
Siostry Klaudia i Natalia Małyszko. Mieszkają we wsi Walim na granicy Mazowsza i Podlasia. W 2018 roku, przy wsparciu rodziców, założyły Stajnię RANCZO POD DĘBEM.

Konikiem Klaudii jest hodowla koni gorącokrwistych i jeździectwo rekreacyjne, Natalię pociągają skoki oraz szlifowanie końskich umiejętności. Podział jest prosty. Starsza, Klaudia, przygotowuje konie pod siodło. Kiedy te potrafią już chodzić w trzech chodach, treningi ujeżdżeniowo-skokowe zaczyna z nimi młodsza. Ale i tak gros czasu zajmuje obu dziewczynom codzienna opieka. Wszystkich, wraz z sokólskimi, których właścicielem jest Ojciec Janusz, mają w stajni pięćdziesiąt cztery. Jest więc co robić od rana do wieczora. Nieraz także w nocy.

– Zwłaszcza, jak spodziewamy się wyźrebień – mówi Klaudia. – Kiedyś klacz spóźniła się z wydaniem potomstwa cały miesiąc. Zaglądałyśmy do stajni i w dzień, i w noc. Na szczęście w końcu urodziła i to zdrowego źrebaka.
– Inny finał miała historia malucha, który przyszedł na świat bez odruchu ssania – wspomina Natalia. – Przez trzy tygodnie wstawałyśmy w nocy co dwie godziny i próbowałyśmy go karmić. W domu wisiała rozpiska: kto, co, o której. I żeby tak nie leżał cały czas, podnosiłam go za pomocą dużego kantara, który zakładałam mu na tułów. Nigdy nie zapomnę, jak wybierałam się na kolejny dyżur, a mama Monika zawróciła mnie słowami: już nie idź. Przegrałyśmy… Bardzo to przeżyłam; miałam zaledwie czternaście lat.

– Ale z takimi sytuacjami trzeba się liczyć – mówi Klaudia. – Zresztą zdawałyśmy sobie z tego sprawę. Rodzice od zawsze powtarzali: tak, konie są piękne, ale wymagają poświęceń. Bez miłości do nich, bez pasji, nie da się nimi zajmować. Mieli i mają rację, choć kiedy tata kupił nam pierwszego konia, nikt jeszcze w rodzinie nie myślał, że z czasem zajmiemy się hodowlą zawodowo. Kupił, by związać nas z ojcowizną na zawsze, byśmy nie poszły w świat, jak dzieci innych gospodarzy. I udało mu się to bez dwóch zdań, za co jesteśmy wdzięczne.

Konie w rodzinie Małyszków były od czasów pradziadka Stanisława. Najpierw on je hodował, potem dziadek Jan, wreszcie ojciec, który przekazał zamiłowanie córkom. I, co ciekawe, dopiero one zaczęły koni dosiadać. Mało tego, zaczęły też uczyć innych. I choć nie jest to ich priorytetowa działalność, mówią, że bardzo lubią dzielić się swoją praktyczną i teoretyczną wiedzą. Obie mają papiery instruktorskie, Natalia zdobyła też brązową odznakę PZJ.

– Ale to była historia! – ożywia się Natalia. – Opłaciłam wpisowe, wzięłyśmy z Klaudią konia i ruszyłyśmy w drogę do ośrodka, który organizował sprawdzian. Na miejscu okazało się, że organizatorzy zapomnieli nas poinformować o odwołaniu egzaminów. Byłam bliska załamania, zwłaszcza że jechałyśmy bite cztery godziny w jedną stronę. Ale my się nie poddajemy! Szybka decyzja i wyszukałyśmy w internecie inną stajnię, która tego dnia przeprowadzała egzaminy. Najbliższa WIKTOROWO znajdowała się dwie godziny od nas. Na nasze szczęście ktoś akurat zrezygnował i dzięki temu znalazło się miejsce dla nas.
– Zdała! I to jak! – komentuje Klaudia.
– Zdałam, a jak mnie chwalili to aż się ze wzruszenia poryczałam. Ja, dziewczyna z małej wsi, do tego na koniu, którego same ułożyliśmy.
– I to na jakim koniu! – dodaje Klaudia. – Tata kupił nam takiego roczniaka, sama skóra i kości. Kopyta w opłakanym stanie, nigdy wcześniej takich nie widziałyśmy.

– Ledwie Olek – bo tak go nazywamy – znalazł się u nas, do taty przyjechał znajomy. Zobaczył konia i zapytał: co ty za szkapę kupiłeś córce? – opowiada Natalia. – Szkapę? Oburzyłam się w myślach. Ja wam jeszcze pokażę, co to za szkapa! I pokazałam na egzaminie.

– Bo my w rodzinie szanujemy wszystkie konie bez wyjątku – mówi Klaudia. – Małe, duże, grube, te trochę chudsze, kare, gniade, siwe… Nawet osiołka mamy. Nazywa się Bebe. Jemu też należy się serce i strawa. (HNK)

Brawo Natalia! Brawo dziewczyny! Podziwiam!