Od pani prof. Joanny Utkin dostaliśmy tekst, w którym wspomina nieistniejącą już warszawską stajnię zlokalizowaną przy ulicy Czajki. Stajnią zawiadywał słynny rtm. Tadeusz Jacobson (1902-1978) – odsyłamy czytelnika do tekstu MIANUJĘ PANA ROTMISTRZEM « Na koń .
Byłam studentką pierwszego roku matematyki Uniwersytetu Warszawskiego, gdy Studencki Klub Jeździecki ogłosił zapisy na naukę jazdy konnej w podwarszawskiej sekcji jeździeckiej „Lot”. Nauka była płatna, ale zbliżały się moje osiemnaste urodziny i miałam wybrać sobie prezent za pięćset złotych. Wybrałam abonament dziesięciu lekcji jazdy konnej.

Trafiłam do stajni kierowanej przez rtm. Tadeusza Jacobsona, znajdującej się wówczas przy ul. Czajki opodal skrzyżowania z ul. Chlubną (później powstała tam oczyszczalnia ścieków). Asystentką rotmistrza była studentka SGGW, która planowała za pośrednictwem studenckiego klubu pozyskać uczniów. Po ośmiu godzinach lekcji na lonży na oklep, potem w siodle, wreszcie jazdy samodzielnej na ujeżdżalni, pojechałam pod opieką asystentki na dwugodzinny spacer do leśnej wydmy, skąd z wysokości siodła widać było Pałac Kultury. Moje fundusze na jazdy wyczerpały się, korepetycji jeszcze wtedy nie udzielałam, więc tylko w niektóre niedziele przychodziłam na Czajki, aby patrzeć jak inni jeżdżą i słuchać rotmistrza. Strajki studenckie wiosną 1968 roku umożliwiły mi, wobec braku zajęć na uczelni, wizyty w stajni w dni powszednie. Akceptowano ode mnie pojedyncze wpłaty, wróciłam na lekcje na lonży, a przy okazji pomagałam przy czyszczeniu, pojeniu, siodłaniu i kiełznaniu koni, przy sprzątaniu boksów, w sezonie zaś przy grabieniu zielonki skoszonej przez rotmistrza.

W drugiej połowie studiów magisterskich i na początku studiów doktoranckich udało mi się w niektóre dni tygodnia funkcjonować w trybie jazda za pracę. Z tego okresu najlepiej wspominam jazdy na Fermionie, siwym koniu, którego kupiła pani docent z Gdańska. W następnych latach bywałam jeszcze w stajni, ale coraz rzadziej. Potem wyjechałam na kontrakt, skupiłam się na zrobieniu prawa jazdy kat. B i pozostałam w świecie koni mechanicznych.
W stajni podczas przerw śniadaniowych lub podwieczorków po zakończeniu pracy przy koniach, miałam okazję słuchać rotmistrza. Prócz rozmów o gospodarstwie stajennym i sprawach różnych środowisk jeździeckich, pojawiały się czasem wspomnienia i komentarze dotyczące wydarzeń już wtedy należących do historii. Nie pisało się o nich, ani nawet nie mówiło otwarcie w domu. Były i lżejsze tematy. Jako studentka, a później magister matematyki, byłam adresatką wspomnienia rotmistrza o nauczycielu matematyki z lwowskiego korpusu kadetów. Miał być strasznym człowiekiem, który przedstawił się kadetom mówiąc: „Wiecie, że jestem Czechem i myślicie, że Czech to albo śpiewak albo złodziej. A ja sobie jestem matematyk”. O ile na dworze kierownik stajni używał czasem zwrotów „niewybrednych”, to w pokoju przy stajni obowiązywał język parlamentarny. Pamiętam jednak wyjątek, gdy rotmistrz wspominał, jak tuż po wojnie powoził w Warszawie bryczką, której jedynym pasażerem był jego kilkunastoletni syn. Gdy mijali kierującego ruchem milicjanta, chłopiec zaśpiewał:
A mój ojciec furmon, furmon,
Co zarobi to da k…wom,
I ja będę taki sam,
Co zarobię k…wom dam.

Ważnymi postaciami w sekcji były właścicielki koni, pełniące funkcje w zarządzie sekcji. Zapamiętałam panią prezes prof. Małgorzatę Bulską, ginekolog położnik, właścicielkę angloaraba Cefala. Szczególnie dobrze wspominam panią sekretarz Zofię Lachowicz, anglistkę, właścicielkę araba Burzana, jeżdżącą od czasów LKS w stajni na terenie ZOO – warszawskiego Ogrodu Zoologicznego. Często wpadała do stajni pani Rita Tertel, zmotoryzowana właścicielka folblutki Orlingi i Habibi, typu arabskiego. Habibi była przeznaczona do ujeżdżania wyższą szkołą (Spanische Reitschule). Oprócz właścicielki dosiadała jej tylko Magda Kapica agrotechnik ujeżdżająca Habibi pod kierunkiem rotmistrza. W pierwszym roku mojej bytności w stajni, pokazy ujeżdżania były prezentowane przez samego rotmistrza na jego koniu, Sułtanie.
Joanna Utkin