W ubiegłym roku odwiedziliśmy „Ranczo pod Dębem” w Walimiu na granicy Mazowsza i Podlasia. Ośrodek prowadzą dwie siostry Klaudia i Natalia. Pisaliśmy o nich w tekście ONE DWIE, KONI PONAD PIĘĆDZIESIĄT « Na koń (hejnakon.pl) . Dziś ponownie tam zaglądamy, jako że ich Ojciec, Janusz Małyszko, również jest koniarzem, a precyzyjnie rzecz ujmując, hodowcą koni sokólskich.
Ma ich ponad trzydzieści, z czego dziewięć klaczy objętych jest Programem zachowawczym koni zimnokrwistych w typie sokólskim. Rzecz jasna, by koń został zakwalifikowany do takiego programu, jego wygląd musi być zgodny ze wzorcem, musi też przejść wymagane regulaminem próby, na przykład w przypadku ogierów – próbę dzielności. Kolejnych pięć klaczy czeka na weryfikację. Pozostałe muszą osiągnąć odpowiedni wiek, a rodzą się już następne. O dziwo, ku zadowoleniu hodowcy, na świat przychodzi w Walimiu każdego roku znacznie więcej klaczek: sześć, siedem; ogierków po jednym. One w pierwszym rzędzie idą na sprzedaż, na klacze – i to dobrymi metrykami – też jest zresztą zapotrzebowanie. Stąd zainteresowanie końmi z Walimia wciąż spore.
Konie sokólskie to rasa stosunkowo młoda, liczy sobie jakieś sto lat, a jej nazwa wywodzi się z Sokółki na Podlasiu, gdzie się narodziła. Powstawała z krzyżowania m.in. z prymitywnych, niewielkiego wzrostu mierzynów z potężnymi ardenami. W efekcie owych mezaliansów dochowano się wszechstronnego konia, który może pracować w polu, pod siodłem, a przede wszystkim w zaprzęgu. Sokólaki są najczęściej maści kasztanowatej, od bardzo jasnej po ciemną, ale też dereszowatej, gniadej i skarogniadej. Mierzą w kłębie od 152 do 162 centymetrów. Programem zachowawczym w skali kraju objętych jest około 1500 klaczy i 400 ogierów. Najwięcej klaczy zarejestrowano na Podlasiu, bo blisko 700, najmniej w woj. świętokrzyskim – kilkanaście.
A jakie są sokólaki w kontakcie z człowiekiem? – zapytaliśmy „prawe ręce” Janusza Małyszko, jego córki Klaudię i Natalię:
– Znakomite konie rodzinne. Spokojne, dobre, uwielbiają pieszczoty, zazdrosne – mówi Klaudia. – Jak idziemy do nich na pastwisko, to pchają się jeden przez drugiego, by być pierwszymi w kolejce do głaskania.
– Są leniwe, najchętniej by tylko jadły, spały i nic nie robiły. Ale pewnie dlatego, że tak je rozpieszczamy. Z każdym pogadamy, każdego wysłuchamy, każdego przytulimy – dopowiada Natalia.
Konie sokólskie w Walimiu spędzają okrągły rok pod chmurką. Mają oczywiście wiatę, w której kryją się przed ulewami i wichurami. Do boksu trafiają klacze na kilka tygodni przed porodem.
– Zdarzyło się, że jedną z klaczy dopiero zamierzaliśmy przeprowadzić do stajni, ale nie zdążyliśmy. Urodziła na pastwisku wcześniaka i znakomicie sobie poradziła. Co natura to natura! – pointuje Natalia.
Czas wyźrebień to najgorętszy okres w walimskiej hodowli. Cała rodzina, także mama Monika dyżuruje po nocach. Co kilka godzin trzeba zaglądać do boksów, a nuż pojawił się kolejny źrebak.
– Pracy mamy w bród na okrągło. Ośrodek jeździecki, hodowla, jak mówiłyśmy w ubiegłym roku, w sumie ponad pięćdziesiąt koni. Jeszcze matura spędza mi sen z powiek. Czasu dla siebie więc brakuje, w przeciwieństwie do marzeń. Bo tych sporo, choćby takie prozaiczne: ujeździć przynajmniej jednego sokólaka i pojechać na nim w teren – mówi Natalia.
Wierzymy, że uda się to szybciej niż później. Czekamy na zdjęcie z premierowego galopu. (HNK)