
W ursynowskim Domu Sztuki odbyło się spotkanie z bohaterem książki Piotra Dzięciołowskiego „Świat Wyścigów. Z Andrzejem Szydlikiem rozmowa niedługa”. Uczestniczyli w nim Edyta Twaróg, która od kilku dziesięcioleci fotografuje służewieckie gonitwy i która kilkaset fotografii opublikowała we wspomnianej książce. Był także autor oraz artysta malarz Krzysztof Jarocki – twórca obrazów między innymi o tematyce wyścigowej, który zapewnił gościom wyjątkową scenografię.

Andrzej Szydlik w ciągu kilkudziesięciu WYŚCIGOWYCH lat zdążył być chłopcem stajennym, kierownikiem stajen wyścigowych, handicaperem, sędzią na celowniku, kierownikiem działu selekcji, przewodniczącym komisji technicznej i odwoławczej, wieloletnim komentatorem z charakterystycznym głosem i sposobem przekazu. Wchodząc w dziewiąty krzyżyk, postanowił przejść na emeryturę. I przeszedł, ale gdy tylko bomba idzie w górę, co sił goni na Służewiec, by nie pominąć żadnej z kolejnych gonitw.

PIWNICZNE DZIECKO (fragment książki)
Trwa II wojna światowa. Samoloty niszczą setki obiektów budowlanych w mieście i na jego obrzeżach. W piątek 1 września, zaledwie dziesięć godzin po ostatniej służewieckiej gonitwie, bomby spadają na wyścigi. Uszkodzeniom ulega również, usytuowany opodal, trzypiętrowy dom przy placu Służewskim, w którym mieszkają Alina i Bolesław Szydlikowie. Z okien kamienicy wypadają szyby. Przeciągi i wyjątkowy chłód sprawiają, że tamtego dnia rodzina kryje się przed zimnem w piwnicy.
Nadchodzi 19 września 1939 roku, wtorek. Kończy się bitwa o Kępę Oksywską. Jej obrońca, płk Stanisław Dąbek, popełnia samobójstwo. Tego samego dnia Sowieci zajmują Wilno, a gen. Stanisław Maczek z 10. Brygadą Kawalerii przekracza węgierską granicę.

19 września 1939 roku to także szczególna kartka w kalendarzu rodziny Szydlików: w piwnicznej izbie, przy świeczkach i lampach karbidowych, rodzi się Andrzej Szydlik. Mama nazywa go pieszczotliwie „piwnicznym dzieckiem”. Tam, przy placu Służewskim, który dziś już nie istnieje, a usytuowany był między obecnymi ulicami Wałbrzyską, Kmicica, Rolną i Puławską, chłopiec całą wojnę pozostaje w swoim domu z mamą i babcią Teodozją Stańczak. Ojciec kawalerzysta trafia do niewoli.

– Nie pamiętam tamtego czasu, to zrozumiałe. Co wiem, to wiem od rodziców. Utkwiło mi w pamięci, jak babcia Teodozja poszła dla mnie do wsi po mleko. W drodze postrzelił ją niemiecki żołnierz. Kiedy zniknął, zaczęła czołgać się w stronę domu. I przyczołgała z pełną bańką, nie uroniwszy ani kropli. Nie wiem, czy wzywano do babci lekarza, przypuszczam, że nie, bo pocisku nikt nie usunął. Tkwił w nodze do lat pięćdziesiątych. Lekarze dostrzegli go na zdjęciu rentgenowskim, kiedy ratowali babci życie po wypadku.

Ale my z naszą opowieścią jesteśmy jeszcze we wrześniu 1939 roku. W drugiej dekadzie, tereny wyścigowe położone opodal domu Szydlików, zajmują Niemcy. Lokują tam jednostkę kawalerii SS, część pomieszczeń przeznaczają na magazyny i składują w nich między innymi tony amunicji. Organizują też szpital dla swoich żołnierzy i dla swoich wierzchowców rannych na froncie.
– Z początkiem następnego roku, 1940, wywożą większość koni do Hamburga i innych niemieckich miast, a tory zamieniają w rezerwowe lądowisko dla samolotów Luftwaffe – nigdy zresztą niewykorzystane.
Piotr Dzięciołowski