Michalina i Antonina zwana Tosią. Pierwsza jest uczennicą III klasy gimnazjum, druga – III klasy podstawówki. Obie jeżdżą konno, ale tylko młodsza nie widzi świata bez koni. Ich rodziców, Izabellę i Michała Żarnawskich* – właścicieli ośrodka Western Riding Center BRONCO w Broku, nie trzeba przedstawiać. To znani zawodnicy konkurencji westowych. Pan domu jest wielokrotnym Mistrzem Polski.
Michasia i Tosia w jednym stoją domku przy ulicy Brzostowej. Zza ogrodzenia widać centralnie usytuowaną ujeżdżalnię. Wzdłuż jej boków biegną dwie uliczki. Jedna nosi imię Tosi, druga Michaliny. Która jest która? – informują tabliczki.
Nim siostry pojawiły się na świecie, ich przyszły tata już marzył o czasach, gdy wraz ze swoimi dziećmi będzie galopował po nadbużańskich łąkach, przygotowywał potomstwo do westowych startów, a jeździecka pasja spoi rodzinę. I tak, ledwie Michalina w piątej dobie życia wróciła z mamą do domu, a już ojciec zaniósł ją do stajni, by pochwalić się rodzinnym stadkiem. Gdy jednemu z koni podetknął pod nos pachnącego szpitalem niemowlaka, zwierzak zareagował tak głośnym i mocnym parsknięciem, że przy okazji zasmarkał dziecku całą buzię. Ponoć podziałało niczym szczepionka. Michalina nie łapie żadnych infekcji. Na wszelki wypadek radzimy jednak tę metodę skonsultować z lekarzem. Nie musi być skuteczna w każdym przypadku.
Kiedy dziewczynka skończyła dwa lata, rodzice sprezentowali jej kilka kucyków. Tata niezwłocznie(!) przystąpił do dzieła i zaczął córkę uczyć jazdy konnej. Michasia była wniebowzięta. Ledwie zsiadała, a już chciała wsiadać. Pierwsze lekcje mijały w kapitalnej atmosferze. Niestety tatuś nie mający jeszcze wówczas doświadczenia w szkoleniu dzieci, chciał od swojej małej uczennicy coraz więcej i więcej, i więcej.
– Chciałem zrobić z niej w tydzień mistrzynię świata w reiningu. Nie udało się – mówi Michał Żarnawski i mrugając okiem bezradnie rozkłada ręce.
Udało się za to kompletnie zniechęcić Michalinę do jeździectwa. Ze dwa kolejne lata nie wsiadła na konia ani razu.
– W końcu dała się namówić i rozpoczęliśmy treningi adekwatne do jej wieku i możliwości. Mając siedem lat zajęła pierwsze miejsce w konkurencji halter (prezentacja konia). Z czasem zaczęła startować w krajowych i międzynarodowych zawodach reiningowych. Szło jej bardzo dobrze, ma świetny dosiad, do tego elegancki. Daleko by zaszła, gdyby tylko chciała…
– Ale nie chcę! Nie lubię rywalizacji. Przyjemność sprawia mi spokojna przejażdżka w terenie.
– I to pod warunkiem – wtrąca mama – że koń nie spojrzy na nią tak, jakby sobie tego nie życzyła. Bo jeśli spojrzy krzywo, to Michalina przez kilka tygodni nie zajrzy do stajni.
– Dziś nawet nie mam własnego konia. Mam motor. Zainteresowanie crossem przejęłam po tacie – to jego drugie hobby. Często jeździmy razem. Lubię się sprawdzać w trudnych warunkach.
– I znowu szkoda, że nie planuje w tej dyscyplinie startów – dodaje ojciec. – Ma twardy charakter. Ilekroć zagrzebie się w błocie, wywróci, nigdy nie oczekuje ode mnie pomocy, wręcz przeciwnie. Wszystko sama i sama. A przecież taki motocykl sporo waży.
– Cross stał się moją pasją. Konie nigdy nią nie były. Owszem lubię je, tak samo, jak sprawia mi przyjemność bycie na zawodach westowych pod warunkiem, że występuję tam w roli kibica. Fajna atmosfera, wielu znajomych. Jest potem o czym opowiadać. Wspomnień o koniach mam zresztą sporo. Pamiętam – cała rodzina to pamięta – jak byłam jeszcze mała i wracając od koleżanki nie domknęłam bramy. Konie to wykorzystały. Dziesięć zwiało w las, na szczęście rodzice wszystkie złapali. Żadnemu nic się nie stało, choć niedaleko naszego domu przebiega ruchliwa szosa.
