W czerwcową noc spłonęła stajnia Beaty Kornatki i Manfreda Kolbauera „TAXUS” w Niegowie (niedaleko Warszawy). Na szczęście nikomu nic się nie stało, żaden koń nie ucierpiał fizycznie. Trwa odbudowa stajni. Każdy z nas może pomóc, choćby uczestnicząc w pikniku u Manfreda „Przyjaciele dla przyjaciół”. Dochód z imprezy, która odbędzie się w Niegowie 5 sierpnia (szczegóły na plakacie), zostanie przekazany na odbudowę „TAXUSA”.
„Taxus” nigdy w zamyśle nie był klasycznym ośrodkiem jeździeckim. Jest prywatną stajnią w całym tego słowa znaczeniu, ale nie jest(!) nastawiona na zysk. Właściciele żyją ze swojej firmy, konie natomiast pomagają im łaskawiej patrzeć na świat. Większość z szesnastu wierzchowców chodzi pod siodłem.
Stajnia powstała dziesięć lat temu. Beata Kornatka nie miała jeszcze wtedy pojęcia o jeździectwie; to Manfred, jej austriacki partner, postanowił i to zresztą za sprawą przypadku, wrócić do swojego hobby sprzed lat. Znajomy zaoferował mu sprzedaż źrebaka. Pojechał, zobaczył i zamiast roczniaka, kupił dwuletnią klacz Karinę… Kiedy w domu pojawił się koń, hipiczna pasja zawładnęła Beatą.
– Pasja, która szybko wymknęła się spod kontroli – wspominała żartem na kilka dni przed pożarem. – Miał być jeden koń i tylko jeden, tymczasem zaraz kupiliśmy drugiego dla mnie, ale że ten drugi stał z innym, a nie chcieliśmy ich rozdzielać, wzięliśmy oba. A potem zobaczyliśmy kolejnego sympatycznego zwierzaka, z czasem następnego, porodziły się też źrebaki i dziś nasze stado liczy kilkanaście sztuk. Chcąc nie chcąc nauczyłam się jeździć. Najpierw woziłam się stępem za Manfredem, w końcu wzięłam trochę profesjonalnych lekcji u Karoliny Wajdy. I choć zrozumiałam, że jest za późno, bym osiągnęła Bóg wie jaki poziom, to na umiejętności Karoliny i jej dziewcząt z Akademii Sztuki Jeździeckiej, wciąż patrzę z zazdrością.
Beata dosiada dwóch koni dziennie, Manfred najwyżej jednego, bo wiecznie jest zajęty pracą. Przydałby się jeszcze ktoś do objeżdżania pozostałych. Kiedy więc przy okazji ubiegłorocznego Rajdu Grunwaldzkiego, poznała wychowanków Rodzinnego Domu Dziecka nr 2 z Nowych Zalubic, zaproponowała, by u nich jeździli.
– Oczywiście darmo – kontynuuje Beata. – Takie instytucje, jak rodzinne domy dziecka, nie są przedsiębiorstwami dochodowymi. W zamian oczekiwaliśmy jedynie, i to głównie w weekendy, drobnej pomocy przy koniach, zabiegów pielęgnacyjnych, sprowadzania ich z pastwiska… Muszę przyznać, że dzieci Agnieszki i Marka Witkowskich, szefów tej rodzinnej placówki, wywiązują się z obowiązków znakomicie. Chcą i mają ambicję być jeźdźcami z krwi i kości. Same wiedzą, co i kiedy trzeba w stajni zrobić, do tego stale podnoszą swoje umiejętności w siodle. Cieszę się, że ich poznałam. Żałuję tylko, że sama nie mam predyspozycji do przekazywania wiedzy; muszą korzystać z porad kogoś innego.
Nie wszystko trzeba i można samemu. Najważniejsze, że Beacie i Manfredowi udało się stworzyć znakomity klimat do uprawiania jeździectwa przez dzieci, których przecież nie byłoby stać na ten sport, gdyby nie pomocna dłoń gospodarzy.
