W wieku 77 lat odszedł Jerzy Janeczek, niezapomniany Witia z filmów „Sami swoi” (1967), „Nie ma mocnych” (1974), „Kochaj albo rzuć” (1977) Sylwestra Chęcińskiego.
W filmie Sami swoi zagrał będąc jeszcze studentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i Filmowej w Łodzi. Na planie wykonał numer iście kaskaderski, wskoczył na galopującego ogiera, chwilę później ogier stanął dęba, co jeszcze potęgowało wrażenie. Niewiele brakowało, a Witię zastąpiłby kaskader, bowiem reżyser zdał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą owo ujęcie. Janeczkowi zrobiło się przykro, ale za wygraną nie dał. Zainscenizował w zasięgu wzroku Chęcińskiego scenkę nie mającą co prawda związku z filmem, ale umożliwiającą mu popis nieprzeciętnych umiejętności w siodle. Reżyser pokiwał głową i summa summarum, zrezygnował z dublera.
Kiedy przyszło już do kręcenia ujęcia zgodnego z zapisanym w scenariuszu, jak to się zawsze na planie dzieje, wykonywano na wszelki wypadek kilka dubli. Przy ostatnim koń z Witią na grzbiecie, wspiął się wyjątkowo energicznie i… przewrócił na plecy. Wysportowany aktor zdążył odskoczyć, nic mu się nie stało; ogierowi zresztą też, co niezwłocznie zademonstrował. Na targu, na którym scenę kręcono, wyczuł bowiem statystującą grzejącą się klacz. W okamgnieniu ruszył w jej kierunku i zrobił, co do niego należało. Jak się okazało, sprawił tym frajdę nie tylko wybrance, ale też okolicznym chłopom, właścicielom koni. Ci – jak opowiadał mi Jerzy Janeczek – wyczuli pismo nosem i co rusz przyprowadzali na plan swoje zimnokrwiste kobyły.
Aktor lubił wspominać konne przygody z Samych swoich, filmu, do którego intensywnie, ale z przyjemnością, trenował tygodniami jazdę w siodle i woltyżerkę w Stadzie Ogierów w Książu. Na koniu zagrał jeszcze w Sanatorium pod klepsydrą Wojciecha Hasa (1925-2000), ale ta „przejażdżka” nie przyniosła mu tyle radości, ile dały galopy w roli Witii Pawlaka.
Piotr Dzięciołowski