Kliker – niewielkie urządzenie postaci zazwyczaj plastykowego pudełka z blaszką, której naciśnięcie wydaje pojedynczy dźwięk, tzw. klik. Stosowany od dawna w szkoleniu zwierząt m.in. wodnych ssaków, bardzo popularne w treningu psów, coraz częściej wykorzystywane w uczeniu koni. Jedną z nielicznych polskich trenerek koni posługujących się klikerem jest LIDIA KACPERSKA.*
Zasada przynajmniej w teorii jest trywialna: koń zrobi coś, czego w danym momencie od niego oczekujemy, wtedy klikamy sygnalizując mu, że właśnie prawidłowo wykonał nasze polecenie i nagradzamy go jakimś przysmakiem. Kliknięcie w połączeniu ze smakołykiem jest tzw. wzmocnieniem pozytywnym. Pracując klikerem staramy się nie wymierzać kar, jedynie nagradzać. Do wzmocnień pozytywnych emitowanych dokładnie (!) w tym momencie, gdy koń na nie zasłuży, nie musimy korzystać wyłącznie z klikerów. Możemy w odpowiednim momencie gwizdnąć, klasnąć, uderzyć kastanietami… Chodzi o to – powtórzymy – by znacznik-marker pożądanego zachowania następował idealnie w tym momencie, w którym koń wykonał prawidłowo nasze polecenie, a reakcja na to wykonanie była zawsze tego samego rodzaju: albo klik, albo gwizd, albo jakiś inny ustny lub mechaniczny dźwięk, na który zwierzę zostało uwarunkowane.
.– Konie – mówi Lidia Kacperska – uczą się błyskawicznie, mało tego nauka z zastosowaniem klikera wciąga je i to do tego stopnia, że próbują za wszelką cenę zasłużyć na nagrodę, a wówczas zaczynają nawet małpować. Przy okazji udowadniają (i to jakże często), że są znacznie inteligentniejsze, niż nam się wydaje. Kombinują na dziesiątki sposobów, byle tylko usłyszeć klik i dostać np. smakołyk. Robią miny, wygibasy, stają niemal na uszach, byle nam się przypodobać. Ale przecież nie chodzi o to, by nam się przypodobały w taki sposób jaki one chcą, tylko taki, jakiego my chcemy.
– Kiedy zaczynałam pracować klikerem, a jeszcze niewiele o tej metodzie wiedziałam, klikałam, klikałam, klikałam, czyli praktycznie nagradzałam większość zachowań, także tych, które wychodziły z inicjatywy zwierzaków. Nieświadomie doprowadziłam do tego, że konie, gdy tylko pojawiałam się na horyzoncie, biegły w moim kierunku, otaczały mnie i czekały na charakterystyczny dźwięk, bo przecież klik znaczy przysmak. Taka sytuacja początkowo wydaje się zabawna, ale szybko przekonujemy się, że jest po prostu niebezpieczna, bo może wymknąć się spod kontroli. Jeśli konie przyzwyczailiśmy do premiowania każdego ich pomysłu, a nagle zmieniamy zasady, to denerwują się i buntują, bo nie wiedzą, co jest grane: mizdrzą się, kłaniają w pas, a my nie reagujemy. Zaczynają więc okazywać frustrację, mogą zaatakować: szturchnąć, kopnąć, ugryźć. Dlatego tak istotne, by od początku wiedzieć, po co nam kliker, co chcemy z jego pomocą osiągnąć, jakich nowych zachowań chcemy konia nauczyć. Kliker przydaje się bardzo w pracy z końmi, które generalnie trudno zmotywować do ćwiczeń. Rewelacyjnie sprawdza się w relacjach z rekonwalescentami, którzy np. mają w specyficzny sposób gimnastykować ciało bądź jego część, by wrócić do zdrowia.
Klikaniu musi być przypisana konkretna komenda…
– … nawet zestaw: komenda, pomoc, gest, strój… Pojedyncze hasło wystarczy, gdy np. uczymy konia pochylania głowy, ażeby łatwiej nam było zakładać ogłowie. Jeśli hasło „głowa!” wypowie przypadkowy jeździec, który przyszedł do mnie na lekcje dosiadu i nie ma pojęcia, że owe słowo jest komendą, to nic złego się nie stanie. Koń najwyżej schyli głowę. Jeśli jednak ten czy inny przypadkowy jeździec opowiadając mi cokolwiek zrobi wymach rąk w górę, a mój koń byłby nauczony, że na taki gest staje dęba, może dojść do nieszczęścia. Dlatego, kiedy uczę konie np. wspinania się, nigdy nie ograniczam komendy do jednego hasła czy gestu. Na samo. „dęba!”, czy pojedyncze „w górę!” nie wyegzekwuję, by stanął na dwóch nogach. Ale jeśli przyjdę do niego w zielonej czapce, w czerwonych spodniach i białej bluzce, a w ręku będę trzymała różowy bacik i do tego powiem „kosmos!” wtedy wykona polecenie. Jest to gwarancja bezpieczeństwa dla moich jeźdźców, którzy nie znając szyfru, nie wpadną na niego nawet niechcący, a żadnym przypadkowym hasłem czy gestem nie wymuszą na koniu niebezpiecznej figury.
Komenda, klikanie i nagroda.
Nagrodą wcale nie musi być przysmak. Może być popuszczenie wodzy czy poklepanie po szyi.
– Miałam kiedyś konia, który nie chciał cukierków, marchewek, ani żadnych innych przysmaków, a musiałam coś zrobić, by dawał się odciągać od stada. Wpadłam na pomysł, że wystarczy, by oddalił się ze mną trzy kroki, wtedy klikam i natychmiast wracamy do koni. To była nagroda! Po którymś razie, odchodziliśmy już na pięć, siedem, dziesięć kroków. Koń kojarzył klikanie z powrotami, czuł się bezpieczny.
To oczywiście wyjątkowa sytuacja. Najczęściej nagrodą jest jednak coś do jedzenia.
– Coś co zazwyczaj podajemy z ręki. Nie wszyscy wiedzą, że już samo podawanie przysmaku w ten sposób jest nagrodą. Nagrodą, którą dla własnego bezpieczeństwa trzeba podawać niezwykle ostrożnie także dobrze znanemu koniowi. Po pierwsze zwierzę, które ma otrzymać przysmak, musi być spokojne, nie może grzebać nogą, wchodzić na nas całą swoją masą, ma stać w miejscu nie przekraczając naszej strefy i czekać. Jeśli zdenerwowany zacznie machać głową, upominać się o przysmak, wstrzymujemy podanie nagrody. Niewolno mu też łapczywie rzucać się na nagrody. Moje konie pobierają je wyłącznie wargami. Jeśli któryś się zapomni, próbuje otwartą paszczą przyjąć np. marchewkę, wtedy zamykam dłoń i nie otwieram jej dopóty, dopóki nie przypomni sobie, jak się ma zachowywać. A zachowania koni musimy umieć „czytać” tak samo, jak rozpoznawać emocję, które im towarzyszą. Bez tych umiejętności odradzam prowadzenie jakichkolwiek ćwiczeń, uczenia czegokolwiek we własnym zakresie.
(oprac. hnk)
*Lidia Kacperska: absolwentka zootechniki, szefowa Pensjonatu Lidkowo w Henrykowie na Mazowszu, rehabilitantka koni chorych, terapeutka zaburzeń behawioralnych. Wspólnie z Katarzyną Ściborowską zawiaduje portalem „Pozytywne jeździectwo” . Więcej o Lidii Kacperskiej w artykule „Nie przejmuj się…” na str. https://hejnakon.pl/?p=21610