Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

Z CHAOSU WYŁANIA SIĘ CAŁOŚĆ

Magdalena Braciszewska-Klimek: absolwentka warszawskiej ASP (2002 r.). Dyplom z wyróżnieniem rektorskim uzyskała w pracowni grafiki warsztatowej prof. Rafała Strenta.

MAGDA BRACISZEWSKA-KLIMEK; foto:FAPA-PRESS

MAGDA BRACISZEWSKA-KLIMEK; foto:FAPA-PRESS

Magdalena Braciszewska-Klimek: absolwentka warszawskiej ASP (2002 r.). Dyplom z wyróżnieniem rektorskim uzyskała w pracowni grafiki warsztatowej prof. Rafała Strenta. Uczyła się też malarstwa pod kierunkiem prof. Grzegorza Pabla oraz rysunku u prof. Piotra Smolnickiego. Stosuje własną technikę – tworzy obrazy z piasku. Tematem są konie i pejzaże.

 – Mamy rozmawiać o moim jeździectwie? Właśnie spadłam (śmiech). Pierwszy raz od lat i to z własnego konia. Wyhamował przed kłodą w lesie, a potem wystrzelił w powietrze niczym łania. Po wylądowaniu strzelał takimi barankami, że uznałam, iż czas spadać. Zleciałam, rozbiłam nos, czoło, a on pognał przed siebie. Znalazłam go pasącego się na boisku szkolnym.

 – Ale nie płakałaś?

Tym razem nie, ale kiedyś się zdarzyło. I to wcale nie z bólu. Ze złości! Jeździłam wtedy na torze służewieckim. Na dziesięć dni przed wyczekiwaną dniami i nocami moją pierwszą w życiu gonitwą, wywaliłam się z koniem i złamałam obojczyk. Michałowska klacz Dessa wyszła z tego bez szwanku, po mnie przyjechała karetka. Ale poryczałam się dopiero, gdy trener Arkadiusz Goździk odwołał mój udział wyścigu.

zachodniopomorskie konie 9

Malowane piaskiem (1)

Trochę musiało więc potrwać nim pierwsza służewiecka bomba poszła dla naszej rozmówczyni w górę.

Trenował mnie trener Czesław Rajewski. Startowałam w barwach Krasnego i to zaledwie w pięciu wyścigach. Dosiadałam folblutów tzw. czwartej grupy, czyli najsłabszej. Raz na rudej Barbaricinie zwanej Baśką zajęłam trzecie miejsce. Jeździłam zresztą na dwóch rudych klaczach: Baśce i Dializie – straszne imię! Pierwsza, nawet jak była zmęczona, to starała się wykrzesać dla mnie resztkę sił. Niesamowite uczucie, kiedy koń robi coś dla ciebie! Z kolei Dializa, jak tylko wyszła z maszyny startowej, pędziła na łeb na szyję. Nie sposób było wstrzymywać jej galop. Zwalniała dopiero, gdy opadała z sił. A wtedy wyprzedzali nas inni zawodnicy jeden za drugim.

Magda jeździła na wyścigach osiem lat, zaczynając tę przygodę pod koniec nauki w szkoły podstawowej. Uwielbiała atmosferę Służewca, ludzi, z którymi startowała i trenowała, z którymi spędzała czas… Z wyścigów musiała jednak zrezygnować. Dające się we znaki kłopoty z kręgosłupem nie pozwalały kontynuować pasji w wymiarze sportowym. Rozstanie z torem nie przekreśliło trwale jej związków z jeździectwem. Objeżdżała prywatne konie, zrobiła kurs instruktora rekreacji ze specjalnością jazda konna w LKS Lewada, kilka miesięcy zajmowała się kucami Connemara w Irlandii. Zdobyła też na AWF-ie uprawnienia instruktora sportu jeździeckiego pod palcatem słynnego trenera Andrzeja Orłosia.

