Przy okazji kręcenia filmów zdarzają się na planach i za kulisami nieprzewidziane sytuacje. Jedne śmieszne, inne denerwujące, bywają też niebezpieczne. Bez względu jednak na ich ciężar gatunkowy są chętnie opowiadane. Oto kilka filmowych historyjek… z końmi w rolach głównych.
ZROBIŁO MI SIĘ PRZYKRO
To iście kaskaderski numer. Jerzy Janeczek – odtwórca roli Witii w filmie Sami swoi (1967) – wskakuje na galopującego ogiera. Ten w trakcie szamotaniny staje dęba, co potęguje strach widzów. Nie od razu jednak reżyser Sylwester Chęciński pozwolił ówczesnemu studentowi Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi, odegrać tę trudną scenę. Uznał bowiem, że jest tak niebezpieczna, iż trzeba zlecić ją dublerowi.
– Zrobiło mi się przykro. Tyle przygotowań, tyle treningów, zwłaszcza woltyżerskich w Książu i teraz wszystko miało być na nic. Nie wypadało mi jednak iść do Chęcińskiego i powiedzieć: a może pan zobaczy, jak jeżdżę. Rozegrałem to inaczej. Poprosiłem masztalerza z Książa, opiekuna śląskich wierzchowców sprowadzonych specjalnie na potrzeby filmu, ażeby zwrócił na mnie uwagę reżyserowi w momencie, gdy będę wyczyniał na koniu Bóg wie jakie sztuczki. Ustawiłem się z ogierem w zasięgu wzroku Chęcińskiego i dałem popis.
Reżyser pokiwał z uznaniem głową. Aktor tak mu zaimponował, że ten pozwolił mu odegrać scenę od początku do końca bez dublera. Jerzy Janeczek cieszył się jak dziecko. A jak poradził sobie z nie lada wyzwaniem, widzieliśmy na ekranie.
ESEMESY…
Nerwowe chwile przeżywał na planie tytułowy bohater filmu Pilecki (2015) Marcin Kwaśny. W jednej ze scen prowadził szwadron ułanów. Konni jechali ostrym galopem wprost na kamerę umieszczoną na tzw. kranie – albo jak kto woli – na dużym, ruchomym statywie umożliwiającym filmowanie z wysokości kilku, a nawet kilkunastu metrów. W ostatniej fazie ujęcia, ów kran miał być podniesiony, by Pilecki i jego kompani mogli swobodnie pod nim przejechać. Ominięcie przeszkody nie wchodziło w grę. I kiedy ułani pędzili już co sił w kopytach, aktor spostrzegł kątem oka, że pracownik obsługujący kran jest zajęty wysyłaniem esemesów i nie patrzy na to, co dzieje się na planie.
– Technik chyba usłyszał moje myśli, bo inaczej nie umiem tego wytłumaczyć. Zorientował się dosłownie w ostatniej chwili, rzucił na ziemię komórkę i kran podniósł. Odetchnąłem.
KONIE SĄ MĄDRE
Tego galopu pod górę w Bodzentynie przy okazji zdjęć do filmu Barwy walki (1964), Michał Szewczyk nigdy nie zapomni. W drodze do zamkowych ruin pomylił dróżki między drzewami i zbyt wcześnie chciał skręcić.
– Ściągnąłem wodze w odpowiednim kierunku, ale koń dalej szedł prosto. Zacząłem go nawet szarpać, bo przecież nie była to rekreacyjna przejażdżka, tylko ujęcie przed kamerą. Koń tymczasem ani myślał reagować. – Ależ uparty! – pomyślałem. Bez oporów skręcił za to w następną ścieżkę. I całe szczęście. Gdyby mnie posłuchał, stoczylibyśmy się w przepaść, a wtedy wątpię, czy któryś z nas wyszedłby z tego cało. Ta historia niezbicie dowodzi, jak konie są mądre.
NAJLEPSZY KOŃ W „LENFILMIE”
W jednej ze scen rosyjsko-ukraińskiego filmu Taras Bulba (2009) Michał Żurawski wcielił się w husarza wjeżdżającego konno w tłum kozaków uzbrojonych w piki. Przed ujęciem dziwił się jednak, że owego manewru nie miały poprzedzić jakiekolwiek jeździeckie treningi, choćby przejażdżka na koniu, z którym przyjdzie mu grać. Właściciel wierzchowca stwierdził, że nie ma takiej potrzeby.
– Wskoczysz, pojedziesz, a koń już będzie wiedział, co robić.
I wskoczył… z duszą na ramieniu. Co prawda zdawał sobie sprawę, że kozackie piki są gumowe, ale tak czy siak miał przecież wjechać w tłum i do tego walczyć na szable z innym aktorem.
– Ruszyłem stępem i stała się rzecz niesamowita. Koń prowadził mnie, jak dziecko za rękę; kiedy czuł, że za bardzo przechylam się w jedną lub drugą stronę, sam się pode mnie podstawiał. Nigdy później nie siedziałem na tak inteligentnym zwierzęciu. Gdy „stępowe” ujęcia były za nami, reżyser polecił mi powtórzyć cały manewr galopem.
I znowu się udało!
– Już po wszystkim zapytałem właściciela konia: jak to jest, że wsiadam pierwszy raz na obcego wierzchowca i bez przygotowania kręcimy z powodzeniem scenę niosącą z sobą tak spore ryzyko?
– Bo to w rosyjskim „Lenfilmie” najlepszy koń – usłyszałem. – Jest niewidomy, zaufał człowiekowi i pójdzie z nim wszędzie, a do tego nauczył się tak balansować ciałem, by jeździec czuł się na nim bezpiecznie.
Piotr Dzięciołowski