze sobą najdłużej. Dosiadała go nawet, gdy po złamaniu nogi chodziła o kulach. Jeździć mogła tylko na oklep, prosiła więc znajomych: wsadźcie mnie. Pukali się w czoło i wsadzali. A ona czuła się bezpiecznie, bo akurat na Wiatraku polega jak na Zawiszy. Nie spłoszył się nawet, gdy w galopie przeskoczyła nad nim sarna.
– Kiedyś w terenie wypatrzyłam z oddali jakiegoś obcego konia. Byłam pewna, że się komuś urwał albo kogoś zrzucił i błąka się samotnie nie wiedząc, co ze sobą począć. Dogonię, złapię, a potem poszukam właściciela – pomyślałam. Puściliśmy się z Wiatrakiem cwałem, a kiedy byliśmy już tuz tuż, okazało się, że to nie koń, tylko… łoś.
Ciekawe, ile śmiesznych zdarzeń, i czy w ogóle, odnotuje w trakcie swojej wymarzonej wyprawy nad morze. Na konia zamierza wsiąść niemal pod domem, bo w Myszkowie i pokonując samotnie etapami około pięciuset kilometrów, dotrzeć nad Bałtyk. Życzymy, by eskapada udała się; trzymamy kciuki i już czekamy na szczegółową relację z trasy.