W polskiej policji służy zaledwie 56 koni; najwięcej w Warszawie, bo aż 23. W Poznaniu prawie dwa razy mniej; w pozostałych miastach: Tomaszowie Mazowieckim, Szczecinie, Rzeszowie, Chorzowie i Częstochowie – 21. Przydałoby się wielokrotnie więcej, nawet kilkaset, jak w Anglii czy Francji. Nikt bowiem nie zabezpieczy tak skutecznie imprez masowych, nie rozprawi się tak sprawnie z pseudokibicami, nie dotrze tak szybko w miejsca trudno dostępne, jak właśnie policjanci na koniach.
Miejsce akcji: bródnowskie padoki w Warszawie; czas: wiosenne południe. Padają strzały z kałasznikowa, co rusz wybuchają petardy, człowiek nie słyszy własnych myśli. Kilkudziesięcioosobowy, agresywny tłum prowokuje i napiera na stołeczne oddziały prewencji. Nie skutkują ani prośby, ani ostrzeżenia. Wtem policjanci rozstępują się, robią „bramę wjazdową” dla funkcjonariuszy na koniach. Jak spod ziemi, z prawej i lewej strony, wyłaniają się jeszcze przewodnicy z psami. Chuliganeria natychmiast zbiera się do ucieczki…
Tym razem to tylko ćwiczenia – nawet w rolę chuliganów wcielili się policyjni stażyści – ale wszystko odbywa się, jakby było naprawdę. I prawdę powiedziawszy jest naprawdę, tyle że dla zwierząt, przede wszystkim dla koni. To one są głównymi bohaterami sprawdzianu, podczas którego przechodzą tzw. atestację, czyli – według Słownika języka polskiego PWN – „badanie i ocenę produktu pod względem zgodności z obowiązującymi normami”. Nazwa nazwą; w świetle tej definicji wierzchowiec okazuje się produktem. Ale żarty żartami.
– Warszawskie konie poddawane są takim egzaminom przynajmniej raz do roku, a ocenia je specjalna komisja złożona z przedstawicieli Komendy Stołecznej Policji i Komendy Głównej – wyjaśnia Robert Rożnowski, aspirant sztabowy, specjalista wydziału prewencji KSP, instruktor jeździectwa PZJ. – Członkowie komisji otrzymują do wypełnienia specjalne arkusze, na których punktują poszczególne cechy wierzchowca od wyglądu po opanowanie, w tym m.in. reakcje na strzały, huki, agresywnie zachowujący się tłum… Koń, który uzyska wynik przynajmniej 60 na 100, może nadal służyć w policji.
Niektóre wierzchowce otrzymały noty zbliżone do maksymalnej. Najważniejsze, że żaden nie oblał. Cieszyło to przede wszystkim ich opiekunów. Zgranie bowiem z koniem, osiągnięcie wzajemnego zrozumienia i zaufania wymaga wielu miesięcy, niekiedy nawet lat współpracy w przeróżnych warunkach, także tych skrajnie niebezpiecznych. Nie wszystkim zresztą koniom od razu wolno wszystko. Zaczynają służbę od patrolowania parków, ulic, skwerów; dopiero z czasem, po uzyskaniu wyższego stopnia atestu, mogą – zgodnie z ustawą o policji – być używane nawet jako środek przymusu bezpośredniego.
A budzą respekt samą masą. Ważą po około 750 kilogramów, mierzą przeciętnie 175 centymetrów w kłębie; niektóre są znacznie wyższe. Rywal ze Stołecznej ma 183 centymetry! Swoją drogą, jaką wprawę musi mieć jeździec, by wskoczyć na takiego ślązaka z ziemi. Ślązaka, bo w przeważającej większości to właśnie wałachy tej rasy służą w policji. Zaczynają w wieku kilku lat, kończą mając kilkanaście. Co się z nimi dzieje później? Jeśli dotychczasowy opiekun dysponuje odpowiednim zapleczem, może przejąć takiego konia bezpłatnie, jeśli nie – zwierzę trafia na przetarg. Gdy nie znajduje nabywcy, lokowane jest – zgodnie z przepisami policyjnymi – w którymś ze schronisk.
– Obecnie nie mamy koni na zbyciu – dodaje aspirant Rożnowski. – W warszawskim oddziale jest ich dokładnie tyle, ile potrzeba do wykonywania codziennych obowiązków. Mamy nawet kilka wierzchowców więcej niż jeźdźców. To tak na wszelki wypadek, gdyby np. któryś zachorował. Pracują oczywiście wszystkie; nie jest tak, że rezerwowe czekają zamknięte w boksach na chętnego do pracy w policji konnej. W tej chwili zresztą nie ma u nas wolnych etatów.
Kiedyś może będą… Kandydatem na funkcjonariusza konnego może być wyłącznie osoba, która służy już w policji, przeszła sześciomiesięczne szkolenie podstawowe i potrafi nieźle trzymać się w siodle. Gdy zostanie przyjęta w poczet konnych, najpierw musi odbyć cykl szkoleń praktycznych z jeździectwa, teoretycznych z wiedzy hipologicznej, a potem zdać komisyjny egzamin, czyli uzyskać coś na kształt końskiego atestu. Co ciekawe, egzamin jest obowiązkowy nawet dla tych jeźdźców, którzy mają „cywilne” papiery instruktorskie lub trenerskie. I nie ma się czemu dziwić. Rzecz bowiem nie tyle w tym, by trzymać się prosto w siodle, ale mocno; nie w tym, by umieć wykonywać piafy, ale być w każdej sytuacji skutecznym. Bo policyjna szkoła jazdy, to jazdy szkoła wyższa.