W lipcu, już po raz czternasty odbyła się konna pielgrzymka na Jasną Górę. Organizatorem jej, jak co roku, był ksiądz proboszcz Andrzej Dmochowski z parafii Zaręby Kościelne. Pod jego dowództwem wyruszyło 28 ułanów, w tym 16 wierzchem, pozostali w taborze.
Kiedy w Polsce przychodzi okres letni, pielgrzymi wyruszają do sanktuariów m.in. w Łagiewnikach, Licheniu, Kodniu… Najwięcej z nich, w tym ułani Ochotniczego Plutonu Kawalerii z Zarąb Kościelnych, odwiedzają Jasną Górę w Częstochowie.
Kawalerzyści pielgrzymowali konno w wojskowych mundurach polowych do Hetmanki Żołnierza Polskiego. Dziennie przemierzali ponad czterdzieści kilometrów. Marsz trwał jedenaście dni i odbywał się głównie stępem. Można by zapewne jechać szybciej, gdyby nie to, że z roku na rok ubywa polnych i żwirowych dróg, wszędzie asfalt, asfalt, asfalt. Taki to paradoks współczesności: lepsza nawierzchnia dłuższa droga.
Każdy dzień zaczynał się od pobudki – o 4 rano wygrywał ją na trąbce sygnalista. Ledwie człowiek otworzył oczy, a już szedł do koni: pojenie, karmienie, czyszczenie, sprawdzenie stanu zdrowia.
Potem chwila dla siebie – znacznie krótsza niż dla wierzchowca. Wystarczająco długa jednak, by uświadomić sobie doskwierające zmęczenie, co nas boli, które otarcia trzeba bezwzględnie zaopatrzyć. Na szczęście w kawaleryjskim klimacie dolegliwości szybko znikają.
Obozowe żarty sprawiają, że przestajemy się nimi przejmować. Humor poprawia też słońce. W tym roku pogoda dopisała, temperatura była w sam raz a deszcz – i to umiarkowany – popadał w samej końcówce.
Czterystukilometrowy marsz uczy pokory. Koń nie zawsze zachowuje się tak, jak byśmy tego chcieli. Co prawda po kilku etapach udaje się go przeważnie namówić, by szedł równym stępem, ale nie zawsze; czasem trzeba zacisnąć zęby i wytrzymać trudy podróży. Mój (pożyczony) pupil niemal bez przerwy caplował. Osiem godzin dziennie dawał mi w kość, a po kilku dniach zorientowałem się, że wszelkie sposoby ułożenia go zawodzą. I wtedy pozostało mi już tylko trenować dosiad do końca pielgrzymki.
Codzienna praca przy koniach daje ogrom wiedzy, uczy postępować z nimi w ekstremalnych warunkach. Liczą się szczegóły: równie ważne, co psychologiczne podejście do zwierzęcia jest dobór rzędu. Bywa, że jedna sprzączka, podwinięty koc pod siodłem albo jakiś paproch pod czaprakiem sprawi, że koń nabawi się odparzeń, co wyeliminuje go na jakiś czas z marszu. Na szczęście w pogotowiu jest zawsze koniowóz.
Konna pielgrzymka nie jest możliwa bez zabezpieczenia logistycznego. W taborach jadą ułani, którzy przygotowują postoje dla całego plutonu, a po wymarszu zwijają obóz, by wieczorem rozłożyć go w nowej lokalizacji. Najczęściej miejsce do wypoczynku sytuują w pobliżu wiejskich zabudowań. Ofiarność i życzliwość mieszkańców nie zna granic. Odwdzięczamy się im śpiewem, humorem i oczywiście modlitwą.
Bo nie można zapominać o tym, że jesteśmy na pielgrzymce. Tegoroczna miała hasło „ W roku wiary być solą ziemi”. Codzienne msze święte, modlitwy i rozważania były przepełnione wiarą, historią Polski i historią Kościoła w Polsce. Poznaliśmy sylwetki wielu niezłomnych a nieznanych ludzi, którzy swoją ofiarą wywalczyli dzisiejszą wolność. Pielgrzymka była też jedną z okazji, by zrozumieć, że Polacy to wyjątkowo silny naród, który zdolny jest ponosić najwyższą ofiarę w imię dobra, naśladując nikogo innego, jak samego Chrystusa.
Paweł Piórkowski