Młodsza siostra Michaliny takiego nieumyślnego psikusa mamie i tacie nie spłatała, ale też ma na koncie zachowania, do których w rodzinie Żarnawskich się wraca. Jedno związane z zawodami. Miała siedem lat, gdy w ośrodku „Janiowe Wzgórze” wystartowała pierwszy raz w siodle – rok wcześniej debiutowała w konkurencji z ziemi (halter). Schemat, według którego miała poruszać się po czworoboku – horsemanship – opanowała do perfekcji, ale jak przyszło co do czego, straciła głowę. Zrobiła jedną rundę wzdłuż band i na tym swój przejazd zakończyła. Kiedy rodzice zwrócili jej uwagę, że pojechała nie tak, jak powinna, zapłakana zaczęła na nich strasznieeeee krzyczeć:
– To wszystko wasza wina! Pojechałam tak, jak mi kazaliście! – mówiła pełna żalu, poczym tak jak stała, poszła do samochodu, gdzie ucięła sobie wielogodzinną drzemkę. W tym czasie Michalina odbierała nagrodę za I miejsce. Tosia przebudziła się dopiero pod wieczór. Zaspana odnalazła rodziców i zakomunikowała tonem zdecydowanym:
– Ochłonęłam! Przepraszam was za moje zachowanie!
– Okazało się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – komentuje ojciec. Zdarzenie uodporniło Tosię na porażki. Dziś, kiedy jej coś nie wyjdzie, wzrusza ramionami i mówi, że następnym razem będzie lepiej.
I na ogół jest. Odnosi sukces za sukcesem, obawiają się jej rywale, głośno pytają, a co będzie za rok, za dwa, skoro już teraz ogrywa sporo starszych od siebie. W ubiegłym roku zajęła III miejsce w pucharze Polski w reiningu dzieci do lat trzynastu.
– Co tu dużo mówić, jest dobra w tym co robi – ocenia tata. – I to nie tylko moja opinia. Na jej talent zwrócił ostatnio uwagę trener Giuseppe Prevosti. To miód na moje serce.
Tosia jeździ konno od zawsze. Mając sześć lat prowadziła w terenie grupy jeźdźców rekreacyjnych. Potrafiła w galopie odwrócić się w ich stronę i zapytać: czy aby dla państwa nie za szybko?
Kiedy pytam Tosię, jak to się robi, by tak dobrze radzić sobie w siodle, odpowiada bez wahania: – trzeba mieć takiego tatę. Ten uczył ją zresztą i uczy nie tylko dosiadu, także powożenia.
Niestety na uprawianie kilku konkurencji – a Tosia rwie się też do skakania – nie starcza czasu. Na razie więc dziewięciolatka koncentruje się na reiningu, który trenuje przede wszystkim z ojcem oraz z Adrianem Motyką w Roleski Ranch, opiece nad swoimi… czterema końmi, m.in. dwuletnim lipicanem, quarterką i jej źrebakiem. Ręce ma pełne roboty, ale nie narzeka, bo to przecież jej żywioł.
Z tego tytułu mają powody do radości rodzice. Co prawda nie udało im się zarazić jeździectwem obu córek, ale że w odwodzie są motory, familia Żarnawskich trzyma się mocno. Wielka to sprawa, gdy rodzinę opęta hobby, które determinuje relacje, cementuje więzy, sprawia, że wszyscy jej członkowie znakomicie czują się we własnym sosie.
Piotr Dzięciołowski
* Izabella i Michał Żarnawscy. Ona zawodniczka-amatorka plasująca się niegdyś w czołówce w barel raicing, dziś w reiningu; w konkurencjach z bydłem też odnosiła sukcesy. On wielokrotny mistrz Polski w wielu dyscyplinach westowych; na Mistrzostwach Europy w working cow horse zajął VII miejsce. Mistrz Czech w working cow horse. Jest też instruktorem i trenerem, z powodzeniem startuje w regionalnych zawodach w powożeniu.