Katarzyna Sochacka: absolwentka zootechniki; powozi zaprzęgami sportowymi i tradycyjnymi ucząc się tej sztuki od Ireneusza Kozłowskiego, drużynowego wicemistrza świata w pozwożeniu zaprzęgami parokonnymi. Pod okiem jego żony Natalii, trenuje ujeżdżenie.
Do koni ciągnęło ją od najmłodszych lat – takie zdanie można zresztą wyczytać w życiorysie niemal każdego jeźdźca. W przypadku Kasi jest jednak coś jeszcze. Otóż nie tylko od zawsze uwielbiała jeździć w siodle, ale też od dziecka zachwycała się pospolitymi zaprzęgami; a to dorożkami, a to furmankami. W swoim niewielkim, rodzinnym Żelechowie na Mazowszu widywała ich sporo. Konie przy dyszlu były tam powszechnym środkiem lokomocji nawet dwie, trzy dekady temu.
– Ale nie tylko się zachwycałam. Przede wszystkim zamartwiałam… Woźnice na postojach zakładali koniom na pyski worki z obrokiem. Bałam się, że zwierzaki tego nie przeżyją, nie będą mogły oddychać i się uduszą.
Przez długie lata zaprzęgi istniały jedynie w marzeniach Kasi. Brakowało okazji, by spróbowała. W sukurs przyszedł internet, a w nim ogłoszenie o kursie „ABC powożenia” organizowanym przez Ireneusza Kozłowskiego w jego Klubie Sportowym „ JKS Jagodne”.
– To dopiero było przeżycie! Powoziłam singlem, parą, a nawet czwórką! I choć stawiałam pierwsze kroki, zdałam sobie sprawę, że odwrotu nie ma; tej właśnie dyscyplinie, chcę się poświęcić.
Kurs okazał się owocny także z innego powodu. Dowiedziała się, że Ireneusz Kozłowski poszukuje kogoś do pracy w stajni, a ewentualny chętny będzie miał możliwość trenowania powożenia sportowego.
– Ależ oferta! Jak mogłam nie skorzystać!
Pięć lat temu Kasia zadomowiła się w JKS Jagodne. Poza codziennymi obowiązkami stajennymi i pracą z ziemi, zwłaszcza z młodymi końmi, dzień w dzień trenuje powożenie, raz, dwa razy w tygodniu ujeżdżenie w siodle.
– Pytają mnie czasem, po co mi jeszcze to ujeżdżenie? Dziwią się, gdy odpowiadam, że jest niezwykle pomocne także w powożeniu. Sam Irek powtarza swoim kursantom, jak bezcennymi są na przykład – byle dobre! – klasyczne podręczniki ujeżdżenia. Uczą prawidłowej komunikacji z koniem. Szczególną uwagę na treningach przykładamy do regularności chodów, rozluźnienia oraz zachowywania odpowiedniego kontaktu. Jest oczywiście trudniej niż w siodle, w którym powoduje się dosiadem. Na koźle dysponujemy tylko głosem i batem – ten w żadnym razie nie służy do bicia, a do wysyłania sygnałów, jakie na przykład – rzecz upraszczając – jeździec wysyła łydkami.
Twoja trenerka od ujeżdżenia, Natalia, jest bardzo wymagająca. Powiedz: chwali Cię, czy gani?
– A różnie, różnie (śmiech). Raz idzie lepiej, raz gorzej. Zależy też od dnia. Nie zawsze jesteśmy w znakomitej formie, podobnie jak konie.
A treningi z Irkiem?
– Irek bardzo mi pomaga, gdy pracuję nad jakimś nowym elementem. Wyjaśnia, opisuje… i zleca opanowanie tego „nowego” na następne zajęcia. Jeśli i ja, i koń podołaliśmy zadaniu, otrzymujemy kolejne.
Dzięki niemu zaczęłaś startować w zawodach. Twój największy sukces to brązowy medal w Mistrzostwach Warszawy i Mazowsza. Bardzo chciałaś też wystartować w IX Międzynarodowym Konkursie Tradycyjnego Powożenia imienia Księżnej Daisy von Pless w Książu. Irek do owego pomysłu nie od razu dał się przekonać. Mówił, że niezbędne jest wieloletnie doświadczenie. W końcu jednak udało Ci się go namówić.
– Tak, ale tremę miałam ogromną. Na szczęcie wszystko poszło po naszej myśli. W klasyfikacji generalnej zajęłam piąte miejsce, w klasyfikacji singli – pierwsze!
A łatwo nie było nie tylko z racji tremy. Powoziłaś Irkową klaczą Walencją.
– To ambitna kobyłka, trudna, bardzo denerwuje się na czworoboku. Ażeby się z nią dogadać, trzeba nadawać na tych samych falach. Jak widać, nadajemy!
W Książu powoziłaś Walencją, na Mistrzostwach Warszawy i Mazowsza także koniem Irka – Kabaretem Jagodne. A przecież masz swojego!
– Mam, mam. Trzy i półroczną STToporzyk Valentinę, kuca walijskiego bardzo dobrego pochodzenia. Wiążę z nią spore nadzieje, na razie pracujemy z ziemi, bez pośpiechu, nic nas nie nagli. Chciałabym, by z czasem, gdy nabierze ogłady, także zaczęła startować w powożeniu tradycyjnym. Ta dyscyplina wymaga konia bardzo spokojnego i zrównoważonego, choćby ze względu na „kruchość” zabytkowych pojazdów. Dlatego w tej konkurencji startują przede wszystkim konie starsze.
Podobno myślałaś o zaprezentowaniu Valentiny na wrześniowej XVII Regionalnej Wystawie Zwierząt Hodowlanych w Siedlcach.
– Ale mnie odrzucili, bo klacz nie ma jeszcze licencji. Nie zamierzałam rywalizować, chciałam ją tylko pokazać.
Organizator nie zgodził się i wielka szkoda. Iluż bowiem zwiedzających, ale też pośród firmujących pokaz, widziało na własne oczy kuca walijskiego, iluż w ogóle słyszało o takiej rasie? I pewnie długo nie zobaczy, długo nie usłyszy. Tymczasem Kasia robi swoje, trenuje Valentinę, przygotowuje się do kolejnych zawodów z innymi końmi, a my czekamy na kolejne dobre wiadomości! Wiemy też, że Mama Kasi, od pierwszego dnia przygody córki z jeździectwem, nieustannie pyta:
– Kiedy skończysz z końmi?
Oby nigdy! – wtrącamy nasze trzy grosze.
Piotr Dzięciołowski