Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

W TENISOWEJ SZKÓŁCE NIE BYŁO MIEJSC

Agnieszka Passendorfer: absolwentka filozofii, dziennikarka, pisarka, nauczycielka jogi i medytacji, współtwórczyni portalu Omline, mama, amazonka.

AGNIESZKA PASSENDORFER; foto FAPA-PRESS

Agnieszka Passendorfer: absolwentka filozofii, dziennikarka, pisarka, nauczycielka jogi i medytacji, współtwórczyni portalu Omline, mama, amazonka. Niegdyś spędzała w siodle długie godziny, dziś jeździ od czasu do czasu… w Maroku.

 

Znacznie prościej zdobyć umiejętności jeździeckie niż bratać się z końmi po przejściach, zwłaszcza tych fundowanych przez człowieka. Kontakt ze zwierzęciem w sferze psychicznej wymaga jednak specyficznego talentu. Kiedy Agnieszka Passendorfer zobaczyła w nadmorskiej stajni siedmioletniego Bartnika – folbluta, nie miała wątpliwości, że to trudny przypadek. Jeden z jego wcześniejszych opiekunów pętał go i bił wiadrem po głowie, by w taki sposób poradzić sobie z nadpobudliwym koniem.

Nad morzem; foto archiwum domowe AP

            – To był impuls, w jednej chwili zdecydowałam, że go kupię. Wiedziałam, że to wyzwanie, ale że miałam już z końmi podobne doświadczenia, wierzyłam, że nam się uda.

            W kilku stajniach dosiadała wierzchowców, które innych jeźdźców zrzucały. Mało tego, nie tylko utrzymywała się w siodle, ale jeszcze z takimi końmi pracowała. I zawsze potrafiła rozpoznać, który się leni, który jest złośliwy, a którego zachowania wynikają z negatywnych relacji z człowiekiem.

– Z leniwymi i złośliwymi nie radziłam sobie, jeśli jednak koń był „tylko” przestraszony, po traumach, zwykle udawało mi się go wyciszyć i sprawić, że odzyskiwał zaufanie do ludzi.

Na przykład Bartnik nie pozwalał na siebie wsiadać. Poprzednikom Agnieszki Passendorfer pomagało kilku ludzi, by mogli wskoczyć w siodło. Ona ani przez moment nie myślała, by podczas wsiadania na własnego konia korzystać z jakiejkolwiek asysty.

Na Bartniku; foto archiwum domowe AP

– Na początku zajmowało mi to około trzech kwadransów. Stosunkowo szybko nauczyłam się mieścić się w „zaledwie” piętnastu minutach. Spadałam rzadko, ale za to spektakularnie; kiedyś na chwilę przed Hubertusem. Wiedząc, że potrzebuję więcej czasu, chciałam wsiąść wcześniej, przed innymi. Ledwie mi się to udało, a już elegancko ubrana leżałam w błocie.

            Wielomiesięczna praca z koniem, przekonywanie prośbą – nigdy groźbą –  uświadamianie, że pod opieką Swojej Pani nic mu nie grozi, przynosiło efekty. Bartnik – koń jednego jeźdźca, przyjął, że owym jeźdźcem jest i będzie jego właścicielka.

– Nasze relacje – zarówno te stricte jeździeckie, jak i mentalne zacieśniały się. Byłam zdziwiona, że inni też to dostrzegali. Rosyjska trenerka Galina – nazwiska nie pamiętam, która obserwowała nas od początku w stajni Belvedere, po roku podsumowała: – nie wierzyłam, że wam się uda; teraz to nawet w zawodach możecie startować.

Byli razem osiemnaście lat. Bartnik odszedł w 2017 roku. Od tamtej pory nasza rozmówczyni dosiada koni sporadycznie, i jeśli już, to w Maroku, gdzie jej znajomi organizują rajdy brzegiem Atlantyku, górami Atlasu, Saharą.

– Konie Magdy i Brahima są spokojne, zadbane i widać, że szczęśliwe, choć chodzą pod siodłem. Nie zawsze tak jest. Często traktuje się konie istoty czujące – niczym zabawki, które mają sprawiać przyjemność lub przynosić zyski. Wykorzystujemy je, zarabiamy na nich czasem ogromne sumy, jak choćby w słynnych, polskich stadninach, ale często traktujemy bez szacunku. Marzy mi się, żeby takie zachowania zaczęły zanikać.

W górach; foto archiwum domowe AP

Kiedy Agnieszka Passendorfer zaczynała swoją przygodę w siodle, nie dostrzegała minusów. Refleksje przyszły z czasem. Na początku były tylko euforia, radość, zauroczenie.

– Wzięło mnie od pierwszej lekcji, na którą zresztą trafiłam przypadkiem. Miałam szesnaście lat, uczyłam się w żeńskim liceum i któregoś dnia doszłyśmy z przyjaciółką do wniosku, że musimy zwiększyć swoje szanse na poznanie jakichś chłopaków na przykład dzięki uprawianiu sportu. 

I pojechały nastolatki zapisać się na lekcje tenisa. A tu pech: miejsc wolnych brak.

– W drodze powrotnej spotkałyśmy koleżankę, która uprawiała jeździectwo i akurat jechała do stajni. Zabrałyśmy się z nią, tak dla towarzystwa. Nie przypuszczałam, że się w koniach zakocham.  

 Dziennikarka zaczęła jeździć w Żółwinie, potem była stajnia uniwersytecka w Paszkowie, z czasem, wraz z reprezentantką Kadry Narodowej w ujeżdżeniu, Joanną Lopką, której była luzaczką, objeżdżały konie w prywatnej stajni. Po studiach kupiła Bartnika. Czy wróci do jeździectwa na rodzimym gruncie? – na razie mówi nie… chyba że na jej drodze pojawi się jakiś koń po przejściach. Wtedy pomyśli. (HNK)

 

 

 

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.