O amerykańskich Morganach, bardzo młodej rasie na polskiej ziemi, już raz pisaliśmy w tekście „Morgany na wyciągnięcie ręki”. Piszemy o nich znowu, jako że konie to wszechstronne, wytrzymałe, silne, nadzwyczaj bezpieczne, ale wciąż u nas mało znane.
Sprawdzane pod siodłem od kilkuset lat, zdają egzamin. Mają wspaniały charakter, temperament, są spokojne, zainteresowane kontaktem z ludźmi. Jeżdżą na nich mali i wiekiem zaawansowani. Morgany doskonale wcielają się w rolę tzw. koni rodzinnych. Niektórzy określają je nawet żartobliwie mianem „koniopsów”. Chodzą za człowiekiem, łaszą się, uwielbiają pieszczoty. Znakomite są do bryczki, do jazdy rekreacyjnej i westernowej, dla rajdowców, do sportu, choć z racji skromnego wzrostu, niekoniecznie nadają się do pokonywania parkurów rangi Grand Prix. Mierzą w kłębie od 140 do 153 centymetrów. Z łatwością uczą się kolejnych umiejętności. Wykorzystywane są w hipoterapii, a to wartość szczególna. W okresie wojny secesyjnej służyły w kawalerii.
Zalet mają co niemiara, a nie ma to jak pewny koń pod siodło. Stosunkowo niewielu jednak koniarzy znad Wisły o Morganach słyszało, a zwłaszcza o tym, że są hodowane również w Polsce. Największa rodzima hodowla Larysza Morgan Horse zlokalizowana w okolicach Łańcuta, a prowadzona przez Agnieszkę i Ireneusza Półtoraków oraz ich córki Annę i Julię, liczy dziś siedemnaście osobników ze znakomitymi rodowodami. Znawcy tematu uśmiechną się: cóż to jest taka siedemnastka wobec stu dziewięćdziesięciu tysięcy Morganów żyjących na świecie? I rzeczywiście. Polskie stadko to nawet nie kropla, a kropelka w morzu. Ale jest! Właściciele zapowiadają zresztą stały wzrost liczby koni, dzięki czemu będą one stopniowo trafiać do coraz większej rzeszy zainteresowanych. Najwięcej jest tych koni w Ameryce Północnej; duże hodowle prowadzone są także w Europie, między innymi w Austrii, Wielkiej Brytanii, Niemczech.
Morgany to pierwsza amerykańska rasa o udokumentowanym rodowodzie. Przodkiem jej był urodzony w 1789 roku ogier Figure należący do Justina Morgana. Ale że właściciel często pożyczał go sąsiadom, ci zaczęli nazywać konia Morganem. Stąd nazwa rasy.
Najczęściej spotykane są gniade albo kasztanowate z gęstymi, bujnymi grzywami i ogonami. Takie też zobaczyliśmy w stadninie Larysza Morgan Horse pod Łańcutem. Na rozległych pastwiskach, w kilku kwaterach żyją sobie ogiery, klacze, źrebaki. Okrągły rok funkcjonują pod chmurką, choć w razie zawieruchy, śnieżycy, ulewy, upałów mają do dyspozycji wiaty. Tzw. zimny chów służy ich zdrowiu, także psychicznemu. Konie, o czym często zapominamy, fatalnie znoszą zamknięcie w czterech ścianach boksu. „Łańcuckie” mają przestrzeń. Tworzenie im takich „wolnościowych” warunków to idée fixe właścicieli. (HNK)