Śmietnisko, porozrzucane butelki po wódce, piwie, ale też kartony po mleku. Rozbite szkło, fragmenty stolarki, murów, setki cegieł. Budynki w ruinie, a na ścianach graffiti, wyzwiska, swastyki, gwiazdy Dawida… Każdy może tam wejść i robić, co mu się żywnie podoba. Nikt nie pilnuje, żadnych ostrzeżeń, żadnego ogrodzenia. A wszystko w gęstwinie krzaków, drzew, połamanych gałęzi.
Zapyta ktoś: a gdzie to? A w Rudzie Pabianickiej, przedwojennym miasteczku, przyłączonym do Łodzi w roku 1949. To tam 121 lat temu powstał hipodrom. Na gonitwy ściągały tłumy także z Warszawy i innych miast. Nie miał co prawda ów tor takiej rangi, jak słynny stołeczny na Polu Mokotowskim.
Cieszył się jednak ogromnym zainteresowaniem jeźdźców, graczy, elit, lokalnej społeczności, w tym zwykłych gapiów, z których wielu nie mogło sobie pozwolić na bardzo drogi bilet wstępu. Ci ostatni obserwowali wyścigi zza płotu, a konni policjanci pilnowali, by nikt nie ważył się go przeskoczyć.
W intrenecie natknęliśmy na interesujący opis tychże wyścigów pióra Zygmunta Bartkiewicza (1867-1944), pisarza i dziennikarza a prywatnie męża pani Mieci, czyli przedwojennej gwiazdy teatru i filmu, miłośniczki koni, amazonki, Mieczysławy Ćwiklińskiej (1879-1972).
Mają kolor te łódzkie wyścigi. Barwne choć nie zawsze z dobrym gustem ustrojone panie, ogniste kurtki panów dżokejów, połyskliwe końskie kadłuby. Nad nimi pełnia powietrza i blasków, spodem przestrzeń zieleni. Pań urodziwych a nawet wdzięcznych w mowie i ruchach na tym nowym torze sporo. I młodych, i świeżych, i niewinnych i winnych. A obok mężowie i ojcowie. Gwar na trybunie sędziów i prasy. Zatargów i nieporozumień mnóstwo, bo z różnych żywiołów zebrany tłum, trudno się godzi. Rojno szumnie i gwarno. Piwno, szampańsko. Dziedzice firmy i fortuny rozprawiają przy bufecie szeroko. Od czasu do czasu „witz” jakiś w tłumie padnie, grzmot śmiechów go wita.
Rozgrywanie tzw. łódzkich wyścigów kilkukrotnie zawieszano. W roku 1905 z racji wybuchu rewolucji. Przywrócono je dopiero po dwóch latach i dopiero wtedy oddano do użytku utwardzony tor i z prawdziwego zdarzenia trybuny.
Kolejna wyścigowa przerwa przypadła na lata pierwszej wojny. Osiem lat po jej zakończeniu wyścigi wznowiono. W roku 1928 uruchomiono nawet specjalną, czynną tylko w dni wyścigowe linię tramwajową.
Wybuch drugiej wojny ostatecznie zakończył historię łódzkiego toru. Wyścigów na terenie Rudy już nie reaktywowano. Może nie było i nie ma takiej potrzeby. Funkcjonują przecież tory w Warszawie, Wrocławiu, Sopocie… Ale że pozwolono na samozagładę zabytkowych obiektów – nóż się w kieszeni otwiera. Tyle było opcji wykorzystania wyścigowych obiektów. Urządzenie w nich choćby muzeum z ekspozycjami nawiązującymi do wyścigowej Rudzkiej historii. Główny budynek, przy odrobinie chęci, dałoby się pewnie jeszcze uratować. To przecież kawał dziejów miasta, w jakimś sensie także dziejów kraju. Ale już słyszę te głosy decydentów: nie mamy pieniędzy. To może warto zrobić coś, by się znalazły… Ten kto nie szanuje i nie ceni swej przeszłości – jak pisał Marszałek Józef Piłsudski (1867-1935) – nie jest godzien szacunku teraźniejszości ani prawa do przyszłości.
Tyle i tylko tyle…
Piotr Dzięciołowski