Joanna Płatek-Szczudło: góralka; instruktorka jeździectwa w podkrakowskim ośrodku „Zaczarowane Wzgórze”, w koniach zakochana od lat dziecięcych, fascynatka ogłowi bezkiełznowych i pracy z ziemi; mężatka, mama półtorarocznego synka, absolwentka wydziału administracji.
Dzieciństwo spędzała z rodzicami w Czasławiu za Wieliczką zaledwie cztery kilometry od miejsca, w którym usytuowane jest „Zaczarowane Wzgórze”. Kiedy dowiedziała się, że powstają tam stajnie, zaczęła bywać w nich przynajmniej kilka razy w tygodniu. Ledwie odrobiła lekcje, pomogła w czymś mamie… albo i nie pomogła, już biegła do koni. Nieraz biegła dosłownie, innym razem szła spacerkiem, jeszcze innym jechała rowerem. Rodzice nie mogli zrozumieć, skąd takie zainteresowania córki, która nigdy wcześniej z końmi nie miała nic wspólnego. Ale najbardziej dziwowali się, że nie zatrzymywał jej w domu ani kilkunastostopniowy mróz, ani ulewa, ani skwar. Każda pora była i wciąż jest dobra, by być z końmi. Uwielbia wyprawy w teren, tyle że nigdy nie udaje się jej wrócić na czas. Niby okoliczne lasy zna, jak własną kieszeń, ale z pozycji siodła wszystkie drzewa i ścieżki wydają się takie same.
Przez lata pomagała na „Zaczarowanym” w zamian za jazdy. Dziś jest etatowym pracownikiem, instruktorką, prowadzi zajęcia z dorosłymi i dziećmi.
– Największą wagę przywiązujemy do dosiadu w harmonii z ruchem konia, bo tylko taki gwarantuje zwierzęciu komfort. A im koń szczęśliwszy w kontakcie z człowiekiem, tym więcej z siebie daje, nie ucieka, nie protestuje i co bardzo ważne: jest bezpieczniejszy.
Instruktorka prowadzi także zajęcia z elementami woltyżerki oraz ćwiczenia bez koni za to z piłką gimnastyczną.
– Taka duża piłka jest znakomitą pomocą m.in. do trenowania równowagi dzieci, koordynacji ruchowej, wzmacniania mięśni. Wszystko procentuje podczas lekcji w siodle; te są efektywniejsze. Z dorosłymi sporo czasu poświęcam na ćwiczenia kondycyjne – praca na ogół za biurkiem przez pięć dni w tygodniu nie robi z nich Herosów.
Joanna, nawet jeśli nie ma danego dnia jazd z uczniami, dosiada koni sama lub pracuje z nimi z ziemi.
– Interesuje mnie tzw. „naturals”. Kiedyś do mnie nie przemawiał. Przekonywałam się o jego zaletach stopniowo, uczestnicząc w licznych szkoleniach. Próbowałam też sama praktycznych rozwiązań. Początkowo z różnym skutkiem. Pamiętam jednak, jakie wrażenie robili na mnie jeźdźcy, którzy porozumiewali się z końmi nie uzbrojonymi w kiełzna. Wydawało mi się to jakąś magią, umiejętnościami iście cyrkowymi. W końcu i na mnie przyszedł czas. W trakcie jednego z treningów, jaki odbywałam z moją koleżanką z pracy – specjalistką od „naturalsa” z najwyższej półki, Marzeną Niewęgłowską, ta zdjęła koniowi halter i zostawiła mnie na zwierzaku z cordeo na szyi. Ale miałam tremę. Szybko jednak zorientowałam się, że dobry dosiad czyni cuda, że bez wodzy też można jeździć tak na ujeżdżalni, jak w terenie. Dziś ujęłabym to precyzyjniej: MOŻNA DOGADYWAĆ SIĘ Z KOŃMI BEZ POMOCY SIŁOWYCH. Jeśli mamy opanowaną technikę dosiadu i potrafimy przy tym nasze relacje z wierzchowcem oprzeć na zaufaniu, to możemy być spokojni i o siebie, i o konia.
Owo odkrycie stało się w jeździeckiej edukacji naszej rozmówczyni momentem przełomowym. Dziś przekazuje je innym, którzy jak ona kiedyś, nie dają wiary, że jazda wierzchem nie tylko wodzami stoi.
(jpopr)