Marian Gryglas z Komarna: radny gminy Konstantynów; były reprezentant kraju w wyciskaniu sztangi z pozycji leżącej; wielokrotny medalista mistrzostw Polski, Europy, świata, paraolimpijczyk. Fascynat lekkiej atletyki, pasjonat jeździectwa. Koniarz z dziada-kawalerzysty. Od kilkunastu lat prowadzi ośrodek jeździecki zwany Gryglasówką.
Tamten dzień roku 1978 będzie pamiętał do końca swoich dni, choć nie potrafi odtworzyć go w szczegółach. Nie wie, jak doszło do tragedii. Stał na peronie, może zbyt blisko torowiska; akurat nadjeżdżał towarowy. Ma wrażenie, że z któregoś wagonu coś wystawało. Chwila, moment: wciągnęło pod koła, było po nodze!
– Ale tylko po jednej, do tego po lewej! – dowcipkuje pan Marian. – Od czasu wypadku wstaję więc zawsze prawą – ta gwarantuje dobry nastrój dzień w dzień! Kalectwem jest panie, jak odbierze rozum, a brak nogi… Ludzie myślą, że jak się ją straci, to już koniec świata. Mam się zamartwiać? Kiedyś zjawiła się u mnie na przejażdżkę zaprzęgiem grupa niepełnosprawnych. Dasz pan wiarę, że na dwanaście osób na wozie, mieliśmy tylko trzy nogi? Nie żartuję: jeden miał dwie, ja mam jedną, reszta w ogóle nie miała. A bawili się wszyscy doskonale.
Marian Gryglas z powypadkowej traumy otrząsnął się błyskawicznie i wrócił do pełnej aktywności, w tym sportu, bez którego nie wyobrażał sobie życia. Ledwie rana się zagoiła, rozpoczął treningi. Godzinami wyciskał kilogramy, tyle że od tej pory z pozycji leżącej. Cel jednak wciąż przyświecał mu ten sam: osiągać jak najlepsze wyniki, może nawet lepsze od tych bardzo dobrych, które uzyskiwał uprawiając podnoszenie ciężarów, jako pełnosprawny junior. Nie oszczędzał się. Uważał, że jak się chce do czegoś dojść, to i bez nogi się dojdzie. Wylewał siódme poty. Pierwszy brąz zdobył pół roku po wypadku. Dopinał swego inkasując medal za medalem, tytuły mistrza Polski, Europy, Świata. Zgarnął 13 krążków z zawodów międzynarodowych, z Mistrzostw Polski 26, z czego 20 złotych. Był szósty na paraolimpiadzie w Barcelonie! Zawodnicy startujący z nim w kraju i za granicą mawiali: a to Gryglas jeden; ćwiczy w stodole ośką od młockarni i jeszcze nas ogrywa!
Zupełny przypadek, że w ogóle zmierzył się z tą dyscypliną. Zawsze marzył o jeździectwie; gdziekolwiek dźwigał sztangi, prosił organizatorów zawodów, by ułatwili mu wycieczkę do jakiejś pobliskiej stadniny czy stajni. Ośrodków zwiedził więc, co niemiara; podglądając, wiele się nauczył. Miłość do koni ma w genach. Jego rodzice, Teresa i Hieronim, hodowali małopolaki; kawalerzysta dziadek Julian, angloaraby. Z końmi obcuje od kołyski. Już w wieku kilku lat otrzymywał od ojca i dziadka pierwsze wskazówki, jak się z nimi obchodzić.
– Dziadek uczył mnie, jak postępować z końmi, a miłował je i dbał o nie nadzwyczaj. Mówił: możesz galopować, byle koń się nie spocił. Podkreślał: pamiętaj, to przede wszystkim koń ma ciebie lubić! Przestrzegał przed przejażdżkami zimą: jak na śliskim koń się wywróci i wybije zęby, to nikt mu nowych nie wstawi! Tobie wstawią, sam więc sobie biegaj po lodzie. Brałem te rady do serca i każdą wolną chwilę spędzałem z końmi. Jeśli nie naszymi, to janowskimi arabami. Chodziłem do szkoły usytuowanej opodal stadniny. Wagarując urywałem się na padoki i dalej jazda! Dosiadałem tamtejszych klaczy i ogierów na oklep, co rusz spadałem. Ale byłem poobijany!
Dzieciaka nieraz stamtąd przeganiano, ale ówczesny koniuszy wielokrotnie powtarzał jego ojcu: spryciarz z tego twojego chłopaka, będą z niego ludzie. Kontynuowanie przygody jeździeckiej wzięło jednak w łeb, gdy Marian dostał się do Technikum Budowy Okrętów w Gdańsku. Niemal siłą wcielono go tam do szkolnej sekcji podnoszenia ciężarów. Niefart, bo nie po to przenosił się kilkaset kilometrów z okolic Janowa Podlaskiego. Zależało mu na przyjęciu do tej szkoły m.in. dlatego, że była stosunkowo blisko sopockiego hipodromu. Niestety, o jego jeździeckiej pasji nikt w technikum nie chciał słyszeć. Bywał więc w sopockich stajniach, tylko po to, by przynajmniej na konie popatrzeć. Sporo też czytał, zwłaszcza artykułów w „Koniu Polskim”, w jedynym wtedy czasopiśmie jeździeckim.
