Loading...
Jesteś tutaj:  Home  >  artykul_glowny  >  Bieżący Artykuł

SŁUCHAJMY KONI! (5)

Jerzy Rubersz: z wykształcenia historyk, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, z zamiłowania koniarz, nauczyciel jazdy konnej w technikach hodowli koni w Wolborzu i w Piasecznie, kaskader. O jego przebogatych doświadczeniach w siodle opowiadamy w kilku odcinkach. Dziś część piąta o… czytaniu konia.

 

JERZY RUBERSZ; foto: FAPA-PRESS / P. Dzięciołowski

JERZY RUBERSZ; foto: FAPA-PRESS / P. Dzięciołowski

 Jerzy Rubersz: z wykształcenia historyk, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego, z zamiłowania koniarz, nauczyciel jazdy konnej w technikach hodowli koni w Wolborzu i w Piasecznie, kaskader. O jego przebogatych doświadczeniach w siodle opowiadamy w kilku odcinkach. Dziś część piąta o… czytaniu konia.

O ile prostsze byłoby jeździeckie życie, gdyby w szkółkach podkreślano, że każdy koń jest inny, że do każdego trzeba podchodzić indywidualnie. Że bez znajomości, choćby w minimalnym zakresie języka mowy ciała trudno, a czasem w ogóle nie sposób, z koniem się dogadać. Niestety instruktorzy uczą końskiej mowy nadzwyczaj rzadko. Ich rola sprowadza się najczęściej do przekazu standardowej instrukcji obsługi, która warta jest tyle, na ile koń będzie chciał się podporządkować. Traktowanie zwierzęcia według szablonu, powoduje określone konsekwencje. Jeśli coś mu nie w smak, nie udaje się wyegzekwować takich zachowań, jakich w danym momencie oczekujemy… chyba, że zaczynamy używać siły.

 

–  Bo jak raz czy drugi przyłożymy batem, szarpniemy kiełznem po zębach to w końcu zwierzę najprawdopodobniej spasuje, choć… możliwe, że wcześniej zdąży wysadzić nas z siodła – mówi Jerzy Rubersz. – Walka z koniem nie jest ani skuteczną, ani przede wszystkim mądrą metodą, abstrahując już od tego, że jest nieelegancką i obrzydliwą. Tam, gdzie występuje przemoc, tam nie ma mowy o porozumieniu i zaufaniu. A bez tego trudno, by współpraca jeźdźca z koniem nie tylko była owocna, ale by sprawiała obustronną frajdę.

 

Dlatego obowiązkiem instruktora powinno być uświadamianie, że konie do nas mówią. Wykonują ciałem ruchy, za pomocą których przekazują stan emocjonalny, fizyczny, nastawienie do jeźdźca – akceptację bądź nawet totalną ignorancję. Bardzo różnie konie reagują też na stosowane przez jeźdźca pomoce. Wśród wierzchowców są takie, które dosłownie zapierają się, by np. nie skręcać w prawo, inne oponują, gdy zmuszamy je do cofania…

 

Tych informacji nigdy nie wolno bagatelizować. To źródła naszej wiedzy o konkretnym koniu. Jego zachowania mają jakieś podłoże, z czegoś wynikają. Prosty przykład. Każdy koń, tak jak każdy człowiek, ma jedną stronę ciała sprawniejszą. Wszelkie ćwiczenia woli więc wykonywać właśnie w tę jedną, wygodniejszą. Bywa jednak, że choć lepszą jest – załóżmy – ta lewa, danego dnia woli prawą, bo na poprzednim treningu drugą nadwyrężył. Sygnalizuje nam tę swoją wolę np. ustawieniem ucha. Musimy jednak to ucho dostrzec! Niestety, co obserwuję na zajęciach z uczniami, dzieje się to rzadko, bo jeźdźcy koncentrują się na tym, by konia dosiąść i od razu jechać. Jazda jednak  staje się bezproblemowa tylko wówczas, gdy głos konia uszanujemy. Mało tego, zwierzę, jeśli akceptuje obrany przez nas, a zaproponowany przez siebie kurs, znacznie szybciej rozluźni swoje ciało i w krótkim czasie da się już bez protestów prowadzić, tam gdzie my zdecydujemy.

