Oliwia Knapik: absolwentka szkoły zawodowej, uczennica wieczorowego liceum, amazonka z kilkuletnim stażem. Uwielbia wypady w teren. Organizuje całodniowe rajdy w siodle po okolicy Czasławia. Tego samego Czasławia, w którym mieszka i w którym zlokalizowany jest ośrodek jeździecki Zaczarowane Wzgórze. Pracuje tam, jako instruktorka jazdy konnej.
Konie były w jej rodzinnym domu, tyle że pociągowe. Zajmował się nimi dziadek. Wnuczka po dziś dzień pamięta przejażdżki wozem. Tradycyjny środek transportu. Ale kiedy dziadka zabrakło, rodzina sprzedała konie. Pusta stajnia przywoływała jedynie wspomnienia.
– Wspomnienia bezcenne. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że bez koni nie da się żyć. Pięć lat temu zastukałam do Zaczarowanego Wzgórza. Zostałam wolontariuszką.
Zaczynała od zera, nie umiała nic. Pomagała ucząc się wszystkiego, by nic co końskie nie było jej obce. Za pracę mogła jeździć, zdobywać jeździeckie szlify. Im głębiej wchodziła w hipiczny świat, tym więcej od niego chciała.
Jest zwolenniczką szkoły sportowej Jerzego Krukowskiego. Sama trenuje skoki przez przeszkody. Wszelkie osiągnięcia – jak mówi – zawdzięcza trenerce Magdzie Spanier, która z anielską cierpliwością uczyła ją skoków od podstaw. Też dzięki niej startowała w zawodach towarzyskich. Ukończyła również kilka kursów: instruktorski, masażu, sędziego i organizatora zawodów TREC PTTK. Od dwóch lat uczy małych i dużych adeptów sztuki jeździeckiej.
– Lubię prowadzić lekcje, choć nie wszystkie dają mi powody do radości. I rzecz wcale nie w tym, że bywają słabsi uczniowie, bo to normalne. Myślę tu o takich zajęciach, na których moi uczniowie są znacznie ode mnie starsi. Z większością znakomicie się dogaduję, ale bywają też tak pewni siebie i swoich umiejętności, że trudno ich przekonać, iż robią coś nie tak. Bierze się to z tego, że gdzieś jeździli, a tamtejsi instruktorzy przekazywali im zasady jazdy konnej niezgodne z filozofią ośrodka, w którym ja pracuję. Na Zaczarowanym inaczej zachowujemy się w siodle. Powodujemy przede wszystkim naszymi mięśniami, ułożeniem ciała. Nie ciągniemy też za wodze, gdy np. chcemy zwolnić, a podnosimy je do góry. Ktoś, kogo uczono inaczej, ma z tym kłopot. Muszę go więc do tego przekonywać. Najczęściej mi się udaje, choć czasem trwa długo. Jasne, bywają uparci, odrzucają nowości na dzień dobry. Wtedy prowadzę lekcje tak, by zadowolony był koń, ale i jeździec miał frajdę.
Oliwia pracuje także z ośrodkowymi końmi. Na razie to jej wystarcza, ale nie wyklucza, że w pewnym momencie swojego jeździeckiego rozwoju, zdecyduje się na własnego konia.