13 lipca roku 1920 przyszedł na świat Ludwik Antoni Maciąg (zm. 2007); z czasem profesor ASP, wybitny artysta malarz, pedagog. W okresie okupacji – od wiosny 1944 – był żołnierzem akowskiego oddziału partyzanckiego dowodzonego przez „Zenona” Stefana Wyrzykowskiego. Pod pseudonimem „Sas” służył w zwiadzie konnym. Brał udział w słynnej akcji konwojowania fragmentów niemieckich pocisków V2 do Anglii. Po wojnie masztalerz w Stadninie w Janowie Podlaskim.
Konie były jego wielką miłością. Oto kilka wypowiedzi Profesora poświęconych tym zwierzętom, a zamieszczonych w scenariuszu filmowym AGNIESZKI KOWALSKIEJ Malowany pamiętnik[1].
W kawalerii koń jest warunkiem istnienia i trzeba myśleć przede wszystkim o nim. W piechocie wszyscy kładą się spać, zostają tylko ci, co mają wartę. Kawalerzyści muszą znaleźć miejsce dla koni, rozsiodłać je, nakarmić, napoić. Człowiek zmordowany do ostateczności kładł się po tym wszystkim gdzieś przy koniu. Spaliśmy na ziemi albo na sianie, ale zawsze w pogotowiu. A jakże często sypiałem na koniu. Jedzie się i śni, że drzewa rosną do góry nogami.
***
Moja klacz Iskra złamała nogę. Trzeba było ją dobić. Biegałem po całej wsi próbując pożyczyć broń, ale żaden chłop nie przyznawał się, że ma jakiś karabin albo pistolet. Kiedy wróciłem do stajni okazało się, że już ją dobili masztalerze.
***
Próbowano mnie wyleczyć z malowania koni. Koń nie jest bowiem tematem dobrze widzianym w sztuce. Większość malarzy nie potrafi rysować koni. Trzeba znać jego anatomię i ruch. Do mnie trudno było się przyczepić, a jednocześnie nie można było mnie aprobować.
***
Jestem bardziej ze zwierzętami niż z ludźmi. Kontakty ludźmi wiążą się zawsze z jakimś kompromisem wobec konwencji, jest to zawsze jakaś stylizacja. Zwierzę natomiast jest zawsze bezpośrednie, jest jakie jest. Ten kontakt jest autentyczny, prawdziwy. Z ludźmi to się udaje niezwykle rzadko.
***
Pewnie żaden malarz nie wybierał tyle nawozu z końskich kopyt co ja. Bo w gruncie rzeczy jestem bardziej koniarzem niż malarzem. Ta pasja była silniejsza ode mnie. Konie to nieuleczalna choroba. Rwałem się do jazdy, każda okazja była dobra. Potrafiłem trzydzieści kilometrów dojeżdżać dziennie, aby wsiąść na konia. Moją ambicją było sprawdzanie się. Czy wsiądę na najtrudniejszego wierzchowca i nie będę się bał? Czy dam sobie radę? I dawałem. Jestem człowiekiem spełnionym.
[1] Wszystkie wypowiedzi zamieszczone w scenariuszu Malowany pamiętnik AGNIESZKI KOWALSKIEJ, Czytelnik znajdzie w książce Piotra Dzięciołowskiego Nie był malarzem koni, ROSSA PP 2017 r.