Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

KAŻDY KOŃ JEST INNY, ALE Z KAŻYM MOŻNA SIĘ DOGADAĆ

Olga Broda: absolwentka SGGW, kierunek ogrodnictwo. Miłośniczka muzyki. Nie obce jej organy, skrzypce, śpiew chóralny. Jest mamą półrocznego Stasia, dwuletniej Heleny, pięcioletniego Karola. Ma trzy konie, psiaka i stadko kur. 

Olga Broda i jej stado. Fot. FAPA-PRESS.

Olga Broda: absolwentka SGGW, kierunek ogrodnictwo. Miłośniczka muzyki. Nie obce jej organy, skrzypce, śpiew chóralny. Jest mamą półrocznego Stasia, dwuletniej Heleny, pięcioletniego Karola. Ma trzy konie, psiaka i stadko kur. 

Szkoda, że na skrzypce czasu tak mało… Fot. FAPA-PRESS.

To zdarzenie szczególnie zapadło Oldze w pamięć. Siedziała na młodej klaczy z wyrzuconymi ze strzemion stopami. W pewnej chwili kobyła chciała podrapać się po brzuchu. Niefortunnie zaczepiła zębami o strzemię i się w nim zaklinowała. O samodzielnym uwolnieniu nie było mowy. Ileż koni w takim momencie, z zablokowaną w ugięciu szyją, zaczęłoby panikować? A tu zero stresu, absolutny spokój, pełne zaufanie do człowieka, który na pewno pomoże! Olga czym prędzej zeskoczyła. Razem z Anną Gnass, u której w stajni wtedy jeździła, rozpięły delikatnie popręg i zdjęły siodło. Koń był wolny, ale nadal stał w miejscu, jakby nic się nie stało.

Ktoś przyjechał? Fot. FAPA-PRESS.

            –  To zasługa Ani, która od dawien dawna trenuje konie metodami Pata Parellego, a te metody to przede wszystkim nawiązywanie relacji na zasadach zaufania. Koń się nie boi, bo wie, że zawsze może na nas liczyć. Sama – właśnie dzięki Ani, która jest moim guru – również pracuję metodami Pata i wiem, że to droga dla wszystkich koniarzy traktujących swoich podopiecznych na zasadach partnerskich. I tu ciekawostka: w książce Świat mojej pamięci autorstwa mojego dziadka ułana Stefana Sawickiego przeczytałam, że i on intuicyjnie wykorzystywał współczesne nam elementy treningu naturalnego w pracy ze swoimi dwoma przydziałowymi końmi. Żałuję, że o tym akurat w jego wspomnieniach jest zaledwie kilka zdań.

            Ale my przynajmniej nie musimy pytać, skąd zainteresowanie wnuczki końmi. Geny, geny, geny…

            – Zaczęłam jeździć w piątym (!) roku życia. Na lekcje latami dowoził mnie tata. Zawsze chętny, zawsze zadowolony, że jego córka brata się z końmi. A ja byłam w siódmym niebie. W stajni poznałam koleżankę Igę, z którą przyjaźnimy się po dziś dzień. Zazdrościłam jej, że miała własnego konia, ja o własnym dopiero marzyłam. Niestety na taki wydatek nie było rodziców stać; znaleźli inne wyjście: dzierżawa klaczy od Ani.

Na pastwisku. Fot. FAPA-PRESS.

– Trafiła do mnie wielkopolska Grafika, córka mojej wielkiej końskiej miłości Groteski (dziś ma 33 lata), na której stawiałam pierwsze kroki. Z czasem Grafika stała się moją własnością. Fajna, znakomicie rozumiemy się z ziemi i z siodła. Cenię tę relację, ale mam wrażenie, że człowiek nie jest jej specjalnie potrzebny do szczęścia. Wydaje mi się, jakby mówiła: skoro musisz przy mnie być, to już bądź.

Grafika to najstarszy koń w stadzie Olgi. Liczy 24 lata. Jest jeszcze Koko i Kora.