Zaliczyłam nawet u niego praktyki w SK Rzeczna, której był dyrektorem. Wspaniały człowiek. Przychodził do nas – mieszkałam w pokoju z koleżanką – na wieczorne pogaduchy. Opowiadał niezwykle ciekawie. Mogłam go słuchać godzinami. Wiele się od niego nauczyłam, choć wiem, że mając tę wiedzę, którą mam teraz i te umiejętności, które przez lata zdobyłam – znacznie więcej bym skorzystała z jego uwag dziś.

kon02-BRYK-Z-2015

Malowane piaskiem (2)

Fascynacja końmi – zapewne za sprawą przejętych genów dziadka Stefana Kraszewskiego, kowala z Nowego Miasta pod Płońskiem – sprawiła, że Magda bez tych zwierząt nie bardzo potrafi odnajdywać się w rzeczywistości. Gdy więc tylko nadarzyła się okazja, kupiła sobie trzyletniego ogiera, Dormana. Niestety, co wkrótce miało się okazać – kontuzjowanego, z odpryskami w trzeszczkach. Diagnoza nie pozostawiała żadnych złudzeń. Po pół roku odsprzedała go z kompletem zdjęć rentgenowskich i innych badań komuś, kogo stać było na drogie i żmudne leczenie. Udało się, wierzchowiec wrócił do sportu. Ona tymczasem została właścicielką Natarcza, niespełna czteroletniego wałacha pełnej krwi. Dziś Natek ma lat szesnaście i to z niego właśnie ewakuowała się ostatnio rozbijając sobie nos.

Kupiłam go na aukcji w Łącku, byłam na etacie, miałam regularne dochody. Z Dormanem było inaczej. Jeszcze nie pracowałam, ale udało mi sprzedać sporo grafik, które namiętnie tworzyłam podczas studiów. Część z nich składała się na mój dyplom.

Dziś Magda przede wszystkim maluje. Interesuje ją przestrzeń, ruch, dynamika.

Nie mam pracowni, nie mam więc gdzie zajmować się grafiką, ponadto tajemnica tworzenia w tej materii wiążę się – co tu owijać w bawełnę: ze smrodem. Farby i odczynniki drukarskie śmierdzą i trują. Uznałam, że szkoda zdrowia. Do malowania co prawda też przydałby mi się stały kąt, ale że go nie mam, tworzę tam, gdzie akurat jestem. Forma, którą najchętniej się zajmuję – malowanie piaskiem (z fakturalnych plam wyłaniają się m.in. konie – przyp. PD) – wymaga dużych przestrzeni. Te mam latem w plenerze, bo w domu absolutnie nie.

Z Bogusławem Lustykiem na III Festiwalu Sztuki Jeździeckiej (2016 r.)

Z BOGUSŁAWEM LUSTYKIEM na III Festiwalu Sztuki Jeździeckiej (2016 r.); foto: FAPA-PRESS

Braciszewska-Klimek ceni dobre malarstwo, nie ma jednak wzoru artysty, którego twórczość pociągałaby ją bez reszty. Ma za to swojego mistrza od rozważań intelektualnych – jej byłego nauczyciela prof. Piotra Smolnickiego.

Dyskusje z nim stały się dla mnie swoistą inspiracją. Czymś niesamowitym było, że potrafił o moich pracach opowiadać tak, jakbym ja o nich mówiła. Zawsze trafiał w sedno. Mamy chyba podobny poziom wrażliwości, tak samo reagujemy na rzeczywistość? Żałuję, że dziś tych naszych dyskusji nie kontynuujemy. Przeprowadziłam się, mieszkam teraz kilkaset kilometrów od stolicy, trudniej więc o stały kontakt.

Twórcze rozmowy prowadzi teraz z innym interlokutorem… ze swoimi pracami. Bywa jednak, że któraś nie ma ochoty z nią rozmawiać.

W tym, co robię, z chaosu wyłania się całość. Czasem efekt jest natychmiastowy, ale czasem czekam na niego długo. Meczę się wówczas bardzo i mówię w takich sytuacjach, że ten obraz nie chce ze mną rozmawiać.

image2

Malowane piaskiem (3)

Malarstwo jest dla Ciebie formą psychoterapii.

Pozwala mi wyrzucić wszelkie boleści na płótno, papier, a wtedy od razu robi mi się lepiej. Zdarzają się jednak przerwy w malowaniu, nieraz długie. Ażeby tworzyć, trzeba mieć czas, miejsce, wolną głowę, możliwości skupienia się. Nie da się tego robić z doskoku. Zrozumiałe więc, iż przychodzą takie chwile, że zaczynam tęsknić za malowaniem. A jak tak sobie „zamuszę” chwycić pędzel, to już muszę! Zamykam się wtedy w swoim artystycznym świecie i jestem w nim tylko ja i on.

Dodajmy: w świecie rozdartym między sztuką bogatą w konie, a końmi pod siodłem. Owych sfer artystka nie potrafi rozdzielić. Galopując myśli o kolejnym obrazie, malując – o kolejnym galopie.

Piotr Dzięciołowski

 

 

 

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.