– Ogromne wrażenie robiła na mnie lektura tekstów Romana Pankiewicza. Autor kształtował mój stosunek do koni, także ludzi. Przy okazji zaraził mnie miłością do srokaczy – uwielbiam zwierzaki tej maści.
Na pierwszego własnego konia, choć nie srokacza, czekał wiele lat, do roku 1996. Był już żonaty i dzieciaty. Sprawił sobie wtedy Kolaskę, półroczną klacz arabofiordzką i całe dnie ją lonżował, a sąsiedzi śmiali się, że takie chuchro, to nawet wózka dziecięcego nie pociągnie. Nie przejmował się docinkami i robił swoje. Rok później kupił do pary przyrodniego brata Kolaski, gniadego wałacha Nalota. Uczył konie i uczył siebie podróżowania zaprzęgiem. Sporo pamiętał, bo przecież nieraz był świadkiem, jak robił to jego ojciec. A kiedy wpadła mu w ręce książka „ABC powożenia” Danuty Nowickiej, to nie tylko przeczytał ją jednym tchem, ale opanował na pamięć, strona po stronie! Na początku powoził najzwyczajniejszym wozem, używając byle jakiej uprzęży. Kiedy podjeżdżał w okolice Janowa, koniuszy prosił go, by takim sprzętem się tu nie afiszował, bo ludziska pomyślą, że bida w Stadninie.
Z czasem dorobił się i uprzęży, jak się patrzy i wozów, sań własnej roboty, a jego stado znacznie się rozrosło. Dziś ma 16 arabów i angloarabów (właśnie przyszedł na świat ten szesnasty, arabek) z których większość wywodzi się z hodowli janowskiej. Wszystkie klacze i ogiery Gryglasa chodzą w zaprzęgach albo pod siodłem, choć on sam od czasu wypadku, nie stępuje nawet wierzchem.
– Jeździec z jedną nogą, to krzywda dla konia. Zaburza równowagę. Po co mam robić zwierzęciu źle. Galopować mogę bryczką. Za to w siodle jeżdżą moje dzieci, które wraz ze mną zajmują się prowadzeniem ośrodka.
Syn Michał ukończył Technikum Hodowli Koni w Janowie Podlaskim; Piotr – liceum ogólnokształcące w Białej Podlaskiej, a teraz kształci się w tamtejszej Państwowej Szkole Wyższej na kierunku Obrona Narodowa; córka Agnieszka studiuje Hodowlę Koni i Jeździectwo na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. W przyszłości do tej trójki dołączy zapewne najmłodszy z rodzeństwa, pięcioletni Kamil, który już z zazdrością patrzy na jeździeckie wyczyny starszych. Z całej rodziny tylko żona i matka, Teresa Gryglas, zerka na konie z boku, ale że jest pielęgniarką, to w razie potrzeby opatrzy i zwierzaka, i człowieka.
„Gryglasówka” stoi otworem dla wszystkich chętnych o każdej porze dnia i roku – kuligi, przejażdżki zaprzęgami a nawet w siodle odbywają się tam także nocą. Goście dosiadają koni znakomicie przygotowanych do pracy z dziećmi i dorosłymi.
– Po pierwsze bezpieczeństwo! – mówi Marian Gryglas. – Najpierw długie szkolenie koni, dopiero potem oferowanie ich klientom. Pieniądze za jazdy w siodle i za przejażdżki wozami czy saniami można brać dopiero, gdy ma się uprawnienia i towar najwyższej jakości – to nasza dewiza, zarazem odpowiedź na ewentualne pytanie, dlaczego nam się nie przelewa. Włos mi się jeży na głowie, gdy właściciele gospodarstw agroturystycznych kupują konie, a nie mają pojęcia ani o hodowli, ani o użytkowaniu.
Synowie Mariana Gryglasa, Michał i Piotr, obaj instruktorzy jeździectwa, są fachowcami w pełnym tego słowa znaczeniu. To koniarze z dziada-pradziada, do tego wyjątkowo utalentowani. Piotrek jako młodziutki chłopaczek przejechał 60 kilometrów na oklep, czym wzbudził zdumienie doświadczonych koniarzy, Michał w wieku 13 lat wygrał bieg św. Huberta, a będąc uczniem Technikum Hodowli Koni w Janowie, zajął w pokazach na Gangesie, znanym michałowskim ogierze arabskim, pierwsze miejsca w konkurencjach Classic Pleasure i stroju arabskim oraz drugą lokatę – w stroju polskim. Stary Gryglas wzruszył się wtedy, chyba jedyny raz w życiu, bo to twardziel nad twardzielami. Powodów do radości z racji synowskich sukcesów miał przecież znacznie więcej. Ot choćby pierwsze miejsce Michała w stroju arabskim na Meropolisie w Austrii i czwarte w Classic Pleasure.