– Jedenastoletnią źrebną małopolankę Koko kupiłam Grafice dla towarzystwa. Co prawda mimo mojego już trzydziestoletniego wówczas „końskiego” stażu, nie miałam żadnego doświadczenia w odbieraniu porodów, ale właścicielka uspokajała, że klacz znakomicie daje sobie radę sama. Poprzednie źrebaki rodziła w samotności nocą i człowiek przychodził na gotowe. Ja jednak im bliżej było rozwiązania, coraz bardziej się denerwowałam. Ileś razy na dobę zaglądałam do Koko, sprawdzałam, czy nic się nie dzieje. Dobrze, że mieliśmy z Markiem – moim mężem – suflera. Jego szwagier ma hodowlę koni zimnokrwistych, więc co chwilę do niego dzwoniliśmy, a on podpowiadał nam i studził emocje. I nadszedł ten upragniony dzień, wcale nie noc. Około dziewiętnastej mąż usłyszał jakieś odgłosy ze stajni. Koko rodziła. Była już wyraźnie zmęczona. Wymagała pomocy, tymczasem poczułam się jak sparaliżowana, nie potrafiłam nic zrobić. Za to Marek, który z końmi nie ma do czynienia, stanął na wysokości zadania. Chwycił źrebaka za przednie nogi i delikatnie pomógł mu wydostać się na świat. I tak cztery lata temu dołączyła do nas Kora.

Dziś wszystkie trzy konie są w treningu, chodzą w teren. Poświęca im każdą wolną chwilę, choć jak łatwo sobie wyobrazić, tych chwil przy trójce dzieci za wiele nie jest. Właśnie z braku czasu odłożyła ad acta prowadzenie lekcji dla adeptów sztuki jeździeckiej. Gdy miała jedno dziecko, łatwiej było łączyć matczyne obowiązki z instruktorskimi. Wygospodarowała wtedy czas na pracę w jednej z mazowieckich szkółek.

Warsztaty z Bernim. Fot. FAPA-PRESS.
Najmłodszy Staś też uczestniczył w warsztatach z Bernim. Czym skorupka… Fot. FAPA-PRESS.

– Zatrudniłam się z ogłoszenia. To była taka stajnia rekreacyjno-sportowa. Chciałam spróbować pracy na własną rękę, w obcym miejscu. Zobaczyć, jak jest gdzie indziej. Dotąd znałam przecież tylko stajnię Ani. Świat jednak, z jakim się w tym nowym miejscu zetknęłam, skutecznie mnie zniechęcił. Wszystko było inne niż w moim wyobrażeniu. Już sam stosunek do koni pozostawiał wiele do życzenia. Nie, nie były bite, ale były przepracowane, chodziły w niedopasowanym sprzęcie. Ot choćby niesforny kucyk, któremu wkładano do pyska munsztuk, a dzieciom kazano mocno szarpać, gdy nie wykonywał ich poleceń. Prawdę mówiąc większość tamtejszych koni w ogóle nie nadawała się do pracy pod jeźdźcem. Źle ujeżdżone, tym samym niebezpieczne. Odeszłam, miałam świadomość, że nawet jeśli zostanę, to niczego nie zmienię, nikt nie posłucha moich rad. A opowiadam o tym nie po to, żeby podkreślać, że wiem lepiej. Nauczyłam się, i to nie tylko od Ani, u której spędziłam większość mojego hipicznego życia, ale i od Berniego Zambaila – uczestniczyłam w prowadzonych przez niego warsztatach – że jedynie relacje partnerskie z koniem w miejsce fizycznej i psychicznej przemocy, pozwalają osiągnąć porozumienie na najwyższym poziomie.

      I Olga do tego dąży w kontakcie ze swoimi klaczami. Jak mówi, każdy koń jest inny, ale każdy dzięki odpowiedniemu podejściu, otworzy się na człowieka. A o to przecież chodzi.                        

Piotr Dzięciołowski

    Print       Email

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.