Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

JEŹDZIECKIE KORZENIE

Genetyka: nauka zajmująca się badaniem dziedziczności i zmienności organizmów; gen: materialna jednostka dziedziczenia, decydująca o przekazywaniu poszczególnych dziedzicznych właściwości organizmu(…).

Rok 1931: starszy ogniomistrz Stanisław Szlendak zdobywa w bydgoskich zawodach kawaleryjskich piąte miejsce

Genetyka: nauka zajmująca się badaniem dziedziczności i zmienności organizmów; gen: materialna jednostka dziedziczenia, decydująca o przekazywaniu poszczególnych dziedzicznych właściwości organizmu(…). Nowa Encyklopedia Powszechna, PWN, Warszawa 1995 (Wyd. I)

Aleksandra Lusina, pierwsza amazonka, która zdobyła tytuł mistrzyni Polski w skokach przez przeszkody seniorów. Foto: FAPA-PRESS

Pasjonaci jeździectwa, zwłaszcza ci, którzy dla koni stracili głowę, mawiają, że miłość do tych zwierząt wyssali z mlekiem przodków. Wskazują rodziców jeżdżących wierzchem, dziadków, wujostwo… Czasem, choć nie wskazują nikogo, bo w rodzinnych archiwach nie natknęli się na osobę, która miałaby z końmi coś wspólnego, i tak się upierają, że ktoś w rodzinie jeźdźcem być musiał.
Danuta Lusina, trenerka, matka słynnej Aleksandry, mistrzyni Polski seniorów w skokach przez przeszkody, od zawsze podejrzewała, że jej pasja nie wzięła się znikąd, że w rodzinie musiał być ktoś, kto zaszczepił w niej hipiczny gen.   Pół wieku czekała na potwierdzenie hipotezy – wydawało się – wyssanej z palca. Okazało się, że jej prawdziwym dziadkiem wcale nie był mąż babci, którego rodzina znała, a ułan z Grudziądza, z którym babcia zaszła w ciążę. Do ślubu jednak nie doszło, bo ułan ciężko  zranił się podczas czyszczenia broni. Ceremonię próbowano co prawda przyspieszyć i zorganizować w szpitalu, niestety w momencie, w którym panna młoda przekraczała próg lecznicy, pan młody zmarł. Tę wzruszającą historię opowiedziała Danucie Lusinie siostra jej przedwcześnie zmarłej mamy. Gdyby nie to zwierzenie, zapewne nigdy nie poznałaby swoich jeździeckich korzeni.

Amelia jeździ konno od 2 roku życia.

Gdyby nie dociekliwość Ewy Żuchowskiej, babci ośmioletniej Amelii, która świata poza końmi nie widzi, dziewczynka pewnie nigdy nie dowiedziałaby się aż tylu historii o swoim ułańskim prapradziadku, starszym ogniomistrzu Stanisławie Szlendaku (1900-1980).