– Tak sobie myślę, iż pewnie cieszyłby się zaprzyjaźniony z naszą rodziną profesor Ludwik Maciąg, że dotrzymałem słowa i moje dzieci jeżdżą konno. Mało tego, że wiążą z końmi zawodową przyszłość!
Piotr Dzięciołowski
Sama jeżdżę tam i bardzo polecam konie są łagodne i przyjazne dla człowieka a instruktorzy 1 Klasa.
Bardzo dobrze sie jeździ na koniu Pinowerze 😉
Znam rodzinę od „zawsze”Marian – Tadeusz przyjaźnił się z moim mężem i ramię w ramię trwali przy swoich sportowych zmaganiach w okresie burzliwej kawalerskiej przygody na wybrzeżu.Bywałam też w Komarnie i godzinami słuchałam opowieści o koniach.Miałam też przyjemność jazdy bryczką w asyście kilku koni ujeżdżanych przez dzieci i gości państwa Gryglasów. Pogodne usposobienie gospodarzy, szalone poczucie humoru, autentyzm i wzajemny szacunek to moje wrażenia z kontaktów z nimi.
Gorąco polecam Gryglasówkę
Super człowiek! Przyznaję, że jeden z tych, których podziwiałem do granic. Byłem dzieckiem i brak nogi wydawał mi się straszny ale on nic sobie z tego nie robił -walczył i był najlepszy. Miło jest teraz czytać o realizowanej pasji, o rodzinie, o dalszych sukcesach. Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy 🙂 Po 20 latach? Pozdrawiam Was!
„Gryglasówka” to coś więcej niż jazdy konne! Marianowi wraz z synami i córką zawdzięczamy wspaniałe, „szalone” wypady w urocze nadburzańskie okolice, swojskie – bez nadęcia – uprawianie hippiki; Pani Teresie – atmosferę gościnnego polskiego domu, z którego nigdy nie wyjdziesz bez kubka herbaty i jabłecznika. Do „Gryglasówki” się wraca!
Polecam szczerze!! Jeżdżę zawsze jak jestem w okolicy. Bardzo dobrze ułożone konie, spokojne i bezpieczne. Piękna okolica i cudowna natura Podlasia. Doskonałe miejsce na wypad w plener 🙂
Bez srokaczy z Gryglasówki krajobraz południowego Podlasia nie byłby ten sam… 🙂 Tylko trzeba mieć dobrze ustawiony aparat do zdjęć w akcji, bo szybko się przemieszczają;)
Także polecam to miejsce. Świetne tereny do jazdy, a przede wszystkim konie i LUDZIE:)
Ja tam jeżdżę. Koń na którym jeżdżę nazywa się Herold.
PODZIWIAM TAKICH LUDZI ICH WIELKIEGO DUCHA I SKROMNOSC….BOZE GDZIE TACY LUDZIE JESZCZE ZYJA ? TAK WIELKIE POSTACI JAK PAN MARIAN? WSZEDZIE TA MIALKOSC I CHARAKTERU I POSTACI…POZDRAWIAM JA EMIGRANT Z PRZYMUSU…SZACUN
Oby tak dalej:)
czy Państwo prowadzicie agroturystykę, jakie są możliwości wypoczynkowe , poproszę o szczegóły
Romuald Chutkowski
pozdrawiam z Gdańska
Szanowny Panie!
Byłem tam kilka dni temu, pojechałem bo chciałem poznać FACETA i rodzinę.
Nie umawiałem spotkania. Zaskoczylem ludzi, zdziwiony byłem miejscem, zachowaniem, organizacja, itd, wszystko z marszu. Rodzina z sercem na dłoni. Było ciekawie i miło. Tylko dwie noce, mało. Proszę dzwonić i umawiac się będzie lepiej dla wszystkich. Ja bardzo polecam Państwa Gryglasow, wszystko da się zorganizować.
Marian i Irena na wielkim motorze.
Hej jestem synem tateusza gryglasa mam 8 lat.
Panie Tadeuszu moim i męża pragnieniem jest poznanie Pana osobiście -jest Pan WIELKI -serdecznie pozdrawiam i podziwiam-Grażyna Sikora.
Polecam ośrodek Pana Mariana. Wlasnie przeglądam zdjecia z wczorajszego kuligu i napewno tam wroce latem. Pan Marian to czlowiek legenda 🙂 dla samych jego opowiesci warto przyjechac do Komarna.
Witam Cie Tadziu, sporo czasu minęło ale nigdy Ciebie nie zapomniałem.
Krzysztof Ciechanowski