_DSC0737

Słuchaj moich uszu – one mówią; foto: FAPA-PRESS

Czytanie konia – tak nazywamy rozumienie języka mowy ciała, którym zwierzę się posługuje – to umiejętność rzadka. Jeźdźców stawiających pierwsze kroki wierzchem uczy się bowiem głównie tego, by zajmowali w siodle prawidłową pozycję i adekwatnie do zamierzonego celu, sygnalizowali go zwierzęciu naciskiem łydek.

 

Ulegając takiemu stereotypowi można nadziać się na minę. Coś o tym wiedzą moi słuchacze z Technikum Hodowli Koni w Piasecznie. Mają  młodą klacz, która próbuje zrzucić każdego, kto wyda jej polecenie właśnie dociskiem łydek. Kiedy na nią wsiadłem i chciałem ruszyć, zareagowała w ten sam sposób, na szczęście nie spadłem. Po chwili zorientowałem się, że kobyłka  dostaje szału, gdy przykłada się łydkę z jej prawego boku. Z lewego reaguje normalnie. Może – zastanawiałem się – ktoś ją skopał, mocno uderzył, może doznała kontuzji i, choć nie ma już po niej śladu, pamięta ból? Nie wiem. Ani ja, ani uczniowie nie znamy jej historii. Najważniejsze, że odkryłem, iż powodem złości jest ta niechciana prawostronna łydka. Przestałem jej używać. Powodowałem wyłącznie dosiadem. Klacz w jednej chwili zaczęła się kompletnie inaczej zachowywać. Niektórzy żartowali, że musiałem podmienić konia. Nic podobnego: po prostu wysłuchałem tego, co miał mi do powiedzenia.

 

Diagnozę: nie naciskaj z prawej, Jerzy Rubersz przekazał uczniom. Mogłoby się wydawać, że w tym momencie skończyły się ich wszelkie problemy z dosiadem klaczy.

 

Niestety nie! Uczniowie wiedzą, jak powinni się zachować, ale mają odruch bezwarunkowy. Wsiadają i dociskają łydkami z obu boków. Nie panują nad swoim ciałem – to wymaga stałych, wyczerpujących, wielomiesięcznych treningów. Nie potrafią więc na tyle się rozluźnić, by przyjąć inną taktykę. Tym samym nie są w stanie oddziaływać na konia bezstresowo, a ów stres potęgują. Zaczyna się, z góry skazane na niepowodzenie jeźdźca, przeciąganie liny. W takich realiach nie ma co marzyć o skoncentrowaniu uwagi konia na sobie, a bez tego nie może być mowy o realizacji założeń treningowych. Koń, który musi z tobą walczyć, nie czuje się w twoim towarzystwie bezpiecznie. Nie macie szans na połączenie się, ukierunkowanie na ten sam cel. Nie będziecie więc odnosić sukcesów. Ani tych bardzo małych, ani tych wielkich.

Nasza głowa więc w tym, by wydawane polecenia koń akceptował i wykonywał z ochotą, by posłuszeństwo względem nas było również w jego interesie.

 

Jakże ma jednak akceptować, gdy np. ażeby go spowolnić, ciągniemy ze wszystkich sił za wodze? Kiełznem konia się nie zatrzyma. Im mocniej ciągniemy, tym koń szybciej biegnie, bo chce się uwolnić, od tego, co mu przeszkadza. W końcu ponosi. Sam bym poniósł, jakby ktoś wsadził mi do ust kawał żelastwa i ciągnął zadając dotkliwy ból. Koń jest zwierzęciem uciekającym; ucieka od dyskomfortu. Jakże często wystarczy poluźnić wodze, a natychmiast zacznie zwalniać. O czym to świadczy? O tym, że kompletnie go nie rozumiemy. Koń mówi do nas zawsze, nawet wtedy, gdy stoi tyłem. Mówi, ale my go nie słuchamy, bo nie umiemy go słuchać.

Piotr Dzięciołowski (prawa autorskie zastrzeżone)

           

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

    Print       Email

Jedna odpowiedź do “SŁUCHAJMY KONI! (5)”

  1. […] trudno, a czasem w ogóle nie sposób, z koniem się dogadać. W piątej już części cyklu dla Hej Na Koń Jerzy rubersz dzieli się swoją wyjątkową wiedzą i podpowiada jak… czytać […]

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nie zamieszczamy komentarzy niepodpisanych imieniem i nazwiskiem. Jeśli Autor zastrzeże swoje dane, pozostaną one wyłącznie do wiadomości redakcji.