JEŻDŻĄ W TAXUSIE
Ona Agnieszka – pedagog; On Marek – budowlaniec. Razem państwo Witkowscy. Kilka lat temu przenieśli się na wieś. Zamieszkali w domu, który, kiedy go stawiali, wydawał się w sam raz, ale kiedy go już postawili, okazał się ponad miarę. Wpadli więc na pomysł, by wolne pokoje udostępnić dzieciom po przejściach, dzieciom, które o normalnym, ciepłym domu, mogły tylko marzyć. I tak, przed sześcioma laty, założyli Rodzinny Dom Dziecka nr 2 w Nowych Zalubicach. Dziś mieszka w nim dziesięć osób: rodzice z ósemką dzieci, w tym piątką przysposobionych.
Mieszkańcy mają ze sobą wiele wspólnego: jak jeden mąż lubią zwierzęta. Ponad połowa z nich jeździ konno, nawet PANI DOMU zaliczyła już pierwszy stęp w siodle. Dzieci mają znacznie bogatsze doświadczenie. Czternastoletnia Marta, córka Agnieszki i Marka, zaczęła jeździć dwa lata temu i… zarażać pozostałych członków rodzinki. Bakcyla połknęła jej rówieśniczka Daria, siedemnastolatek Damian i szesnastolatek Patryk. Jeżdżą od roku, od kilku miesięcy w stajni TAXUS w Niegowie.
– Skąd to zainteresowanie, nie mam pojęcia – mówi Marta. – Kocham konie od zawsze, uwielbiam przebywać w ich towarzystwie, trenować i startować w konkursach skoków. Nieraz już stałam na podium. Po gimnazjum wybieram się do technikum hodowli koni.
– Kontakt z końmi i to pociągowymi – wspomina Daria – miałam już w pierwszej klasie podstawówki. Przy domu dziecka, w którym wtedy mieszkałam, była stajnia. Naprawdę jednak zaczęłam jeździć dopiero w Taxusie. Tu jest fajna trenerka, Sylwia Mędrzycka, trenuje z nami skoki.
– Mam na koncie wygrany wyścig na dystansie 1400 metrów – wylicza Partyk dokonania z poprzedniego ośrodka, w którym jeździli – pokonaną przeszkodę wysokości 160 centymetrów(!) oraz lądowanie na suficie boksu, po tym, jak chciałem zajeździć niezajeżdżonego konia…
– Trzykrotnie wygrałem kros w zawodach pod Radzyminem, ale… już nigdy nie będę się popisywał – przyrzeka sobie Damian. – Podczas rundy honorowej, chciałem zaszpanować i przyspieszyłem na błotnistym łuku. Leżeliśmy obaj: i ja, i koń…
Cała czwórka zdobywa trofea w towarzyskich i lokalnych konkursach hipicznych. To sukces, tym większy, że jeżdżą od niedawna. Na tegorocznych zawodach w skokach przez przeszkody w wyszkowskim Ośrodku Monar, Marta zajęła II i III miejsca, a Patryk II. Co ciekawe, choć obcują z końmi stosunkowo niedawno, już przeżyli wyjątkową przygodę: ledwie nauczyli się stępować, a wzięli udział w Rajdzie Grunwaldzkim. Pokonali w siodle ponad 250 kilometrów! Nie bez obtarć, odcisków i bolesności pewnych części ciała! Na szczęście na miejscu był weterynarz… bogaty w maści przeciw odparzeniom także dla ludzi.
Niestety zdążyli już przeżyć także przygodę traumatyczną: czerwcowy pożar Taxusa. Na szczęście wszystkie konie udało się uratować, wcale jednak nie było pewne, czy po takim dramacie, gospodarze zdecydują się odbudować stajnię. Mieszkańcy Domu z Zalubic wsparli Beatę i Manfreda jako jedni z pierwszych, ruszyli z pomocą i zaraźliwym optymizmem. Zapewne spora to ich zasługa, że stajnia rośnie, jak na drożdżach.
Piotr Dzięciołowski/FAPA-PRESS
(www.piotrdzieciolowski.pl)
Panie Piotrze, cudowny tekst. Mam tylko jedną uwagę – z nami mieszka piątka dzieci przyjętych w opiekę zastępczą (nie czwórka jak w artykule).
Pozdrawiam
już poprawione 🙂
pozdrawiam
Świetny artykuł, wręcz wzruszający 🙂
DZIĘKUJEMY!
Na jeździe konnej spędziłam naprawdę mnóstwo czasu w dzieciństwie. Teraz niestety mam coraz mniej wolnego i rzadziej odwiedzam swoją ukochaną stadninę. Na starość z pewnością przeniosę się na wieś, i będzie całkiem inaczej.