Kolejna smutna wiadomość: odszedł aktor Jan Pęczek (1950-2021). Występował w teatrach Olsztyna, Katowic, Grudziądza i Warszawy. Od roku 1982 lat był związany ze stołecznym Teatrem Współczesnym. Grał też w filmach i serialach telewizyjnych, m.in. w „Barwach szczęścia”. Był miłośnikiem koni.
W koniach, jak mówił, zakochał się w dzieciństwie. I to wcale nie w tych dostojnych pod siodłem, ale grubych góralskich, ciągnących wozy po bezdrożach Makowa Podhalańskiego. Mieszkał tam do czternastego roku życia i dzień w dzień z podziwem przyglądał się ciężko pracującym kobyłom. Z gorącokrwistymi zetknął się dopiero na planie Nocy i dni (1975 r.) według Marii Dąbrowskiej (1889-1965) w reżyserii Jerzego Antczaka. I to przez przypadek. Reżyserowi brakowało jeźdźców-statystów i angażował m.in. studentów krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, w której Pęczek akurat wtedy studiował. Nie miało znaczenia, czy studenci potrafią jeździć czy nie, w końcu dano im czas, by się nauczyli. CAŁE DWA TYGODNIE. Uczył ich Konstanty Szyrko (1915-1984) i ponoć krzyczał na nich okropnie, a oni i tak jeden przez drugiego spadali jak gruszki. Tymczasem scena pożaru w Kalińcu, w której mieli zaprezentować swoje umiejętności, zbliżała się milowymi krokami.
– Żywym ogniem – opowiadał Jan Pęczek – paliły się na Kazimierzu najprawdziwsze budynki, tyle że przeznaczone do rozbiórki. Efekt był niesamowity. Z ekranu biła groza. W kadrze masa ludzi oraz koni dosiadanych w zdecydowanej większości przez niewprawnych jeźdźców. Że daliśmy radę utrzymać się w siodłach, zapanować nad zwierzętami, zakrawa na cud. Przechodzą mnie ciarki, gdy sobie o tym wszystkim przypominam. Dziś żaden producent nie pozwoliłby na taką amatorszczyznę, bałby się odpowiedzialności. Ale wtedy wszystko było na hurra, co miewało też swój wdzięk.
Po zakończeniu zdjęć do Nocy i dni aktor nie zerwał z jeździectwem, wręcz przeciwnie, latami kontynuował swoją hipiczną przygodę. Niestety z racji poważnego wypadku, nie związanego zresztą z jeździectwem, musiał z końmi się rozstać. Ale wciąż go fascynowały, nawet mu się śniły.
– Śniły mi się rozmowy z końmi. Coś niesamowitego. A owe dysputy zawsze miały odniesienie do rzeczywistości. Jak mi się przyśniły, wiedziałem, że będę miał dobry dzień. Doszło nawet do tego, że kiedy po przebudzeniu zwracałem się do żony:
– Jadziu[i], czeka mnie dziś coś miłego!
Pytała go z domysłem w głosie:
– A co, znowu rozmawiałeś z końmi?
(hnk)
[i] Żona Jana Pęczka, Jadwiga, zmarła półtora miesiąca przed mężem.