Stanisław Szlendak

Wanda Tuchowicz

W tym przypadku jednak nie tyle rodzina chciała coś ukryć, ale sam dziadek niechętnie wspominał kawaleryjską przeszłość z obawy przed komunistami, którzy, jeśliby dowiedzieli się, że bił bolszewików w 1920 roku, zapewne zatruliby mu życie.  Dziadkowi tylko czasem wyrwało się, bardziej niechcący niż świadomie, a to że powoził, że jadł z końmi marchew prosto z pola; a to że zamiast królików, wolałby hodować konie… Na kilka lat przed śmiercią, w wakacje roku 1976, kiedy w zaciszu domowym rozgorzała dyskusja na temat wojny polsko-rosyjskiej 1920, a zwłaszcza boju pod Cycowem toczonym przez IV Brygadę Jazdy z oddziałami bolszewickiej 58 brygady strzelców, przerwał zdecydowanym głosem: to było na pewno 15-16 sierpnia! Byłem tam! Powiedział o tym jeden jedyny raz.
Najbliżsi wiedzieli niewiele, tyle że przed wojną służył w kawalerii, że 6 listopada 1923 w trakcie małego powstania krakowskiego rozpędzał manifestację robotników i brał udział w zatrzymaniach protestujących. Aresztował m.in. działaczkę PPS, wówczas studentkę Wandę Tuchowicz. Zaaresztował na całe życie. Pobrali się, i tu ciekawostka: nigdy nie dowiedzieli, jak to się stało, że z parafialnej kancelarii wyciekły data i godzina ślubu, które tak bardzo chcieli utrzymać w sekrecie. Byli zaskoczeni, gdy po wyjściu z kościoła, ujrzeli kolegów kawalerzystów tworzących szpaler i krzyżujących nad ich głowami ułańskie szable.
Szkoda – mówi Ewa Żuchowska – że dziadek nie chciał wspominać, a myśmy nie nalegali – nie mogę sobie tego wybaczyć. Miał zapewne dziesiątki kapitalnych historii, które moglibyśmy przekazywać w rodzinie kolejnym pokoleniom, a tak o wielu rzeczach już nigdy się nie dowiemy. Trochę informacji udało mi się zdobyć dzięki szperaniu w wojskowych i państwowych archiwach. Wiemy na przykład, że dziadek, wcześnie osierocony, uczył się w gospodarstwie rolnym w Brzozowej koło Lubartowa, zajmował się tam m.in. końmi. Podczas I Wojny Światowej pracował w majątku i powoził. W 1919 wstąpił do wojska, do 2 Dywizjonu Artylerii Konnej. Potem był w piątym, z czasem w jedenastym.

Stanisław Szlendak na zimowym poligonie: Tuchola, rok 1937.

  Jako podoficer 15 Pułku Artylerii Lekkiej brał udział w kampanii wrześniowej.  Ranny w Kampinosie, dostał się do niewoli niemieckiej skąd zbiegł i zaciągnął się w Nowosądeckiem do partyzantki; służył w oddziale „Juhasa”– ponoć jedynym konnym oddziale Batalionów Chłopskich. Miał opinię, i to jeszcze sprzed wojny, znakomitego jeźdźca. W 1931 roku, o czym donosiła ukazująca się w Bydgoszczy Gazeta Sportowa, zajął na Smyczu piąte miejsce w kawaleryjskim konkursie skoków przez przeszkody.
Ciekawe, czy jego praprawnuczka Amelia też w przyszłości będzie startowała w zawodach, czy np. skoki staną się jej ulubioną dyscypliną? Na razie wszystkie wolne chwile – w tym wieku ma się ich  sporo – spędza w siodle i zapewne jeszcze nie zastanawia się, czy fakt, że przodek dosiadał koni,  ma jakieś znaczenie.

Dla mnie  już ma, choć tylko anegdotyczne. Jak każdy koniarz, który dla koni stracił głowę, też doszukiwałem się swoich jeździeckich korzeni. Długi czas bez efektów. Dopiero niedawno dotarły do mnie wieści o moim wuju Edwardzie, który – jak napisał o nim Kazimierz Brandys w Małej Księdze – (…) w dobie zamożności utrzymywał stajnie wyścigową. Jego klacze, Bajadera i Madame Pompadour, przybiegały do mety jakby z resztkami życia, zawsze przedostatnie, i tylko zasłużony wałach Chersoń raz wygrał gonitwę na Polu Mokotowskim, po czym zmarł. Wuj miał też zaufanego dżokeja Fomienkę, który nie tylko dosiadał wyścigowych wierzchowców, ale też bardzo się o nie troszczył. Na przykład Bajaderze nacierał pęciny koniakiem. Ciekawe, ilugwiazdkowym – o tym Brandys już nie napisał.
Jeździeckie korzenie nie determinują rzecz jasna stopnia fascynacji końmi, choć zapewne przekazywane w genach zdolności, mają wpływ na to, jak radzimy sobie w siodle. Przykładem wspomniana Aleksandra Lusina. Prawdą jest jednak i to, że jeśli nawet zdolności nie odziedziczyliśmy, to i tak miło, gdy na koniarza w rodzinie możemy się powołać.
Piotr Dzięciołowski

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.